Kiedy Krzysztof Kąkolewski przygotowywał się do swoich reportaży ze zbrodniarzami wojennymi, współpracował z Główną Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, o czym opowiadał we wstępie: „po dwumiesięcznych naradach i konsultacjach w Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce ze stu dwudziestu kandydatów wybraliśmy najpierw dwudziestu, z których ostatecznie wyselekcjonowaliśmy osiem postaci. Prawie wszyscy jeszcze stosunkowo młodzi, około sześćdziesięciu lat, wtedy, mimo młodego wieku, zajmowali już wysokie pozycje w SS i aparacie sądownictw, mając przed sobą olśniewającą przyszłość. Spełniła się ona, choć w innej wersji. Wszyscy wybrani zajmują wysokie pozycje społeczne: są adwokatami, profesorami, jeden jest dyrektorem instytutu, a jeden posłem do Bundestagu. Wszyscy przebyli, najczęściej w latach czterdziestych, postępowanie sądowe i zostali uwolnieni, apelacja w tych sprawach jest już niemożliwa. Mimo wielkich zbrodni żaden nie był prymitywnym mordercą, tylko trzech widziało na własne oczy ofiary, ale żaden nie dotknął ich ręką”.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Eilert Dieken, choć kierujący akcją w Markowej, też nigdy nie poniósł odpowiedzialności. I wielu, wielu innych niemieckich komendantów, dowódców posterunków i innych placówek nigdy nie odpowiedziało za swoje zbrodnie, że przypomnę tylko mord na rodzinie Kowalskich z Ciepielowa, też zamordowanej z tego powodu, że pomagała żydowskiej rodzinie.
Czy jednak przez tamte, komunistyczne lata strona polska, tamta ówczesna strona polska, na pewno była w pełni traktowana jako podmiot prawa międzynarodowego? Skoro sowiecka propaganda tak umiała zmanipulować międzynarodową – prawniczą – opinię publiczną, że wycofała z procesu norymberskiego zbrodnię katyńską, to zapewne i inne sprawy umiała wykręcić, przekręcić, ukryć, zamazać. Bo jak wyjaśnić najróżniejsze niemożności w wyjaśnianiu zbrodni wojennych popełnionych na polskich obywatelach? Dlaczego liczne zbrodnie, zwłaszcza na ludności wiejskiej, badane przez polskich prokuratorów, najczęściej kończyły się w Niemczech umorzeniem?
Tego nie załatwią najlepsze nawet reporterskie książki i filmy, choć to one poruszają widzów i czytelników. Potrzebna jest praca systemowa, procedury i pieniądze. Dziś biorą się za te sprawy badacze z Instytutu Pileckiego. – Kawał dobrej roboty, choć teraz już przecież nie chodzi o karę dla zbrodniarzy– mówi Mariusz Pilis.
Chodzi przede wszystkim o właściwe proporcje: w badaniach, w nauce, w podręcznikach. O wyraziste granice: gdzie kat i zbrodniarz – gdzie ofiara. I chodzi o pamięć, bez której ani rusz.
– Barbara Sułek-Kowalska
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy