Felietony

Gdzie są kaci, a gdzie ofiary

Dlaczego liczne zbrodnie, zwłaszcza na ludności wiejskiej, badane przez polskich prokuratorów, najczęściej kończyły się w Niemczech umorzeniem?

„Historia jednej zbrodni” to najnowszy film znakomitego dokumentalisty Mariusza Pilisa. Tym razem autor pokazuje szczegóły masakry dokonanej przez Niemców, w marcu 1944 roku, na rodzinie Wiktorii i Józefa Ulmów w Markowej i rodzinach ich żydowskich podopiecznych Szallów i Goldmanów. Sednem jednak jest historia Eilerta Diekena, który dowodził przebiegiem akcji.

Był komendantem posterunku żandarmerii w Łańcucie, a decyzję o zamordowaniu nie tylko Wiktorii i Józefa Ulmów, ale także wszystkich ich dzieci podjął osobiście, „aby gromada nie miała z nimi kłopotu”, jak według świadków miał powiedzieć. Czy z powodu tej akcji został we wrześniu awansowany do stopnia porucznika? Po wojnie wrócił do siebie, czyli do Esens w Dolnej Saksonii, nad Morzem Północnym. I dalej pracował w policji. A co, nie wolno? Przecież nawet nie należał do SS i do NSDAP, więc o co chodzi?

Mój sarkazm nie bierze się znikąd, jest po prostu „zmęczonym” komentarzem do wielu już lat doświadczeń i obserwacji. Teraz, w dodatku, skumulowanych po niewybrednych atakach na Polaków, którzy jakoby mieli być współpracownikami niemieckich zbrodniarzy.

Instytut Pileckiego, oddział w Berlinie wraz z reżyserem dotarli do prywatnego archiwum Eilerta Diekena (sprzedawanego przez „czyściciela” remontowanej kamienicy w plastikowej skrzynce) i znaleźli jego odznaczenia – Krzyż Żelazny i dokumenty. W archiwum była dokumentacja „denazyfikacyjna” Eilerta Diekena z 1946 i 1949 roku – wyjaśnia ona, że nie ma przeciwwskazań, aby pracował w policji. Dieken dożył słusznego wieku otoczony szacunkiem sąsiadów i miłością rodziny. Zmarł spokojnie w 1960 roku.

W filmie Mariusza Pilisa opowiada o tym jego najstarsza córka, starsza już pani, która – oczywiście, mam ochotę skomentować tym właśnie słowem, oczywiście – nic nie wie i nic nie rozumie. Przecież Vatti był takim wspaniałym człowiekiem, życzliwym dla innych, dla wszystkich chciał dobrze, ona coś o tym wie, bo była najukochańszą córeczką.



Zupełnie jak w piosence Jana Krzysztofa Kelusa „O karach śmierci i nagrodach doczesnych”. Tam z kolei były szef powiatowego czy innego Urzędu Bezpieczeństwa, już teraz „stary człowiek pochylony, sadzi kwiaty w ciepłą ziemię /…/ ciepła ziemia, rudy spaniel śpi pod drzewem... – Jak on może sadzić kwiaty – pytasz Janku? A ja nie wiem”. No właśnie, jak on może sadzić kwiaty? Wciąż mamy tyle różnych trudnych, najtrudniejszych, spraw – niezałatwionych. Niektóre, bardzo rzadko, o wiele za rzadko, zaczynają się wyjaśniać, zapisywać w historii, wchodzić do edukacji. Z wielkim, często niezrozumiałym trudem, jak choćby trud zdobywania środków na ten film.

Odrzucony wniosek

W 2015 roku dofinansowania odmówił reżyserowi Polski Instytut Sztuki Filmowej (PISF), w tygodniku „Idziemy” napisałam wtedy o tym felieton pod tytułem „Wstyd i tyle”. Troje ekspertów PISF pisało w uzasadnieniu, że „budowa muzeum nie wydaje się ekscytująca dramaturgicznie, podobnie wątek beatyfikacyjny”. Napisali też, że „w eksplikacji reżyser opisuje, że bohaterem jest rodzina Ulmów, natomiast w scenariuszu jest także wiele innych wątków, co w tym przypadku sprawia wrażenie braku zdecydowania, a nie wielowymiarowości tematu”. – Nie dość, że film się spina z tymi wątkami, to jeszcze jest kilka innych – komentuje dzisiaj reżyser, kiedy komplementuję jego dzieło. – Chyba sama Opatrzność Boża czuwała nade mną i zrobiłem zdjęcia, o których wtedy nawet nie mógłbym marzyć.

Święta Rodzina z Markowej

Papież zatwierdził dekret o męczeńskiej śmierci Ulmów i ich beatyfikacja jest oczywista.

zobacz więcej
Wtedy jeszcze Muzeum Sprawiedliwych w Markowej nie było gotowe, a o beatyfikacji eksperci zapewne nie mieli pojęcia. Teraz data uroczystości jest od dawna ustalona na 10 września, więc film ukazuje się w momencie, kiedy jest najbardziej potrzebny. Można by stwierdzić, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Ja jednak myślę, już bez sarkazmu, że od tamtej pory mogło powstać kilka filmów na te tematy, i na pewno by się przydały. Może wtedy trudniej byłoby niektórym pseudobadaczom rzucać kłamstwem, że po śmierci Ulmów mieszkańcy wsi wymordowali innych ukrywających się Żydów, podczas gdy naprawdę markowianie do końca wojny przechowywali co najmniej dwudziestu. O czym opowiada w filmie Mariusz Pilis.

Po odmowie dofinansowania przez PISF reżyser sam zaczął zdobywać środki. Kiedy w marcu tego roku odbierał nagrodę Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich (za inny film) i spotkaliśmy się osobiście, powiedział mi, że do dziś z odrazą wspomina tamten moment. No cóż, niejedyna to dziwna i niezrozumiała historia związana z tą filmową instytucją. I niejeden wstyd.

Co u nich słychać?

Bo przecież sytuacja jest jednak inna niż w 1974 roku. Wtedy Krzysztof Kąkolewski zaczął w tygodniku „Literatura” publikować swoje absolutnie niezwykle wywiady-reportaże z nigdy nieukaranymi za swoje wojenne zbrodnicze czyny Niemcami w czasie wojny pełniącymi różne odpowiedzialne funkcje w wojsku, policji, nauce czy zarządzaniu. Reportaże zostały wydane w 1975 roku pod tytułem „Co u Pana słychać?” w wydawnictwie „Czytelnik”. Książka przez długie lata była prawdziwym bestsellerem, choć przecież jej wymowa była nader pesymistyczna: oto przedstawiciele hitlerowskiej elity, trzydzieści lat po wojnie, mają się świetnie, są nadal przedstawicielkami elity – tyle że już „tylko” niemieckiej, są zawodowo spełnieni, mają wspaniałe domy i ogrody. I są zdumieni pytaniami polskiego dziennikarza o swoja odpowiedzialność za wojenne czyny, nierzadko zbrodnie.

Jednym z rozmówców Kąkolewskiego jest Heinz Reinefarth, adwokat, były burmistrz kurortu Westerland na przepięknej podobno wyspie Sylt (Morze Północne). Ale też generał SS odpowiedzialny za liczne zbrodnie wojenne, skierowany do rozgromienia Powstania Warszawskiego nazwany „katem Warszawy” – odpowiada za „rzeź Woli”, czyli wymordowanie w ciągu kilku dni blisko 50 tysięcy mieszkańców tej dzielnicy. Był od 1958 roku posłem do Landtagu, miał rentę generalską, zmarł w 1979 roku w wieku 76 lat.

W roku 2014, w dniach 70. rocznicy Powstania Warszawskiego, 5 sierpnia na Woli, przedstawiciele gminy Sylt złożyli kwiaty pod Pomnikiem Zamordowanych Mieszkańców Woli. Petra Reiber, burmistrz Westerlandu, powiedziała, że 31 lipca „odsłoniliśmy na ratuszu w Westerlandzie tablicę pamiątkową o następującej treści:

  Warszawa, 1 sierpnia 1944
Żołnierze Polskiego Państwa Podziemnego przystępują do walki
przeciwko niemieckiemu okupantowi.
Powstanie zostaje stłumione przez reżim nazistowski.
Ponad 150 000 osób zostaje zamordowanych,
niezliczona jest liczba rannych i maltretowanych mężczyzn, kobiet i dzieci.
Heinz Reinefarth, od 1951 do 1963 burmistrz Westerlandu,
był jako dowódca grupy bojowej współodpowiedzialny za tę zbrodnię.
Zawstydzeni pochylamy się nad ofiarami z nadzieją na pojednanie.
W 70. rocznicę Powstania Warszawskiego
Sylt / Westerland 2014


Teraz w filmie Mariusza Pilisa pojawia się burmistrz miasta Esens, Harald Hinrichs, urodzony – jak mówi mi reżyser – dziesięć lat po śmierci Eilerta Diekena, więc z innego pokolenia niż to, które otaczało szacunkiem zasłużonego policjanta. Widzimy w filmie, że burmistrz Hinrichs przyjeżdża do Markowej już bogaty w wiedzę o tym, co się tu wydarzyło – przywozi go sam reżyser, który go znalazł w Esens i wyjaśnił, kogo i czego szuka w jego miasteczku. – Pojechałem dobrze przygotowany, miałem zdjęcia rodziny Ulmów i dokumentację z Markowej – opowiada reżyser.

W filmie burmistrz ze wstrząsem mówi o nieznanej sobie przeszłości szanowanego policjanta z Esens. I deklaruje, że na dawnym budynku policji zawiesi tabliczkę wyjaśniającą, kim naprawdę był Eilert Dieken.
Eilert Dieken, komendant posterunku niemieckiej żandarmerii w Łańcucie. Fot. IPN
Jeśli Esens jest w jakiejś części zamieszkałe przez katolików – reżyser widział tam dwa katolickie kościoły – to informacja z tabliczki, że zamordowani Wiktoria i Józef Ulmowie są dziś błogosławionymi Kościoła katolickiego może do kogoś z nich przemówi? I może nawet burmistrz Harald Hinrichs przyjedzie 10 września na beatyfikację?

Czy to musiał być Szwajcar?

Wizję tabliczki przedstawił burmistrzowi reżyser. Zainspirowała go historia z Westerlandu, w której mieszkańcy w końcu się dowiedzieli, kto rządził ich miastem.

Ale to nie książka Krzysztofa Kąkolewskiego sprawiła, że na Westerland na wyspie Sylt zawisła tabliczka wyjaśniająca, kim był były burmistrz tego miasta Heinz Reinefarth. Sprawił to młody historyk ze Szwajcarii, dr Philip Marti, który też „odkrył” Heinza Reinefartha. – Najpierw w pracy magisterskiej jako solidnego wojskowego – przypomina Mariusz Pilis. – Później w pracy doktorskiej z pytaniem „jak to było możliwe”. I wydał książkę „Fall Reinefarth”

Philipa Martiego też zobaczymy w filmie. – To ten młody człowiek przeważył w dyskusji w Weterlandzie, bo sprawa tabliczki wcale nie była tam oczywista – opowiada reżyser. I oboje konstatujemy – znowu z sarkazmem – że to duże szczęście dla nas, iż to Szwajcar przekonywał Niemców do tej tabliczki. Bo Polaków by nie posłuchali? A przecież nie jest tak, że Polacy nic w tych sprawach nie robili. O wydanie Reinefartha strona polska występowała wielokrotnie – bez skutku.

Bez kary
Kiedy Krzysztof Kąkolewski przygotowywał się do swoich reportaży ze zbrodniarzami wojennymi, współpracował z Główną Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, o czym opowiadał we wstępie: „po dwumiesięcznych naradach i konsultacjach w Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce ze stu dwudziestu kandydatów wybraliśmy najpierw dwudziestu, z których ostatecznie wyselekcjonowaliśmy osiem postaci. Prawie wszyscy jeszcze stosunkowo młodzi, około sześćdziesięciu lat, wtedy, mimo młodego wieku, zajmowali już wysokie pozycje w SS i aparacie sądownictw, mając przed sobą olśniewającą przyszłość. Spełniła się ona, choć w innej wersji. Wszyscy wybrani zajmują wysokie pozycje społeczne: są adwokatami, profesorami, jeden jest dyrektorem instytutu, a jeden posłem do Bundestagu. Wszyscy przebyli, najczęściej w latach czterdziestych, postępowanie sądowe i zostali uwolnieni, apelacja w tych sprawach jest już niemożliwa. Mimo wielkich zbrodni żaden nie był prymitywnym mordercą, tylko trzech widziało na własne oczy ofiary, ale żaden nie dotknął ich ręką”.
        ODWIEDŹ I POLUB NAS     Eilert Dieken, choć kierujący akcją w Markowej, też nigdy nie poniósł odpowiedzialności. I wielu, wielu innych niemieckich komendantów, dowódców posterunków i innych placówek nigdy nie odpowiedziało za swoje zbrodnie, że przypomnę tylko mord na rodzinie Kowalskich z Ciepielowa, też zamordowanej z tego powodu, że pomagała żydowskiej rodzinie.

Czy jednak przez tamte, komunistyczne lata strona polska, tamta ówczesna strona polska, na pewno była w pełni traktowana jako podmiot prawa międzynarodowego? Skoro sowiecka propaganda tak umiała zmanipulować międzynarodową – prawniczą – opinię publiczną, że wycofała z procesu norymberskiego zbrodnię katyńską, to zapewne i inne sprawy umiała wykręcić, przekręcić, ukryć, zamazać. Bo jak wyjaśnić najróżniejsze niemożności w wyjaśnianiu zbrodni wojennych popełnionych na polskich obywatelach? Dlaczego liczne zbrodnie, zwłaszcza na ludności wiejskiej, badane przez polskich prokuratorów, najczęściej kończyły się w Niemczech umorzeniem?

Tego nie załatwią najlepsze nawet reporterskie książki i filmy, choć to one poruszają widzów i czytelników. Potrzebna jest praca systemowa, procedury i pieniądze. Dziś biorą się za te sprawy badacze z Instytutu Pileckiego. – Kawał dobrej roboty, choć teraz już przecież nie chodzi o karę dla zbrodniarzy– mówi Mariusz Pilis.

Chodzi przede wszystkim o właściwe proporcje: w badaniach, w nauce, w podręcznikach. O wyraziste granice: gdzie kat i zbrodniarz – gdzie ofiara. I chodzi o pamięć, bez której ani rusz.

– Barbara Sułek-Kowalska

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP 2023
Zdjęcie główne: Karl Hermann Frank, Wyższy Dowódca SS i Policji w Protektoracie Czech i Moraw (w środku) w czasie wizyty w studiu telewizyjnym w Pradze. Po jego prawej stronie stoi  SS-Gruppenführer Heinz Reinefarth, odpowiedzialny za liczne zbrodnie popełnione przez wojska niemieckie podczas tłumienia Powstania Warszawskiego. Obydwaj uznani za zbrodniarzy wojennych. Fot. ullstein bild / - / Forum
Zobacz więcej
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pożegnanie z Tygodnikiem TVP
Władze Telewizji Polskiej zadecydowały o likwidacji naszego portalu.
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Sprzeczne z Duchem i prawem
Co oznacza możliwość błogosławienia par osób tej samej płci? Kto się cieszy, a kto nie akceptuje?
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Autoportret
Andrzej Krauze dla Tygodnika TVP.
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Totemy Mashy Gessen w wojnie kulturowej
Sama o sobie mówi: „queerowa, transpłciowa, żydowska osoba”.
Felietony wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Książki od Tygodnika TVP! Konkurs świąteczny
Co Was interesuje, o czych chcielibyście się dowiedzieć więcej?