„Bagno” i co dalej? Czy tylko pedofile w sutannach są groźni?
piątek,7 lipca 2023
Udostępnij:
Czy głośny w ostatnich dniach film „Bagno” ukazujący przepastne czeluści zarówno prawa dziwnie bezradnego wobec pedofilii, jak i mediów zainteresowanych pedofilią tylko w wykonaniu księży, zdoła cokolwiek zmienić w tej mrocznej sytuacji, w tym misterium iniquitatis, tajemnicy nieprawości?
Film wyprodukował i przygotował znany dziennikarz Mariusz Zielke, utytułowany wcześniej różnymi nagrodami za dziennikarstwo śledcze – co oznacza, że do sprawy pedofilii nie zabierał się po amatorsku i bez przygotowania. Nie ukrywa, że inspiracją były materiały zaprezentowane mu przez Artura Nowaka, głośnego adwokata i publicystę, pełnomocnika ofiar wykorzystywania seksualnego w głośnych medialnie sprawach. Tenże adwokat zaproponował mu współpracę, dysponując obfitym materiałem ukazującym ofiary pedofilii na przestrzeni wielu ostatnich lat. Zielke szybko dostrzegł jednak w tych materiałach sprawy inne niż te nagłaśniane przez Nowaka i publicystów atakujących tylko duchownych, często zresztą przedmiotowo traktujących same ofiary. Postanowił przyjrzeć się działalności na tym przestępczym polu znanego od wielu, wielu lat muzyka jazzowego, którego ofiary zabierają głos w filmie. I postanowił wezwać do działania te media, które z taką gorliwością szukały przestępców pedofilów na terenie kościelnym.
Nikt nie chce tematu
Poniósł tak rozległe fiasko, że chyba z tego powodu prezentuje jego rozmiary w filmie. „Ujawniając tę historię i zaczynając nad nią pracować, nie zdawałem sobie sprawy, że tak naprawdę trafiłem nie tylko na największą aferę w historii polskiego show biznesu, ale na największy skandal pedofilski w Polsce. W reportażu ujawnię całą prawdę o tej wstrząsającej sprawie, ale to nie jest materiał tylko o sprawie Krzysztofa S.” – mówi Mariusz Zielke we wprowadzeniu do filmu.
Zobaczymy, jak deklarują brak zainteresowania problemem czy wręcz opędzają się od niego redaktor naczelny portalu Onet.pl Bartosz Węglarczyk, zastępca redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej” Jarosław Kurski, szef działu krajowego „GW” Roman Imielski, redaktor naczelny Faktów TVN Michał Samul, redaktor naczelny magazynu „PRESS” Andrzej Skworz, redaktor naczelny portalu OKO.Press Piotr Pacewicz, redaktor naczelny tygodnika „Newsweek Polska” Tomasz Sekielski, producent Marek Sekielski i mecenas Artur Nowak. – Pedofilii w innych środowiskach generalnie nie dotykamy – mówi w filmie jeden z nich.
– To jakim cudem udało się doprowadzić do procesu Krollopa, do dziś nie rozumiem – konstatowała ze grozą jedna z redakcyjnych koleżanek.
Laureaci nagród Grand Press 2005 (od lewej): Magdalena Grochowska, Grzegorz Kuczek, Anna Machowska, Mariusz Zielke, Roman Daszczyński, Krzysztof Wójcik, Magda Skawińska, Janina Jankowska, Maciej Samcik i Bianka Mikołajewska podczas uroczystej gali w hotelu Sofitel w Warszawie. Fot. PAP/Radek Pietruszka
Wojciech Krollop (1945-2013) to sławny poznański dyrygent, twórca chóru chłopięcego Polskie Słowiki (alternatywnego do sławnych Poznańskich Słowików prof. Stefana Stuligrosza, z którym nigdy nie wiązały się żadne plotki i pomówienia o charakterze pedofilskim czy homoseksualnym i który poniósł przecież wizerunkowe koszty przestępczej działalności Krollopa, bo „słowiki” ludziom kojarzyły się z jednym).
Pytanie: „jakim cudem” jest uzasadnione zwłaszcza, że nawet gdy w 2004 sąd skazał Krollopa na osiem lat więzienia, to już w 2007 był on na wolności, a przerw w odbywaniu kary miał tyle, że nie wiadomo, jak to ująć: w ciągu 3 lat – 2,5 roku przerw w jej odbywaniu. Więc o czym rozmawiamy?!
Ponadto, w artystycznych kręgach Poznania – a przynajmniej w ich pełnej zakłamania części – miał on cały czas wspaniałą opinię. Sprzyjali mu profesorowie i inni artyści oraz, zapewne, dopóki jeszcze w Poznaniu działał, do 2002 roku, poznański metropolita Juliusz Paetz. Też człowiek wsławiony podobną działalnością, tyle że bez przekraczania granic prawa, bo wśród kleryków, a to już dorośli mężczyźni, co nie znaczy, że umieli sobie poradzić z homoseksualnymi zalotami. W jego obronie też zresztą wypowiadali się prominentni przedstawiciele intelektualnej elity tego miasta.
Murem za Samsonem
Kiedy w 2004 roku wobec guru polskiej psychoterapii Andrzeja Samsona (1947-2009) pojawiły się pierwsze podejrzenia o wykorzystywanie seksualne nieletnich, w dodatku małych, niepełnosprawnych pacjentów, jego środowisko zawrzało i – jak to się dzisiaj w epoce hasztagów nazywa – stanęło za nim murem. Znawcy problematyki twierdzą, że był to jeden z najmocniejszych murów w tego typu sprawach, choć nie wiadomo, co miałoby być miarą. Jego sprawa zaczęła się jednak toczyć i skończyła się wyrokiem więzienia, z którego sprawca i tak wyszedł przed czasem, z powodu choroby.
Francuscy intelektualiści przez lata chwalili się swoimi seksualnymi relacjami z nieletnimi dziewczynkami. Niektórzy lobbowali za obniżeniem dopuszczalnego wieku inicjacji seksualnej do… 12 roku życia.
A jak było ze słynną aferą pedofilów – czy raczej głównie homoseksualistów, bo ofiarami byli chłopcy na pograniczu osiemnastu lat – z warszawskiego Dworca Centralnego, też sprzed dwóch dekad? Spowita mglistą tajemnicą i dwuznacznymi plotkami ekscytowała filmowe i dziennikarskie oraz naukowe kręgi, w których grzęzły niewyjaśnione nigdy wiadomości. I któż, ach któż miał być w to zamieszany? Na mieście mówiono, że może „jeden profesor” lub inny pan, który tak lubił chłopców, że chętnie dawał im po parę złotych, żeby byli zadbani i czysto ubrani.
Sprawa została zakończona procesem, o którym było ni to głośno, ni to cicho, tak jak na to wskazywały owe grzęznące wiadomości. Skazani stosunkowo szybko wychodzili na wolność, i działali dalej. Próbował tę sprawę przypomnieć i wznowić film Sylwestra Latkowskiego sprzed dwóch bodaj lat, ale niewiele z tego wyszło.
Opinia publiczna – czyli ogół czytelników i widzów – najczęściej nie wie (i chyba ma do tego prawo), co już uległo przedawnieniu, a co jeszcze może być ściągane, co jest objęte jakim paragrafem, co jest „wykorzystaniem seksualnym” , a co jest „inną czynnością seksualną”. Dla prawnika czym innym – precyzyjnie określonym – jest wykroczenie, a czym innym przestępstwo, itd. Ale zwykli ludzie tego nie wiedzą, ale za to widzą, że krzywda dzieje się dalej.
Teraz na przykład, w nagłośnionej przez film „Bagno” sprawie głównej – muzyka i jego ofiar – coś się podobno przedawniło, ale coś innego jeszcze nie. Pojawiają się szczegóły prawne oczywiste dla prawników. I co z tego przedawnienia, skoro brakuje uczciwego „przepraszam” pod adresem ofiar, którym paragraf o przedawnieniu nie zapewni spokoju . Dlatego reżyser Mariusz Zielke z taką siłą mówi w filmie, że nie ustąpi.
W obronie muzyka, starego już zresztą człowieka, może środowisko murem nie stoi, ale banalizuje problem: wszyscy o tym wiedzieli – można usłyszeć w filmie – krążyły o tym niewybredne żarty, i tak dalej.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
No to jak to? Krążyły i nic z tym nie zrobiliście? I to jest właśnie problem! Na pewnym wydziale uniwersyteckim wszyscy zawsze wiedzieli, że pewien profesor ma „lepkie ręce”, co nie oznacza złodzieja, któremu cudze rzeczy lepią się do rąk. Oznacza mężczyznę, który nie potrafi pohamować skłonności (chorej namiętności?) do dotykania czy wręcz podmacywania – excusez le mot – każdej stojącej obok studentki czy innej kobiety, także w sytuacji publicznej. Jedne się z tego śmiały, inne żenowały, jeszcze inne wściekały i krzyczały – i tym dawał spokój. Ale wszyscy o tym wiedzieli i nikt nigdy z tym nic nie zrobił, bo „on już taki był, a poza tym to wybitny umysł”! A to jest przecież nic wobec cierpień, na jakie narażone są naprawdę wykorzystywane dzieci.
Nie o pieniądze chodzi
Mariusz Zielke oddał im w swoim filmie głos i wyraźnie zaznaczył, że im nie chodzi o pieniądze. Im chodzi o spokój w sercu i w umyśle. Czy ten głos usłyszą ci wszyscy koledzy i znajomi muzyka, którzy wiedzieli i żartowali, że „on już taki jest, a poza tym to wybitny talent”?
Na pewno niektórzy z nas pamiętają indyjski, choć nie bollywódzki, film „Monsunowe wesele” o współczesnej hinduskiej rodzinie, zamożnej i tradycyjnej, choć już szeroko rozlokowanej w innym świecie, z amerykańską pracą i nowymi ambicjami dziewcząt. Na wielkie wesele zjeżdża się tam mnóstwo ludzi i wychodzą różne sprawy, jak to w rodzinie: także wujek, który lubi „podotykać” siostrzeniczki i brataniczki. Wstrząsające sceny, choć nie ten wątek jest w filmie najważniejszy. Ale i on pokazuje, że wszyscy o tym wiedzą!
Mam straszne – głęboko pesymistyczne – poczucie, od lat, że panuje na to jakieś potworne, głęboko skrywane przyzwolenie, nierzadko załatwiane właśnie okrutnymi żartami, jak wśród kolegów owego muzyka. Że w rodzinach czy konkretnych środowiskach – harcerskim czy klubowym – świetnie się o takich sprawach wie i świetnie się je skrywa, wystarczy na weselu powiedzieć: „pilnujcie Jacka, bo jak wypije, to żadnej nie daruje”. Że mówi się cichutko dziewczętom, żeby uważały na wujka Wacka, bo on lubi całować w usta, zwłaszcza najmłodsze dziewczynki. Żeby chłopcy trzymali się z daleka od druha Mietka, bo – właśnie – ma lepkie ręce. Problem robi się wtedy, kiedy to nie wystarcza. Na szczęście, do takiej rodziny czy zamkniętego środowiska wchodzą niekiedy nowe osoby i nie mają zamiaru się „dostosować”.
Początki już były
Trzeba jeszcze wspomnieć, że – jakoby – zbulwersowany potwornym procederem premier z opozycyjnej dziś partii odgrażał się w 2008 roku, że wprowadzi „chemiczną kastrację” skazanych pedofilów. Deklarował, że niejako wbrew organizacjom broniącym praw człowieka chciałby wprowadzić kastrację chemiczną nie na życzenie, ale jako element wyroku skazującego pedofila. Nigdy się za to nie zabrał, nikt mu tego nie przypomina i nie wypomina, może nikt już o tym nie pamięta. Czy nie dlatego, że zbyt wielu ludzi w głębi duszy skrywało i skrywa, jeśli nie przyzwolenie, to ponure przeświadczenie, że inaczej się nie da?
– To nie jest przyzwolenie – mówi w rozmowie z Tygodnikiem TVP prof. Błażej Kmieciak. – To jest raczej ucieczka od tematu, który najpierw w rozmowie jakoś pociąga, może nawet fascynuje, ale po chwili przeraża. I trzeba od niego uciec.
Prof. dr hab. Błażej Kmieciak, do kwietnia tego roku przewodniczący powołanej trzy lata temu Państwowej Komisji „do spraw wyjaśniania przypadków czynności skierowanych przeciwko wolności seksualnej i obyczajności wobec małoletniego poniżej lat 15”, w skrócie nazywanej Państwową Komisją ds. Pedofilii, zrezygnował z przewodniczenia, ale pozostał w składzie Komisji. Zrezygnował, jak mówi, żeby na czele Komisji stanął prawnik-procesualista, który będzie umiał poprowadzić sprawy przedawnione (mówimy właśnie o takich sprawach). Niestety, Sejm wciąż nie powołał nowego przewodniczącego.
W filmie „Bagno” też są wątki, które z punktu widzenia prawa uległy przedawnieniu. – Ale najważniejsze jest to, że reżyser oddał ten film pokrzywdzonym – mówi prof. Kmieciak. – I to jest jego wielka wartość.
Bo pokrzywdzeni wciąż się do Komisji ds. Pedofilii zgłaszają, najstarsza sprawa sięga lat 60. XX wieku. Prof. Kmieciaka martwi jednak to, że reakcje społeczne na film są tak słabe. Z drugiej strony wskazuje na pozytywne zmiany, które jednak się dokonują: w niedawno ogłoszonej publicznie aferze Polski Związek Łuczniczy zadział prawidłowo, podjął konkretne działania, uruchomił prewencję.
Choć, kiedy Komisja ds. Pedofilii wysłała jakiś czas temu ankiety do związków sportowych z pytaniem o programy prewencyjne i edukacyjne, na 68 wysłanych ankiet wróciły 24. To i tak lepiej niż w przypadku związków artystycznych i twórczych. Państwowa Komisja wysłała do 26 związków artystycznych pytania dotyczące podejmowanych przez nich działań prewencyjnych. Wpłynęło zaledwie 8 odpowiedzi, w których niestety próżno szukać konkretnych aktywności związanych z ochraną praw dziecka. Ale to i tak coś: ktoś wreszcie zadał im jakiekolwiek pytania w tej sprawie.
Aliści, wobec filmu „Bagno”, moje pytanie o to, co się udało Komisji ds. Pedofilii byłoby chyba grubym nietaktem. Wychodzi bowiem na to, że jedynie Kościół katolicki zabrał się ( jakkolwiek słaba by się komuś taka ocena wydawała) za załatwianie tej sprawy. Jak się zabrał, tak się zabrał, ale działa strukturalnie. Zupełnie jakby przedstawicieli innych prominentnych środowisk ta straszliwa niszczycielska przypadłość omijała.
Zdjęcie główne: Koncert UNICEF-u organizowany w 1993 roku przez program „Tęczowy Music Box” , którego twórcami byli piosenkarka Liliana Urbańska i jej mąż Krzysztof Sadowski, muzyk i kompozytor jazzowy. Fot. I. Sobieszczuk/TVP