Felietony

Francja słodka czy ostra? Miłośnicy wina, serów i mody są też krwawymi rewolucjonistami

Nieco mylnie postrzegamy Francję jako kraj ludzi łagodnych, przechadzających się z bagietką i mających zdumiewającą słabość do pudli miniaturek – dlatego zamieszki budzą w nas zdziwienie i grozę. A w końcu Francuzi to naród morski, nawet oceaniczny. Odkrywcy, awanturnicy, kolonizatorzy. Także żołnierze. Także funkcjonariusze państwowi krwawo karzący niesubordynację. No i – oczywista oczywistość – twórcy i tworzywo krwawej rewolucji francuskiej.

Wiele osób, tak jak ja, ma z Francją szczególną relację. Zbudowaną z książek, filmów, obrazów. Zwłaszcza z tych ostatnich. W świetle niedawnych zajść na ulicach Paryża, Nanterre, Marsylii i innych miejscowości pojawia się pytanie: jak pogodzić przechowywane pod powiekami wizerunki miejsc, dzieła sztuki, okruchy wspomnień z obrazami, którymi ostatnio bombardują nas media?

– Francja nie jest już taka, jak kiedyś – mówią Francuzi. To jasne. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Paryż sprzed 40 lat różni się od tego samego miasta z lat 90. i z 2000. Jednak jako przeciętny frankolub, którego kultura i historia francuska przyciągnęła, oswoiła i ukształtowała, muszę postawić sobie pytanie: czy słodka Francja, jak o niej pisali sami Francuzi, istnieje? A jeśli tak, to dlaczego część obywateli odgrywa na jej ulicach teatr przemocy i ognia? Czy odwiedzając Paryż, zaglądając do księgarni Shakespeare and Company, spacerując po Montmartrze nie wkraczamy przypadkiem do skansenu, rezerwatu utrzymywanego za nasze pieniądze po to, żebyśmy mogli go odwiedzić? Wszak Paryż to ruchome święto, czyli takie, które pojawia się w naszym życiu wtedy, kiedy tu jesteśmy, jak stwierdził Ernest Hemingway.

Edukacja francuska

Na początku były obrazy: impresjoniści, fowiści, kubiści. Potem beletryzowane biografie artystów ściśle wpisane w Paryż XIX i początku XX wieku. Opisy nędzy egzystencjalnej i pełnego nasycenia sztuką własną i przyjaciół. Zaczytanie się w beletryzowanych biografiach artystów pióra dziennikarza i pisarza Jean-Paula Crespelle’a dawało wejściówkę na najwspanialsze salony Europy: do muzeów. Delikatnie też wsączało miłość do Paryża. Bo gdzie niby tworzył Degas, Monet, Manet, gdzie postanowił żyć za wszelką cenę Pablo Picasso, gdzie głodował Juan Gris, skąpił Chagall i nie liczył się z groszem (jeśli chodzi o kokainę) Amadeo Modigliani…

Następnie literatura i film. W dzieciństwie Aleksander Dumas, Balzac, Hugo, Verne, potem pisarze XX wieku, poeci, noveau roman… Setki filmów: komedii, dramatów, nowofalowych czarno-białych filmowych impresji. Zewsząd napływały artystyczne wizerunki Francji i Paryża. Kto w młodości obejrzał „Do utraty tchu”, dla tego Champs Élysées nigdy nie będzie zwykłą wielkomiejską aleją. Dla kogoś, kto przeczytał cykl Prousta lub choćby pierwszy tom „W stronę Swana”, okolice Opery Garnier, kościoła św. Magdaleny mają szczególny kontekst: historii i dekadencji.

Tak się kocha po parysku

Jedyne pytanie, jakie Pani Bankierowa mi zadała w trakcie naszej kilkumiesięcznej znajomości, brzmiało: „Czy w Polsce jest wielu ludzi bogatych?”.

zobacz więcej
Kiedy pierwszy raz Polak stawał na paryskim bruku, doznawał szoku, że tak wiele wie, czuje, tak wiele rozumie. I że poprzez miasto, które jest jej stolicą, Francja jest mu tak znana i bliska. Francuzi odpowiadali życzliwością na to zainteresowanie. Wystarczyło znać kilka słów, trochę rozumieć, mieć dobre chęci…

To obraz wyidealizowany pewnie, bo pochodzący z przeszłości. Z czasów, kiedy w darmowe niedzielne poranki w Luwrze bywało niewiele osób, zawsze jednak Japończycy przed Mona Lizą i francuscy ojcowie z dziećmi w galeriach malarstwa rodzimego.

Można edukację francuską zdobyć w wielu dziedzinach: gastronomicznej (wina, sery, owoce morza, produkty regionalne), modowej, sportowej. W tej ostatniej kategorii Francja jest naprawdę mocna, a Francuzi okazują się prawdziwymi fanatykami sportu. Wystarczy wymienić: kolarstwo, piłkę nożną, rugby, żeglarstwo (pod banderą francuską pływała słynna Formuła 40. – wielkie katamarany). Tylko nikomu nie przychodzi do głowy, żeby uczyć się od Francuzów palenia samochodów, rozwalania sklepów, rzucania kamieniami. Bo o tym, czy było uzasadnione strzelanie ze skutkiem śmiertelnym do 17-latka, który nie wykonał polecenia, przesądzi wyrok. Sprawa jest w sądzie.

Nieco mylnie postrzegamy Francję jako kraj ludzi łagodnych, chętnie przechadzających się z bagietką i mających zdumiewającą słabość do pudli miniaturek – dlatego zamieszki budzą w nas zdziwienie i grozę. A w końcu Francuzi to naród morski, nawet oceaniczny. Odkrywcy, awanturnicy, kolonizatorzy. Także żołnierze. Także funkcjonariusze państwowi krwawo karzący niesubordynację. No i – oczywista oczywistość – twórcy i tworzywo krwawej rewolucji francuskiej.

ODWIEDŹ I POLUB NAS
„Francja-elegancja” – mówi się w Polsce. Ostatnio pewien Francuz objawił mi się na Facebooku, w jednej z rolek. Pokazywał, jak z dywanika bawełnianego (chyba z Jysku) zrobić sweter. Oczywiście najpierw trzeba pozbyć się frędzli. Potem skroić coś na kształt poncha/kimona. Nie wskazał tylko, jakim imprezom jest dedykowany ten wykwintny strój.

Jego rodaczka przeszukiwała z kolei paryski trawnik w poszukiwaniu jadalnych roślin… Smacznego.

Wytłumaczenie takich zjawisk należy pewnie trochę do świata kultury, a trochę finansów. Nie wszyscy Francuzi są bogaci. Co więcej, generalnie raczej stają się biedniejsi niż bogatsi.

Kryterium uliczne

Ostatnie zamieszki we Francji trwały pięć dni. Wybuchły 27 czerwca po zastrzeleniu w Nanterre pod Paryżem 17-letniego Nahela, który nie wykonał poleceń policjanta czy wręcz zaczął mu uciekać. Jak twierdzą media, nieposłuszeństwo i ignorowanie wezwań funkcjonariuszy zdarza się coraz częściej. Dzielnice miast stanęły w płomieniach, szczególnie podparyskie Nanterre. Podpalano samochody, śmietniki, domy, rabowano sklepy. W miejscowości L'Haÿ-les-Roses (departament Val-de-Marne), dom mera zaatakowano płonącym samochodem. Koktajle mołotowa posypały się na budynki merostw w innych miejscowościach.

Od owego feralnego piątku zostało zatrzymanych 4 tys. osób, 400 już usłyszało wyroki – jak stwierdziło 5 lipca Radio France International (za AFP).

W zamieszkach rannych zostało 700 policjantów i żandarmów. W ogniu stanęło 10 tys. koszy na śmieci, tysiąc budynków spłonęło. Zaatakowano 250 komisariatów.

Dlaczego francuska policja jest tak brutalna?

Jeszcze trzy lata temu używała granatów z TNT przeciw demonstrantom.

zobacz więcej
W samych okolicach Marsylii, która była areną gwałtownych starć, kupcy oszacowali swoje szkody na 100 milionów euro.

Właściciele sklepów uważają, że w kradzieżach i dewastacjach miały udział grupy zorganizowane. Metodycznie bito okna, wkraczano do sklepu i wynoszono wszystko, a potem niszczono aż do ostatniego kafelka na podłodze.

Wedle mediów, sprawców można podzielić na dwie grupy. Pierwszą: mężczyzn w wieku 20-30 lat, którzy często wcześniej mieli konflikt z prawem. Swojego zachowania nie umieli wytłumaczyć. Mówili, że ich poniosło, że są zawstydzeni wobec swoich dzieci takim zachowaniem. Część próbowała się usprawiedliwić trudną sytuacją życiową – kradnąc papierosy, próbowali nieco zaoszczędzić na budżecie domowym. I druga grupa zatrzymanych: bardzo młodych nastolatków, dla których jest to pierwszy konflikt z prawem. Przybywali na miejsce zdarzeń wabieni przez sieci społecznościowe.

Tak właśnie zwoływali sią na niedzielny wieczór na Champs Élysées. Jednak piątego dnia niepokojów policja była czujna. Przeczesywała ulicę i wyłapywała potencjalnych sprawców z tłumu turystów. A wszystko to na tle pięknie podświetlonego Łuku Triumfalnego.

„Byliśmy bezpieczni w hotelu, ale nasze dzieci patrzyły z okna i były przerażone” – relacjonowała pewna Australijka pobyt wśród paryskich atrakcji.

Paris trip

Chcemy naszych wakacji, chcemy naszych atrakcji. Nie po to przyjeżdżamy z daleka, żeby mieć zepsuty pobyt. Na facebookowych grupach zrzeszających anglojęzycznych turystów planujących i odbywających podróże po Francji nie pojawiła się żadna refleksja związana z zamieszkami. Tylko prośby o informacje, czy jest bezpiecznie, czy można zjechać z wybrzeża do Paryża. Odpowiedzi były jasne: jest bezpiecznie, tyle że nocą trzeba było siedzieć w hotelu. Ale Amerykanom to nie przeszkadzało. Większy problem widzieli w tym, że Paryż nie nadaje się na przemierzanie wynajętym samochodem, a do metra schodzi się po schodach. Pewna pani chwaliła się, że podjęła ćwiczenia i po kilkadziesiąt razy wchodzi u siebie w domu na piętro, żeby nabrać kondycji na paryskie schody.

Francuskie władze dobrze więc skalkulowały, że nie może dojść do zamieszek na dużą skalę w Paryżu. Nic więcej niż malutkie godziny policyjne, zamknięcie metra, odcięcie zrewoltowanych dzielnic. Porządek. Szpaler żandarmów.

Turyści muszą mieć zapewnione bezpieczeństwo, żeby spokojnie zrobić paryskie must have: śniadanie w jednej ze znanych kawiarni (cappuccino i croissant), wieża Eiffle’a (szampan), Luwr (Mona Liza), Montmartre (wino), Muzeum d’Orsay (foto przed impresjonistami), rejs po Sekwanie statkiem (plus kolacja). Kupić torebkę, kupić buty, kupić szalik, spacer w okolicach Notre-Dame i zdjęcie przed amerykańską księgarnią Shakespeare and Company, kawa w pobliskiej kafeterii. I można wracać.

Dla ambitniejszych są inne ścieżki, np. śladami znanych Amerykanów, znanych knajp, Marcela Prousta, każda o milion świetlnych lat odległa od paryskich przedmieść i ich problemów. Bo cóż wspólnego może mieć Marcel Proust i 12-latek, z obywatelstwem od dziada pradziada, ale z Martyniki? Albo nawet w trzecim pokoleniu z okolic Sergy Pontoise? Inne światy, inne klimaty.
Rysunek Coco z dziennika „Libération”. Napis: Rozruchy w dzielnicy Pabla Picassa.

Nikt nie wybiera się oglądać suburbii. W zestawieniu 10 najbardziej zapalnych miast regionu okołoparyskiego od razu rzucają się w oczy blokowiska. Domy wielkie jak kosmiczne termitiery, przy których bledną polskie osiągnięcia wyznawców Le Corbusiera. W samym Nanterre osiedle Pabla Picassa pozostawia widza w przerażeniu, że można by tam wylądować, czy raczej zostać skazanym na wylądowanie i to z rodziną. Tysiące ludzi mieszka w takich osiedlach, żyje życiem, o którym ani my, ani ich rodacy nie chcą nic wiedzieć.

Dwa zniknięcia

Płakałam, kiedy w ciszy, bez muzyki, bez komentarza pokazywano płonącą Notre-Dame i upadającą iglicę katedry. Identycznie jak Anne, moja znajoma, Francuzka, paryżanka, którą spotkałam niedawno po wielu latach. Ona wychowała się tuż przy katedrze, ja o niej czytałam, zwiedzałam, przyznaję, że raz zjadłam w niej ukradkiem kawałek pizzy (w bardzo zimny lutowy dzień, padał lodowaty deszcz, a ja nie miałam gdzie się podziać i błąkałam się po mieście z 10 frankami w kieszeni). Anne powiedziała mi, że choć może, to nie odwiedza często Paryża, ale na instalację iglicy przyjedzie. Ja pewnie będę tę chwilę śledzić w telewizji.

Kocham Paryż, choć on jest zupełnie inny niż przed laty. Francja jest mi droga, zwłaszcza Bretania, okolice Poitier, Niort. Trudno. Jestem sentymentalna i nie porzucam dawnych miłości. Jest mi przykro, że z jednej strony turyści podchodzą w ten płytki sposób do bogactwa kulturowego Francji, sprowadzają go do tego, co mogą mieć u siebie: rogalika, kawy, kieliszka musującego wina nazwanego szampanem. Boli mnie, kiedy widzę na ulicach Francji sceny rodem z filmów political fiction.

Chociaż podziałami społecznymi we Francji nie jestem zdziwiona. Dwadzieścia lat temu, kiedy wracaliśmy z wakacji nad Atlantykiem, pod Paryżem zdaliśmy sobie sprawę, że nie mamy nic na kolejne śniadanie. Był weekend. Zjechaliśmy z obwodnicy w pierwsze osiedle. Powitały nas olbrzymie bloki i całkowicie czarna ludność, oglądająca się za nami. Nie było osoby, która by za nami nie spojrzała. To było doświadczenie jakby z kina, z filmu, w zwolnionym tempie. Byłam zdeterminowana. Odszukaliśmy czynny sklepik, kupiliśmy na rano dla dzieci pieczywo tostowe i nutellę. „Znikajcie” – powiedział starszy pan w turbanie, siedzący za kasą. Zniknęliśmy.

Małoletni, którzy pojawili się na Champs Élysées też zniknęli. Ale to nie znaczy, że ich nie ma.

Archipelagi

Symbol seksu o nienatrętnej urodzie. Francuzi opłakują w Belmondo swoją niegdysiejszą wielkość

Żyje jeszcze drugi francuski idol: Alain Delon, ale z nim mają relację o wiele mniej kumpelską.

zobacz więcej
Przed wieloma laty uczyłam się francuskiego w Instytucie Kultury Francuskiej w Warszawie. Miałam podręcznik o nazwie: Archipel (archipelag). Zadaję sobie pytanie: skoro dziś uczymy dzieci metodą wyspową a nie chronologiczną, czy cały świat tak nie działa? Pływające wyspy. Raz bliżej, raz dalej. A każda ma swoją rację.

Jak teraz ludzie, którzy ubolewają, że na pomoc dla członków rodziny Nahela zebrano we Francji tylko 400 tysięcy euro, a na pomoc dla rodziny aresztowanego policjanta 1,6 mln – i postulują, by tę drugą zbiórkę uznać za nielegalną, ponieważ założono ją poza granicami kraju, a wsparł ją polityk prawicy. Pani premier ma się wypowiedzieć. Rywalizacja na wpłaty? To chyba dziwne? Prezydent wezwał do większej odpowiedzialności rodziców za dzieci. Przemknęła wypowiedź, żeby obniżać rodzinie pieniądze z zasiłku rodzinnego, jeśli dziecko dopuści się przestępstwa, opatrzona inną wypowiedzią, że to bzdurny pomysł.

Nikt już nie czeka na sprawiedliwość, nie marzy o niej. Chce użyć wszelkich sił, jakie może mieć, by dopiąć swego. A czasem, żeby ulżyć swojej frustracji. Czasem, żeby zagrać na czas.

Przed kilkoma dekadami zdarzało się, że wracałam ostatnią kolejką do miejscowości we Francji, w której mieszkałam. Nie miałam wyjścia. Owszem, bałam się, ale nie bardzo, bo Polska wówczas też nie dawała zbyt wielkiego komfortu. Tylko raz na kilkanaście moich wojaży ktokolwiek był w wagonie ze mną: dosłownie przeleciała przez wszystkie wagony gromada chłopaków w kurtkach i znikła na następnej stacji. Siedziałam przezroczysta jak duch w mojej polskiej kurtce, polskiej czapce, polskich butach i bez jakiejkolwiek refleksji. Na szczęście miałam szczęście.

A co do archipelagu pod nazwą Marcel Proust… Ocalił on od zapomnienia proste ciastko: magdalenkę. Napisał wielotomowe dzieło, tak wybitne, że mało kto je czyta. Zrobiono w Belgii z niego komiks, który zaczyna się rysunkiem: człowiek o wąsach cienkich jak u żuka pije herbatę i zagryza ciasteczkiem. Ma bar swego imienia w Hotelu Ritz i knajpkę „Chez Marcel” na zacisznej rue Stanislas. Jeżeli ktoś ma ochotę na tradycyjne danie, może minąć muzeum Zadkina, pokonać bulwar i stanąć na ulicy, która swoją nazwę zawdzięcza oczywiście Stanisławowi Leszczyńskiemu, królowi Polski i teściowi króla Ludwika XV. W archipelagu Francja jest wiele polskich wysp.

– Beata Modrzejewska

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP2023
Tygodnik TVP jest laureatem nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
Zdjęcie główne: Starcia między uczestnikami zamieszek a policją w Paryżu 2 lipca 2023 r., po śmierci 17-latka zastrzelonego pięć dni wcześniej przez funkcjonariusza w Nanterre na przedmieściach stolicy Francji 27 czerwca 2023 r. Fot. PAP/Abaca – Firas Abdullah / Anadolu Agency
Zobacz więcej
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pożegnanie z Tygodnikiem TVP
Władze Telewizji Polskiej zadecydowały o likwidacji naszego portalu.
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Sprzeczne z Duchem i prawem
Co oznacza możliwość błogosławienia par osób tej samej płci? Kto się cieszy, a kto nie akceptuje?
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Autoportret
Andrzej Krauze dla Tygodnika TVP.
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Totemy Mashy Gessen w wojnie kulturowej
Sama o sobie mówi: „queerowa, transpłciowa, żydowska osoba”.
Felietony wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Książki od Tygodnika TVP! Konkurs świąteczny
Co Was interesuje, o czych chcielibyście się dowiedzieć więcej?