Felietony

Dźwiękowa pocztówka z wakacji. Od relaksu do męczeństwa

– Zwykłe tortury można przetrzymać. Muzyki nie. Przyznawałem się do wszystkiego, czego ode mnie żądano. Że znam Bin Ladena i Mułłę Omara. Że wiem, co planują. Wszystko. Byle tylko to się skończyło – tak wspominał tortury muzyką jeden z więźniów amerykańskiej bazy wojskowej w Guantanamo.

Jak wakacje to najlepiej w jakimś spokojnym miejscu, reklamowanym jako przyjazne dla rodzin. To ma znaczyć, że miejsce tak prezentowane nie przypomina Ibizy, nie ma tam dziarskich młodych Brytyjczyków skaczących z wysokich pięter hotelu do basenu, dyskotek i wrzasków do rana. Można bez trudu znaleźć takie miejsce na przykład w Grecji. Jeden z „palców” Chalkidiki, Sithonia, jest reklamowany jako spokojniejszy od sąsiedniej Kasandry, Google Maps pokazuje, że ośrodki są rzadko, szczególnie pod koniec półwyspu, położone w piniowych lasach. Jeżeli Sithonia, to zapowiada się raj.

Mój hotel to malowniczo rozłożone bungalowy, żadnego wieżowca, dużo przestrzeni i zieleni – palm, krzaków róż, oliwek i pinii. Bliżej plaży basen, oczywiście nieregularny z wysepką. Obok basenu bar. Nie można dojść na plażę nie mijając baru, a właściwie rozleglej strefy barowej z leżakami, stolikami, kanapami i tu pryska rajska ułuda.

Od godziny 10 do 23 bar nadaje – umówmy się, że tak to nazwiemy – muzykę, bardzo głośno. Coś, co ma melodię i harmonię zatrzymuje się u mnie na „Led Zeppelin”, u mojego znajomego, który wyzwał mnie od starych dziadów, na „Nirvanie”. Rzeczy wymyślone później – metal, hip-hop, rap, muzyka industrialna, klubowa itp. itd. chyba zostały stworzone na zamówienie więziennictwa i policji różnych krajów. Jako kara dyscyplinarna w zakładach karnych i w śledztwach do wydobywania zeznań, rzecz jasna, nieco poza prawem.

Na koncerty niektórych gatunków fani chodzą nie żeby posłuchać, ale żeby wytrzymać, i wtedy jest satysfakcja, że dali radę. Bez przesady, nie był puszczany w naszym barze hotelowym – i zarazem basenowym, bo był jeden – industrial, metal, dołujące przykłady muzyki klubowej, których percepcja wymaga zmian w chemii organizmu, czy odmiany tego, co gra grupa „Ramstein”, ale przez trzynaście godzin, bardzo głośno, to nawet kojący Andrea Bocelli byłby narzędziem tortur.

Sporo jednak było szybkich zmiennych rytmów, sztucznej dynamiki osiąganej na syntezatorach, automatach perkusyjnych i samplerach, drażniących wokaliz nadużywających wysokich rejestrów i przechodzących w odgłosy bardziej fizjologiczne, niż muzyczne.. To w okolicy basenu, bo – trzeba przyznać – że w sąsiadującej z tą strefa restauracji raczej było relaksująco. Chill-out, tapetowy jazzik i ogólnie muzak, czyli nieangażująca muzyka wymyślona do sklepu i do windy.

Na tarasie restauracji to wszystko się mieszało, ale nie ma obowiązku jadać na tarasie, można wewnątrz, tylko z muzakiem. W określonych porach dnia animatorki z obu stron baru i pośrodku strefy zajmowały się dziećmi. Czy trzeba dodawać, że wyciągały do tego skądś swoje głośniki?

Okoliczności sprawiły, że przekonałem się jak cienka i nietrwała jest warstewka kultury, która w naszym zadufaniu jest od nas nieodłączna. Przechodząc przez strefę barową w myślach formułowałem, że znowu ta muzyka potwornie „nap...”. Po tym „na” jest wariant tego słówka (oczywiście, po polsku), co w „Pulp Fiction” Quentina Tarantino było użyte 271 razy. Znane i bardzo uniwersalne, mogące – szczególnie w polszczyźnie – zastąpić wiele czasowników. Tylko, że na co dzień nie mam potrzeby tak mówić, ani tak myśleć. Piękna Sithonia sprawiła nieoczekiwane pogłębienie samoświadomości.

Obok baru trzeba było nie tylko przechodzić, ale czasem przy nim chwilę postać w kolejce. Przy temperaturze powyżej trzydziestu stopni nie da się i nie powinno się nie pić. Jeżeli potrzeba do toalety, to najbliższa plaży jest, a jakże, przy barze. Po opróżnieniu plastikowych szklanek na plaży trzeba do baru wrócić po następne. Z baru na plaże prowadzi rajska alejka wysadzana drzewami i kwitnącymi krzewami, ale jest ona także wysadzana głośnikami. Ostatnie, szczęśliwie kończyły się w takiej odległości, że na plaży nic nie było słychać, tylko szum morza i cykady.

Po dojściu na plażę uczucie ulgi że głośniki na jakiś czas ma się za sobą. Dzieci – jak to dzieci – hałasują, rodzice je strofują, ale po serbsku, czyli można czytać. W czytaniu przeszkadzają mi języki jakoś znane, czy przynajmniej osłuchane – angielski, rosyjski, niemiecki. Gdy całkiem nic nie rozumiem, nic mnie nie rozprasza. Nawiasem mówiąc, z dotychczasowych doświadczeń najlepszy jest holenderski, byle, oczywiście, nie za głośno.

Niewielka grupa ludzi bywa zarówno na plaży, jak i na basenie. Większość dzieli się na zdecydowanie plażowych i ortodoksyjnie basenowych. Z tym, że tych chodzących tylko na basen jest nieco więcej. W pierwszym tygodniu pobytu było tam bardzo głośno, w drugim głośno.
Chaldikiki, Sithonia. Fot. mauritius images GmbH / Alamy / Alamy / Forum
Jedną z barmanek zastąpił barman, widocznie to ona odpowiadała za ten łomot, pewnie tak lubi, ale nikt z bywalców strefy barowej nie protestował. Co więcej, dosłyszałem, na ile to było możliwe, jak jeden z gości dowiedziawszy się, że to ona ułożyła playlistę, entuzjastycznie dziewczynę pochwalił. Co oczywiste, musiał podobać mu się też poziom dźwięku. W pierwszym tygodniu zamawiając coś u barmana trzeba było podnieść głos, a lada nie była szeroka. W drugim już nie koniecznie.

Turyści nad basenem grali w gry planszowe i na ekranach z dziećmi, rozmawiali przez telefony, nawet czytali i wyglądali na zrelaksowanych. Udręczenia na twarzach i w zachowaniu nie widziałem. Basen i plaża to były inne planety z zasadniczo różniącymi się mieszkańcami. Co by było gdyby tak basen przestał nadawać – zapewne płacz i zgrzytanie zębów. A może, gdy milkną głośniki budzą się upiory i trzeba je zagłuszyć, bo nagle nie ma codziennych obowiązków.

– Zwykłe tortury można przetrzymać. Muzyki nie. Przyznawałem się do wszystkiego, czego ode mnie żądano. Że znam Bin Ladena i Mułłę Omara. Że wiem, co planują. Wszystko. Byle tylko to się skończyło – tak wspominał tortury muzyką jeden z więźniów amerykańskiej bazy wojskowej w Guantanamo. Pojmanych islamistów torturowano heavy metalem, hard rockiem i pokrewnymi ciężkimi stylami. Ale nie tylko. Była i tytułowa piosenka z „Ulicy Sezamkowej”, reklamowe dżingle, Bee Gees, Christina Aguilera, Britney Spears. Obok Metaliki i Marilyn Mansona stosowano bardziej klasycznie rockowego przecież Bruce'a Springsteena.

Byle bardzo głośno i bardzo długo w niewygodnej pozycji. W przypadku więźniów armii USA i CIA 12 do 16 godzin. Na basenie na Sithonii 13 godzin z przerwą na posiłki czyli na muzak i w wygodnej pozycji. Gdzieś tu leży granica pomiędzy relaksem a męczeństwem.

Po kilkunastu godzinach „słuchania” Dr. Dre (taki raper) też bym się przyznał, że znam Bin Ladena, choć może Polakowi puściliby disco-polo z tym samym – w moim przypadku – skutkiem. Pierwsze zapisane wątpliwości co do o wartości zeznań uzyskanych torturami sformułowała już Święta Inkwizycja. Do Pentagonu nie dotarły, do opisywanego basenu nie musiały, to przecież strefa wakacyjnych przyjemności. ODWIEDŹ I POLUB NAS Moje przyjemności to pływanie i spokój do czytania i odpoczynku po pływaniu w łagodnie falującej i przyjaźnie ciepłej wodzie. Pływam wprost przed siebie i na prawo. Na lewo nie można. Na lewym – z punktu widzenia plaży – ramieniu zatoczki usadowił się camping i bar, który nadaje cały dzień jakimś wooferem basowe monotonne dźwięki nie tworzące żadnej melodii. Niosą się po wodzie i trzeba przed nimi uciekać.

Wszystko ma swoje złe i dobre strony i nawet basen ma swoje pozytywy. Pływam daleko od brzegu, co powstrzymuje mnie od zaczynania dnia od brandy-cola czy tequila sunrise – zwyczajnie ze strachu – chcę mieć pewność swojej sprawności. Basen nie stwarza takich ograniczeń, w najgłębszym miejscu ma 1,40 cm. Całkiem trzeźwe są w tej strefie tylko dzieci, co w jakiejś mierze tłumaczy przychylność basenowych bywalców dla łomotu.

Wieczorem za to można sobie na to i owo pozwolić. I tu się ukazuje ta dobra strona. Zamawiając alkohol trzeba wytrzymać łomot i następnie, jak najszybciej, ze szklankami do pokoju. Nasz domek był na końcu, prosiliśmy o cichy i rzeczywiście z balkonu nic nie było słychać. Funkcjonowanie strefy basenowej przeciwdziała alkoholizmowi, bo żeby iść po następnego drinka – kawałek drogi, to jedno – trzeba opuścić strefę ciszy i znów w łomot. W związku z tym przyniesiony napój sączy się tak długo, jak się da. W międzyczasie zamkną bar i pora spać.

Wakacje z LGBTQ...

Czy ktoś obroni nasze dzieci przed tęczowym szałem?

zobacz więcej
Bój o ciszę i spokój z wszechobecnym łomotem to jak walka karnawału z postem – nic na zawsze nie wygrywa. W latach siedemdziesiątych plaże w PRL były pełne młodzieńców z przenośnymi radioodbiornikami. Radia z teleskopowymi antenami zniknęły w czasach walkmanów i na razie ich nie widać. Ale zwycięstwo spokoju było ograniczone czasowo. Forpoczty i zagony łomotu pojawiają się tu i ówdzie coraz częściej.

W galeriach handlowych zgodnie z ideą muzaku, że kiedy się nieangażująco gra, to klienci więcej kupują, każdy butik miał swój muzak i przestrzeń wspólna swój. To się mieszało tworząc kakofonię w przestrzeni wspólnej. Jest lepiej, bo wyciszono butiki, a w przestrzeni wspólnej chyba (dawno nie byłem) nic nie gra.

Już w czasach słuchawek w uszach i na uszach okazało się, że atak – poza galeriami handlowymi – może przyjść z różnych nieoczekiwanych stron. Na przykład, w Polskim Radiu przy ulicy Malczewskiego zaczęły grać pisuary. Może już nie grają i trzeba bez „Lambady” – byłem tam tylko raz. Cel umilających życie jest wszak jasny – nie pozostawią nas samych z ciszą, czy dźwiękami naturalnymi. Wystarczy zadzwonić do jakiejkolwiek instytucji i poczekać na odebranie połączenia, albo przełączenie na inny numer. Jak oni grają!

Grają też w telewizjach. Coraz częściej drugą ścieżkę dźwiękową wypowiedzi bohatera w reportażu, czy filmie dokumentalnym, a także w programach informacyjnych stanowi jakiś muzak. Bywa, że muzak jest tak głośny, jak wypowiedź.

To są jednak drobiazgi, dopóki można wypocząć nad morzem, ale walka zwyczajów i nawyków wydaje się nasilać. Na opisywanej plaży się nie gra, to znaczy nie gra hotel. Pewnego dnia pojawiło się dwóch panów i przypięli dwa głośniki – rzadkość, mieli swój namiocik – z muzyka elektroniczną. Na moją prośbę wyłączenia odpowiedzieli krótko – „no”. Z drogi do recepcji odwołała mnie żona, która – jak mówiła – zagroziła im policją. Magiczne słowo okazało się skuteczne, Nie zastanowili się widać, skąd policja w hotelu w środku niczego, i czy to byłaby dla niej sprawa. Na razie takim, jak oni, brak tupetu. Następnym dżentelmenom w złotych łańcuchach wystarczył zrozumiały międzynarodowo gest, który żona zrobiła spontanicznie ręką na czole zanim zdążyłem zareagować werbalnie. To w tym roku, a jak będzie za rok?

– Krzysztof Zwoliński

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP 2023

Zdjęcie główne: Grecja. Plaza Stomio w zatoce Kimi. Fot. : Agnieszka Zawistowska / Forum
Zobacz więcej
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pożegnanie z Tygodnikiem TVP
Władze Telewizji Polskiej zadecydowały o likwidacji naszego portalu.
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Sprzeczne z Duchem i prawem
Co oznacza możliwość błogosławienia par osób tej samej płci? Kto się cieszy, a kto nie akceptuje?
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Autoportret
Andrzej Krauze dla Tygodnika TVP.
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Totemy Mashy Gessen w wojnie kulturowej
Sama o sobie mówi: „queerowa, transpłciowa, żydowska osoba”.
Felietony wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Książki od Tygodnika TVP! Konkurs świąteczny
Co Was interesuje, o czych chcielibyście się dowiedzieć więcej?