Felietony

Jadalne miasto, czyli przyszłość wyrwana z kontekstu

Wizja warszawskiego Mordoru, w którym zamiast korpoludków mieszkają ryby i algi jest kusząca. Podobnie jak wizja przejść podziemnych i piwnic zajętych przez grzyby i owady. Choć mam wrażenie, że taka hodowla rozpoczęła się już samoistnie, na dziko i bez podbudowy teoretycznej.

Ujrzałem przyszłość. Nie było to trudne. Zresztą, co w dzisiejszych czasach bywa trudne? Wystarczyło ściągnąć z internetu. Ot, wszystko.

Pewnie P.T. Czytelnicy sądzą, że będzie o sztucznej inteligencji i już zaczęli sprawdzać, jakie autor ma w tym względzie kompetencje? Ależ nie ma żadnych! Proszę się nie obawiać. Poza tym nie śmiałbym nigdy pisać o sztucznej, bo dość jest kłopotu z ludzką. W tym przypadku nawet zbiorową, więc tym groźniejszą. W jednym z pierwszych akapitów dokumentu o przyszłości znalazłem bowiem informację, że został on stworzony siłą „kolektywnego umysłu”. Im bardziej się posuwałem w lekturze, tym częściej sobie o tym – z niejakim przerażeniem – przypominałem.

Cytat o „sile kolektywnego umysłu” oczywiście wyrwałem z kontekstu. To znaczy te słowa się w dokumencie znajdują, ale znaczą dla ich autorów coś zupełnie innego niż dla mnie. Oni napisali to z dumą, ja odczytałem z niepokojem. Może dlatego, że kontekst mamy zupełnie inny. Ja mieszkam na wsi, dokąd się przeniosłem nie lubiąc życia w mieście. Oni mieszkają w miastach i lubią je bardzo, ale chcieliby je zamienić w coś w rodzaju miejsko-wiejskiej hybrydy. Zachować wielkomiejskość, a jednocześnie dodać nieco wiejskości. Jednak nie za dużo, zapewne dlatego żeby nie było czuć. Wieś w mieście pozbawiona smrodu gnojówki i „tak zwanych szkodników” (znowu cytat wyrwany z kontekstu, ostrzegam! – będzie tego więcej...), gdzie mieszkanki i mieszkańcy będą współdziałać z rolniczkami i rolnikami, społem produkując i konsumując, a w przerwach dyskutując o posthumanizmie, oto idealny obraz „jadalnego miasta” przyszłości.

Uwaga, tu muszę się wytłumaczyć z cudzysłowu, bo jest on wyłącznie mój. Autorki i autorzy, czy może lepiej będzie napisać – osoby autorskie – „raportu będącego podsumowaniem kilkumiesięcznego procesu” (wyrwany z kontekstu cytat, ale dobrze mi tu pasuje), pisząc o „jadalnym mieście” ani razu cudzysłowu nie używają. Nie chciałbym się naśmiewać z tego określenia, zwłaszcza że raport powstał za pieniądze znanej niemieckiej fundacji politycznej i Zarządu Zieleni Miejskiej dużego miasta wojewódzkiego w południowej Polsce, więc z pewnością zawiera wyłącznie rzeczy poważne. Przyjąłbym też chętnie taką nazwę jako nazwę przenośną, dowcipnie wskazującą na ideę miasta, w którym zjada się to, co się w nim uprawia, jednak w takim przypadku należałby się cudzysłów, którego w tekście konsekwentnie nie ma. Ponieważ dalej powiada się o praktykach magicznych, więc budzi to jednak mój niepokój. Nie uprzedzajmy jednak wypadków, gdyż „badania prowadzone w Niemczech wskazują na znaczny spadek liczebności owadów”. To kolejny wyrwany z kontekstu cytat, który znalazłem w części teoretycznej raportu, gdzie uzasadniano podjęcie trudu przeszczepienia wsi na grunt miejski, więc wydał mi się dobry jako zachęta do lektury. Poza tym chciałbym wyrazić nadzieję, że powstanie u nas jadalnych miast przyczyni się do wzrostu liczebności owadów w zaprzyjaźnionym kraju. To ważne. Najwyraźniej.

Teraz czas na obraz miastowsi (sam to słowo wymyśliłem, więc cudzysłowu nie używam) przyszłości, więc cytat będzie dłuższy, bo musi oddać wizję. Nie muszę chyba wspominać, że został on przeze mnie także brutalnie wyrwany z kontekstu. Oto on.

„W ścisłym centrum w szklanych wieżowcach działają farmy hydroponiczne i uprawy alg. Na dachach i w przestrzeniach przemysłowych — farmy akwaponiczne. W piwnicach i przejściach podziemnych — uprawy grzybów i owadów. Przy ulicach rosną drzewa i krzewy owocowe, na rabatach ozdobne rośliny jadalne, w parkach drzewa owocowe i lecznicze zioła. Na terenach otwartych i nieużytkach napotkamy niewielkie farmy miejskie, zaś na granicach miasta rozległe agriparki. Mieszkańcy i mieszkanki powszechnie uprawiają żywność na balkonach, podwórkach, w ogrodach działkowych i społecznościowych.”

Częściowo ta wizja wydaje mi się znajoma, sam w końcu kiedyś hodowałem rozmaite rzeczy na balkonie (ale nie to, co Szanowni Państwo myślą). Nie jest natomiast dla mnie jasne, czemu farmy hydroponiczne i uprawy alg mają mieścić się tylko w szklanych wieżowcach, a nie w przestrzeniach przemysłowych i czemu w tych wieżowcach nie można zrobić także farm akwaponicznych. Wizja warszawskiego Mordoru, w którym zamiast korpoludków mieszkają ryby i algi jest zaiste kusząca. Podobnie jak wizja przejść podziemnych i piwnic zajętych przez grzyby i owady. Mam przy tym niejakie wrażenie, że w niektórych ciemnych i wilgotnych miejscach taka hodowla rozpoczęła się już samoistnie, niejako na dziko i bez podbudowy teoretycznej, co zdają się zauważać osoby autorskie, gdy dodają za chwilę, że ich wizja ma charakter „retrofuturystyczny” (cudzysłów mój), czyli łączy ze sobą elementy z przeszłości z tym, co dopiero nastanie.
Fot. printscreen: https://pl.boell.org/sites/default/files/2023-06/spoldzielcza-farma-miejska_raport.pdf
Krzepi fakt, że przyszłości nie zakłada się na surowym korzeniu. Żywność jest wokół nas, chętni do uprawy się znajdą, konsumentów w bród, więc trzeba tylko z tego faktu skorzystać i ująć sprawę w odpowiednie ramy organizacyjne. Z pomocą przychodzi nam koncepcja Rolnictwa Wspieranego Społecznie (RWS), czyli takiego, w którym ryzyko produkcji żywności zostanie podzielone pomiędzy osoby rolnicze i osoby konsumenckie. Koncepcja ta jest prosta jak jajo Kolumba.

Obecnie rolnik produkuje i sprzedaje, a jak mu urośnie coś złej jakości, to albo musi obniżyć cenę, albo nakarmić tym inwentarz. Oczywiście jak mu urośnie coś wyjątkowo dorodnego, albo jak ceny wzrosną, to jest wygrany i zarobi więcej, ale to nie jest pewne. Życie. Trochę łagodzą jego ryzyko dopłaty do hektara, ale tylko trochę. RWS stawia rzecz inaczej: osoba rolnicza wiąże się z osobami konsumenckimi, które płacą mu za rok z góry, potem dostają to, co wyrośnie (bez grymaszenia), a przy tym zobowiązują się do pracy w gospodarstwie. Nie zmyślam.

Ktoś złośliwy nazwałby to odwróconą pańszczyzną, ale ja na szczęście nie jestem złośliwy. Wyobrażam sobie natomiast te rozmowy przy odbiorze towaru: – Panie, ale te buraki są zgniłe! – A stawiła się osoba tydzień temu do sortowania? Nie? To niech osoba nie narzeka!

Sięgnijmy po odpowiednio wyrwany z kontekstu cytat dla wyjaśnienia tej sytuacji: „Na takiej podstawie w systemie RWS buduje się wzajemne zrozumienie i solidarność między mieszkankami i mieszkańcami miasta a rolniczkami i rolnikami.” I wszystko jasne.

Na szczęście wymiana wsi z miastem nie musi mieć wyłącznie charakteru towarowo-pieniężno/świadczeniowego, ale mogłaby zostać wzbogacona o wymiar intelektualno-duchowy. I tu osoby miejskie mogłyby wziąć srogi rewanż na zaproszonych do kompanii niczego nie podejrzewających i niedoświadczonych w sferze nadbudowy osobach rolniczych. Wystarczy założyć farmę miejską, która – tu wyrwany z kontekstu cytat – „może być miejscem szeroko rozumianej pracy z ludźmi”. Przy pracy natomiast „poruszana może być tematyka miejskiej agroekologii i związanych z tą ideą wartości, wątki posthumanistyczne i antropologiczne.”

I tu Was, osoby rolnicze, mamy! Bo tu o wartości chodzi. A wy zapewne macie tam u siebie na wsi jakieś zwierzęta, a? A wam się wydaje, że stoicie od nich wyżej, a? No to posłuchacie pogadanki o posthumanizmie, zaprzyjaźnicie się z kompostownikiem, weźmiecie udział w warsztatach o roślinnym feminizmie i zobaczymy czyje będzie na wierzchu i czy następnym razem nie posortujecie buraków sami!

Można też skorzystać z doświadczeń nowohuckiego Domu Utopii, w którym – jak ustaliły osoby autorskie raportu – pracuje się od jakiegoś czasu nad wizją jadalnej dzielnicy. I jak to przy pracy nad wizjami bywa, pojawia się potrzeba szerszych konsultacji ze społeczeństwem. W tym przypadku konsultacji dotyczących przyszłości ogrodu założonego na dachu utopijnego budynku. Cytat tradycyjnie wyrywam z kontekstu: „Z czasem zaczęły pojawiać się dylematy: ile z tej ogrodniczej przestrzeni przeznaczyć na jadalne rośliny dla ludzi, a ile dla zapylaczy, czy w ogóle uprawy jadalne mają sens? O odpowiedzi na te i podobne pytania gospodarze pytają gości i gościnie spotkań literackich odbywających się na dachu Domu Utopii.” ODWIEDŹ I POLUB NAS W ten sposób na pewnym etapie projektu jadalnej Nowej Huty pojawiła się wątpliwość, czy aby jest ona faktycznie jadalna. I czy nie lepiej jednak spożyć coś innego. Osoby autorskie raportu szanują, jak widać, taką rozbijacką postawę, bo budowa przyszłości jest na razie na wczesnym etapie i kto nie przeciw nam, ten z nami, ale za jakiś czas ja bym nie był taki pewien, czy tego typu odchylenia będą tolerowane. Póki co jednak „model spółdzielczy jest otwarty na szerokie grono osób członkowskich i nie wymusza zmiany tożsamości”. Ten ostatni cytat wyrwałem z zupełnie innego kontekstu, ale znakomicie mi tu pasuje.

Akcja raportu przenosi się bowiem do Warszawy, gdzie ów „model spółdzielczy” jest realizowany. Nie jest to taki sobie zwykły model, bo planowana spółdzielnia ma członka, o jakim się Abramowskim nie śniło: działkę, na której rozgrywać się będą dalsze dzieje tej wyprawy w przyszłość. Wyrywam z kontekstu dwa cytaty: „Dla lepszego podkreślenia jej energetycznej aury nadaliśmy jej imię Adamah. Jak wyjaśniali uczestnicy projektu Biennale Nieużytków, ‘to słowo zaczerpnięte z języka hebrajskiego oznacza ziemię, z której został ulepiony pierwszy człowiek’. Adamah z tej perspektywy nie jest wyłącznie terenem pod uprawę czy inne działanie człowieka, ale staje się pełnoprawnym podmiotem, aktywną uczestniczką i naszą współczłonkinią. Razem z nią tworzymy wspólnotę międzygatunkową, kolektyw ludzko-nieludzkich podmiotów, w której wrażliwość, dbałość o siebie nawzajem, dialog oraz empatia stają się praktyką.”

Tu osoby obdarzone prymitywnym poczuciem humoru i niedoświadczone w prowadzeniu ludzko-nieludzkich kolektywów zaczęłyby zapewne zadawać pytania, a w jaki to sposób będą się odbywały posiedzenia spółdzielni i jak mianowicie koleżanka Adamah będzie komunikować innym osobom członkowskim swoją wolę. Ależ nic prostszego: przez pełnomocnika! W rzeczywistości prawnej, w której stupięćdziedziesięciolatkowie decydowali o losach swoich nieruchomości przez kuratorów nikogo to nie powinno zdziwić. Zwłaszcza, że komunikacja z takim stupięćdziesięciolatkiem była jednak cokolwiek utrudniona, a komunikacja z działką otwiera szereg kuszących możliwości. Ten kontekst domaga się odpowiedniego cytatu, więc wyrywam: „Pełnomocnik/ Pełnomocniczka będzie czerpać wiedzę o jej potrzebach od szerszej grupy osób, które będą komunikować się z Adamah za pomocą metod etnograficznych, etnobiologicznych, szamańskich (magicznych) oraz za pomocą najnowszych technologii (w tym przy wsparciu sztucznej inteligencji).”

Albo dzieci, albo ekologia. Jeden nastolatek mniej to ulga dla Ziemi

Decyzja, by ograniczyć potomstwo nabiera wagi tym większej, jeśli podejmują ją osoby opromienione blaskiem korony. Książę Harry też nie zamierza mieć więcej niż dwójkę dzieci, bo boi się o dobro planety.

zobacz więcej
Tak oto przyszłość znowu spotkała się z przeszłością (retrofuturyzm!) i praktyki szamańskie staną się pożywką dla sztucznej inteligencji, dzięki którym koleżanka działka będzie mogła realizować swoją podmiotowość. W myśleniu osób spółdzielczych projektujących statut takie podejście ma swoje zakorzenienie w prawie spółdzielczym, gdzie mowa jest o członkostwie „osób o ograniczonej zdolności do czynności prawnych lub niemających tej zdolności”, co odnosi się do „osób z ciężkimi niepełnosprawnościami.” Na miejscu Adamah poczułbym się jednak nieco urażony...

Tymczasem na jesień zaplanowane zostało walne zgromadzenie założycielskie spółdzielni (miejmy nadzieję, że Adamah da się do tej pory udobruchać), a potem rejestracja w KRS, co zapewne doprowadzi do starcia naszego skostniałego systemu prawnego z postępowym posthumanizmem reprezentowanym przez osoby spółdzielcze. Nie ukrywam, że będę z zainteresowaniem oczekiwał na wynik tego starcia. Przeczuwam narodziny wielkiej kampanii społecznej na rzecz upodmiotowienia działek gruntowych. Cóż za możliwości prawne kryją się w tym sporze! Gdyby tak na przykład nawiązać łączność z terenami inwestycyjnymi, to dowiedzielibyśmy się nareszcie, czy CPK powinien powstać, bo tamtejsza ziemia tego pragnie chcąc przybrać na siebie gustowną narzutkę z pasów startowych, czy też nie, bo chce swobodnie ugorować, od czasu do czasu paląc trawę. Walka o zdobycie pełnomocnictwa działek pod CPK byłaby zaiste fascynująca. Po kraju zaczęliby potem krążyć sprytni mecenasi zbierający pełnomocnictwa od szamanów wyposażonych w terminale sztucznej inteligencji, dzięki którym komunikowaliby wolę co bardziej atrakcyjnych gruntów położonych w co ciekawszych miejscach inwestycyjnych. Przypuszczam, że w chwili, gdy prawnicy zobaczą w tym szansę dla swoich klientów, nasz system prawny zacznie się tak zmieniać, aby to umożliwić. Ale to uwaga na marginesie. Są sprawy ważniejsze.

Gdy czytałem ten raport w dwu miejscach poczułem, że ścisnęło mi się serce. Po raz pierwszy, gdy doszedłem do opisu tego, jak przyszli spółdzielcy projektowali swoje wspólne życie z Adamah i aby uczynić je bliższym tego, co znają, zajmowali się wymyślaniem świąt, jakie mogliby świętować, gdy już będą razem uprawiać ziemię. Zdałem sobie wtedy sprawę, że nie będzie to w ich przeświadczeniu uprawa ziemi, ale raczej tworzenie „strefy żywicielskiej”. Czyli coś, co funkcjonuje w życiu ludzkim od tysiącleci należy oto w ich przekonaniu wymyślić na nowo. A skoro wymyślić, to i oprawić, by można było w tym żyć, a skoro oprawić, to i nadać mu odpowiednie święta, bo stare święta nie nadają się przecież do świata przyszłości.

Po raz drugi, gdy przeczytałem o tym, że proponowane w raporcie działania są szczególnie istotne „w momentach kryzysowych takich jak wojna czy pandemia”. Zdałem sobie wówczas sprawę z przeczucia zagrożenia towarzyszącego mi przez cały czas lektury. Zagrożenia egzystencjalnego, wspólnego i mnie i autorom raportu, któremu każdy z nas przeciwstawia się jak potrafi.

Pamiętam początek lat 80-tych, gdy ja i setki mnie podobnych z wielkich blokowisk zakupiliśmy lub pożyczyliśmy od sąsiadów łopaty i ruszyliśmy z naszych klatek schodowych o kilkadziesiąt kroków na wprost w kierunku osiedlowych nieużytków, aby je zagospodarować i móc jeść produkty, które sami wyhodowaliśmy. Był to czas wielkich nadziei i wielkich niedoborów, czas pierwszej Solidarności, czas „wejdą, nie wejdą”, czas niepewności i lęku zakończony stanem wojennym. Machając dzielnie łopatą i sadząc pomidory nie zdawałem sobie zapewne sprawy z tego, że przezwyciężałem swój egzystencjalny lęk przed zagrożeniem, przed przyszłością. Mam wrażenie, że ów lęk jest w naszym życiu nadal obecny, a po pandemii i w czasie wojny na Ukrainie znacznie się nasilił. Tylko, że teraz sama hodowla pomidorów nie wystarcza, trzeba jeszcze swój lęk ukryć pod naukowym sztafażem i szamańskimi praktykami, aby nie wydawał się tak banalny. Trzeba pokazać sobie i światu, że oto buduje się nową wspaniałą przyszłość, w której „lęku już odtąd nie będzie”, i uczynić to w zuchwałym, ale i pełnym rozpaczy pragnieniu, aby samemu dać sobie radę ze światem, z przyszłością. Z losem.

– Robert Bogdański

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Źródło:
https://pl.boell.org/sites/default/files/2023-06/spoldzielcza-farma-miejska_raport.pdf
SDP 2023

Zdjęcie główne: Miastowieś Warszawa, rok 2013. Ogródki Działkowe przy Al. Waszyngtona w Warszawie . Akcja "Przychylmy pszczołom nieba". Fot. PAP/Bartłomiej Zborowski
Zobacz więcej
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pożegnanie z Tygodnikiem TVP
Władze Telewizji Polskiej zadecydowały o likwidacji naszego portalu.
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Sprzeczne z Duchem i prawem
Co oznacza możliwość błogosławienia par osób tej samej płci? Kto się cieszy, a kto nie akceptuje?
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Autoportret
Andrzej Krauze dla Tygodnika TVP.
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Totemy Mashy Gessen w wojnie kulturowej
Sama o sobie mówi: „queerowa, transpłciowa, żydowska osoba”.
Felietony wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Książki od Tygodnika TVP! Konkurs świąteczny
Co Was interesuje, o czych chcielibyście się dowiedzieć więcej?