W finale konkursu musiała błyskawicznie odpowiadać na pytania dotyczące mózgu, jego tajemnic i komórek. Oczywiście po angielsku, bo challenge był w Waszyngtonie. Na rok przed maturą licealistka ze Słupska ma już wstęp na kilka uczelni polskich i zagranicznych.
Czy jednak początek roku szkolnego to rzeczywiście dobry moment na taki artykuł: o uczniach wybitnych, obdarzonych wyjątkowymi talentami i niecodzienną pracowitością? Tyle jest przecież zamieszania w szkołach, narzekania i nawet biadolenia (dość, niestety, tradycyjnego), tyle prawdziwych kłopotów i niedokończonych remontów, dziurawych budżetów, że może lepiej poczekać?
Ale na co? Lepszego momentu przecież nigdy nie będzie, bo każdy dzień przynosi nowe sprawy i nowe problemy, a uczniowie w szkołach zawsze będą wyzwaniem. I zawsze będą wśród nich jeśli nie geniusze, to dziewczyny i chłopaki wyjątkowo utalentowani, wybitnie pracowici, o niezwykłej bystrości i pędzie do wiedzy. Jak ich nie zgubić? Jak im pomagać? Jak im nie przeszkadzać w rozwoju i nie zaszkodzić?
Błyskotliwe przykłady
Zanim opowiem o przedstawionej już wstępnie wybitnej znawczyni mózgu ze słupskiego liceum, pokażę inne przykłady niezwykłych talentów wśród polskiej młodzieży – bo przykładów nie brakuje. Jedna z koleżanek dziennikarek do cotygodniowego serwisu wiadomości krajowych z wielkim upodobaniem wyszukuje – czy to w serwisach PAP, czy w uczelnianych bądź lokalnych portalach – wiadomości o studentach, którzy konstruują pojazdy „księżycowe” , marsjańskie łaziki czy inne tego typu urządzenia sterowane elektronicznie albo w inny, jeszcze nowocześniejszy sposób. Startują z nimi w międzynarodowych konkursach i – tak jest! – wygrywają. I co się potem z nimi dzieje? Ze studentami, rzecz jasna, nie z ich pojazdami…
Niezwykłe losy różnych polskich wynalazców, o których często piszemy na naszych łamach, i to nie tylko tych, których talent zahamowała wojna lub zniszczył komunizm, są na ogół przygnębiające lub w najlepszym razie nostalgiczne. Nawet jeśli owi twórcy żyją po pańsku, mieszkają w pałacach i mają wspaniałe laboratoria. Oczywiście jesteśmy dumni, że kończyli polskie szkoły, mieli wspaniałych nauczycieli – ale dlaczego nie mieli szans na realizację swoich fantastycznych pomysłów? Dlaczego musieli szukać dróg rozwoju za granicą? Najlepiej – powiedzmy to od razu – w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, bo te zawsze były chłonne i skłonne taką młodzież przyjąć, zaabsorbować i wykorzystać jej umysły i pomysły. Nawet jeśli tak, jak pisał wieszcz, młodzi ci wynalazcy „gust mieli soplicowski” – co, przypomnę, oznacza: „to jest Sopliców choroba, że im oprócz Ojczyzny nic się nie podoba”.
Rozpędzony umysł domaga się jednak ujścia dla swojego potencjału, chce pracy i warunków do pracy, nierzadko – naprawdę – dla dobra ludzkości. I nie są to frazesy, żeby wspomnieć rad i polon, cudowny magnetofon „nagra”, niektóre szczepionki, monokryształy, kamizelki kuloodporne, walkie-talkie i tak dalej, że zakończę komputerem K-202. Otóż losy tych wybitnych ludzi, autorów powyższych odkryć, każą się mocno zastanowić nad entuzjazmem, który wybucha w sercu na wiadomość o zagranicznej nagrodzie dla znajomego czy nieznajomego studenta, o głośnym start-upie, o szalonym pomyśle, mogącym zrewolucjonizować jakąś produkcję, usprawnić leczenie czy skrócić jakąś technologię.
Ale miały być błyskotliwe przykłady. Proszę bardzo, oto Janek Kryca, lat 21, student na Harvardzie. Przeczytałam o nim na portalu Aleteia: już jako dwunastolatek interesował się dronami, nauczył się je budować i wymyślił firmę, która za pomocą dronów dostarczałaby leki w niedostępne miejsca. Dwa lata temu stworzył start-up w postaci spółki Arda, która opracowała aplikację na smartfony umożliwiającą realizowanie szybkich dostaw leków i drobnych narzędzi medycznych – i robi to w Gambii. Ale start-up zarejestrował w USA, o czym opowiada w linkowanej do tekstu audycji dr. Macieja Kaweckiego – o fantastycznych możliwościach rozpoczynania działalności w Stanach Zjednoczonych, bez biurokracji, niepojętych zezwoleń i piętnastu opłat. Stara się nie narzekać na polskie utrudnienia, ale kontekst jest oczywisty, zresztą wszyscy o tym wiemy.
Inny przykład, już znany naszym Czytelnikom, pochodzi prosto z NASA: tam kierownikiem potężnego działu misji kosmicznych jest Artur Chmielewski, syn sławnego Papcia Chmiela, „ojca” Tytusa, Romka i A’Tomka. Pojechał do USA po maturze, zaczynał od zera! Zresztą dziwi się, że tak niewielu Polaków tam pracuje i namawia młodych rodaków, aby startowali do tej pasjonującej pracy. Dlaczego was tam nie ma? – pyta całkiem nieretorycznie. No właśnie – dlaczego? Po tych wszystkich sukcesach marsjańskich łazików?
Inny przykład to najmłodszy w Polsce profesor, dr Mateusz Hołda, zaledwie trzydziestoletni (profesorem jest od roku!), z sukcesami badawczymi od lat dziesięciu, bo wtedy w Katedrze Anatomii Wydziału Lekarskiego Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego założył międzynarodowy zespół naukowy HEART. Z tym zespołem dzisiaj przedstawia wyniki badan i odkryć nad nową przyczyną udaru mózgu.
No i teraz nasza główna bohaterka, Julka Nakoneczna z I Liceum Ogólnokształcącego w Słupsku, tego samego, w którym i ja zdawałam przed laty maturę. Julka właśnie kończy osiemnaście lat, jest w maturalnej klasie i z wdziękiem opowiada o sobie w lokalnym radiu.
Bez Ameryki ani rusz
Julia Nakoneczna ze Słupska już w ubiegłym roku, jeszcze jako uczennica drugiej klasy liceum, zajęła I miejsce w IV Ogólnopolskiej Olimpiadzie Wiedzy o Mózgu w Szczecinie. Została też laureatką w Międzynarodowym Konkursie Wiedzy Neurobiologicznej Brain Bee 2022 w Warszawie, gdzie przed międzynarodową komisją musiała zdiagnozować pacjenta na podstawie opisu z użyciem ścisłych medycznych terminów. A w roku 2023 wystartowała już w Waszyngtonie! Neuroanatomia, neurobiologia, neuropatologia czy neurofizjologia to dla niej chleb z masłem!
„O ludzkim mózgu wie wszystko” – prześcigały się w tytułach lokalne media i trudno im się dziwić. Można znaleźć w sieci spotkanie Julii z dziennikarzami i posłuchać, jak ze swobodą i bez żadnego zadęcia opowiada o szczegółach swojego ostatniego starcia – wprawdzie on-line, ale jednak w Waszyngtonie.
– Najlepsza nasza czternastka na świecie brała udział w sesji, która polegała na tym, że dostawaliśmy pytania od profesorów światowej sławy i mieliśmy 30 sekund na udzielenie odpowiedzi. Po udzieleniu drugiej błędnej odpowiedzi byliśmy eliminowani, aby wyłonić zwycięzcę. Pytań było 20, doszłam do 17., osiągając czwarte miejsce na świecie – mówi na łamach portalu GP24 (Głos Pomorza).
I z fascynacją podkreśla, że za każdą odkrytą przez naukę tajemnicą funkcjonowania ludzkiego mózgu kryją się następne, które wciąż pokazują kolejne wielkie tajemnice.
Szkoła nie ukrywa dumy z takiej uczennicy – i to jest bardzo dobra wiadomość. Na zdjęciu w lokalnych mediach wychowawca klasy z satysfakcją pokazuje dyplom i podkreśla, że Julia jest inspiracją dla koleżanek i kolegów.
A dlaczego to jest dobra wiadomość? Bo wcale nie jest rzeczą oczywistą, że szkoły się cieszą z takich uczniów! Akurat dzisiaj, kiedy piszę ten artykuł, spotkałam się na kawie z dawną studentką z wydziału dziennikarstwa, po dobrym liceum w mieście – niewojewódzkim – bardzo odległym od stolicy. Było ich w tamtej grupie dwoje z tego liceum i zaskakiwali oczytaniem, kulturą, erudycją, wyróżniali się zdecydowanie na tle grupy, w której zresztą nie brakowało młodych warszawiaków.
– W naszej szkole nie było żadnego nacisku na poszukiwanie nowych wyzwań, żadnego naporu na poszerzanie horyzontów, choć owszem, były olimpiady, ale wszystko w standardzie, bez wsparcia dla szalonych pomysłów – mówi dzisiaj, kiedy opowiadam jej o osiemnastolatce ze Słupska. Nawet się nauczyciele wtedy dziwili, że ona idzie do Warszawy na studia, tak daleko, a przecież ma kilka bardzo dobrych uczelni w okolicy, dwie-trzy godziny pociągiem. I to było zaledwie sześć lat temu, nie jakaś odległa epoka.
Czego nie wiemy?
Chłopak z Harvardu, który dronami dostarcza lekarstwa w odległe rejony Gambii, Jan Kryca wprost mówi, że zdolni uczniowie z Polski muszą się nauczyć przedstawiać swoje osiągnięcia, swoje pomysły i zamiary, bo tego nie potrafią:
– Kiedy składasz aplikację na zagraniczny uniwersytet – mówi we wspomnianym programie – to musisz znaleźć dobrego mentora w liceum, który napisze super list rekomendacyjny. Ale prawdziwy, a nie, że ty napiszesz, a on ci wszystko podpisze, bo sam nie umie albo mu się nie chce. Musi napisać, dlaczego ta uczelnia będzie miała z ciebie pożytek. Po drugie, musisz pokazać swoje sukcesy w kontekście: jeśli wygrałeś konkurs matematyczny, to go opisz, bo w USA nikt nie wie, co to jest „kangur” – więc napisz, gdzie to było, ilu ludzi startowało, jaki jest rozmiar tego konkursu i skala zadań do rozwiązania. Bo mamy super imponujących licealistów, ale nie mamy takich, którzy potrafią napisać o sobie i aplikować na Harvard. Musisz zainteresować sobą, opisać historię swoich zainteresowań, pasji i sukcesów w taki sposób, żeby to zainteresowało czytelnika, czyli tego, kto decyduje o zaproszeniu na studia. Musisz wyraźnie napisać, w czym tkwi wartość twojego pomysłu i dlaczego właśnie w ciebie należy zainwestować.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Dalej Jan Kryca opowiada o seminarium, na które dostał się na Harvardzie, a na którym przez cały semestr studenci pod okiem profesora wymieniają się doświadczeniami z firm, które próbują prowadzić. Seminarium jest oblegane, a profesor wybiera dwudziestu-trzydziestu i oni przez semestr spotykają się po to, żeby rozmawiać. Dwudziestolatek z Harvardu uważa, że to jest jego najważniejsze doświadczenie z tej uczelni!
Ale nasi studenci – w podstawowej większości – wciąż boją się takich międzynarodowych wyzwań. Ba, nie podejmują nawet krajowych, aby w ramach programów Most studiować przez semestr w Krakowie, a nie tylko przez trzy lata w Warszawie. Nasi absolwenci wcale nie odpowiadają gromadnie na zaproszenia z amerykańskich uniwersytetów, aby tam kontynuować naukę i robić doktoraty – choć właśnie na amerykańskie uczelnie wciąż przyjeżdżają młodzi ludzie z całego świata, bo nie tylko Chińczycy, choć oni masowo. Mimo programów Erasmus, które jednak zmuszają do konfrontacji swojej wiedzy i umiejętności językowych, nasi studenci wciąż wolą wysiedziane ławy w znanej uczelni i nie chcą sprawdzać, jakby to było w Purdue University czy Yale. Czy nowe roczniki licealistów i absolwentów pójdą tam szerszą ławą? Czy nauczyciele, także akademiccy, ci z nowego pokolenia, sami po zagranicznych stypendiach i grantach, zaczną zachęcać młodzież do podejmowania nieznanych wyzwań ? Talentów i wybitnych umysłów na pewno nie jest mniej niż kiedyś, a teraz mają przecież więcej możliwości. Czy nastąpi wreszcie pogoda dla geniuszy?