Statystycznie to nawet reprezentacja Polski w ostatnim dwudziestoleciu wypada nieźle. Cztery razy grała w mistrzostwach świata i raz wyszła z grupy. Również cztery razy awansowała do mistrzostw Europy i raz wyszła z grupy dochodząc do ćwierćfinału. Niebawem będzie po raz czwarty grała w Dywizji A Ligii Narodów. Ale jeśli się przyjrzymy bliżej, to te wyniki są poniżej oczekiwań. W całych mistrzostwach Europy tylko dwa zwycięskie mecze i jeden remis wygrany karnymi. We wszystkich czterech Mundialach po jednym wygranym meczu. Z Dywizji A Ligi Narodów spadlibyśmy już w pierwszych rozgrywkach, ale na nasze szczęście mieli spaść też bardzo wpływowi Niemcy, więc powiększono grupy Dywizji A z trzech do czterech zespołów.
Poza ulubionym przez wszystkich wątkiem trenerskim, istnieje też kilka innych teorii braku sukcesów polskich piłkarzy. Jedną jest słaby poziom naszej Ekstraklasy. Proszę zobaczyć, wszyscy mają jakąś pierwszą ligę: Primera Division, Serie A, Eredivisie, Bundesligę, a my mamy – Ekstraklasę. Jak w „Misiu”, taka „ekstradycja”. Mimo tej mylącej nazwy nie jest to argument chybiony. Trzeba się z nim zgodzić. Można się pocieszyć tym, że kibice lubią te rozgrywki, bo nigdy nie są pewni, która drużyna jaki mecz wygra.
Jest narzekanie na złe szkolenie młodzieży. I to też prawda. Przynajmniej w Warszawie nie widzę tłumów młodzieży na boiskach szkolnych i orlikach. Na przykład w takim Berlinie na podobnych boiskach ciągle ktoś gra. Teraz i u nas większość szkół ma piękne, wyremontowane boiska. Co prawda pamiętam, że na przykład w podstawówce mojej córki dzieci miały zakaz ćwiczenia na takim boisku, bo po godzinach było wynajmowane komercyjnie i dzieci mogły zniszczyć trawę.
Młodzież piłkarską mamy utalentowaną. Przyglądam się zawsze z dużą ciekawością meczom reprezentacji młodzieżowych, które nawet jak przegrywają, to grają ambitnie. Potem ta ambicja i ta chęć gdzieś znika. Pytanie: dlaczego i gdzie? Niestety, zbyt wielu z tych piłkarzy potem znika, zostaje w miejscu. Czasami jest to konsekwencją zbyt pochopnych transferów,jak to miało miejsce w przypadku Bartosza Kapustki. Ale szkolenie piłkarzy to temat przyszłości. Ważny. Ale też nie chcemy przegrywać dzisiaj.
Jeszcze inną teorią, którą ostatnio czytałem na forach internetowych jest to, że nasi reprezentanci są pokoleniem urodzonym pod koniec ubiegłego wieku i na przełomie wieków. I tutaj są dwa odmienne zdania. Jedno, że ten piłkarski „kryzys millenijny” wynika z trudnych doświadczeń rodziców, związanych z transformacją systemową. Kontropinią jest twierdzenie, że to pokolenie już wszystko ma. Jedno i drugie twierdzenie jest nic nie warte, bo gdyby mierzyć negatywny wpływ doświadczeń rodziców na wyniki sportowców, to trauma wojenna i powojenna uniemożliwiałyby grę w piłkę pokoleniu Lubańskiego i Deyny. Zamożność z kolei nie przeszkadza Skandynawom w osiąganiu dobrych wyników w wielu dyscyplinach sportowych.
Mamy za małe oczekiwania
Moim zdaniem głównym powodem słabych wyników polskich piłkarzy jest zaniżenie naszych oczekiwań. Co to jest za zadanie, że mają awansować na mistrzostwa. Skoro startują, to przecież nie po to, by podziwiać rywali. Awans jest oczekiwaniem naturalnym i oczywistym. Tu nie ma o czym dyskutować. A jak już ten awans się zdobędzie, to celem nie może być jedynie wyjście z grupy. To tak, jakby pracodawca na pytanie pracownika o jego obowiązki powiedział: „Dotrwaj do pierwszego”.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Celem drużyny powinno być zwycięstwo, nawet jeśli się ono wydaje niemożliwe. Zwycięstwo w każdym kolejnym meczu. Raz drużyna odpadnie w ćwierćfinale, raz w ogóle może nie awansuje, ale za każdym razem pokaże, że walczy. Przyjemnie było patrzeć, jak Legia po wysokich porażkach w Lidze Mistrzów podniosła się, zremisowała z Realem Madryt (3:3) i przegrała 4:8 z Borussią Dortmund. Niektórzy w Polsce pisali, że lepiej jest przegrać 0:4. A mnie i innym ludziom w Europie, w tym dziennikarzom „France Football”, to się podobało, bo mecz na 0:4 oznaczałby, że nie było walki. A tu była walka. Jak napisał ktoś, chyba na jakiś niemieckim forum: „Strzelić Realowi i Borussi w dwóch meczach siedem bramek, to jest sztuka”.
Być może sukces siatkówki w Polsce polega na tym, że ma to coś, czego brakuje naszej piłce nożnej. Tutaj po prostu trzeba wygrać każdą piłkę. Nie da się grać ani na czas, ani na remis. Chyba ta gra odpowiada naszej mentalności. Lubimy ryzyko, odważny atak, lubimy się podnosić po klęskach i lubimy walczyć. Zgadzam się z trenerem Jerzym Engelem, że naszą siłą jest atak i pomoc. Jeszcze w czasach Adama Nawałki chwalono w Europie naszą narodową jedenastkę za wyjątkową szybkość kontrataków. To się dawno skończyło. Teraz kontratak najczęściej jest tak szybki, że człowiek zdąży sobie herbatę zaparzyć.
Wszyscy oczekujemy, że nasi siatkarze zdobędą złoto. Jak się nie uda, to zaraz jest kolejna impreza i nikt szat nie rozdziera. Z piłkarzami jest odwrotnie. Ma się wrażenie, że boją się przegrać. Im bardziej nie chcą tego, tym bardziej to tragicznie wygląda. Ogląda to się strasznie. Aż samemu wbiegłoby się na boisko, by naszemu graczowi przesunąć lepiej piłkę. Człowiek ogląda i cierpi. Wszystkie mięśnie potem bolą, jakby sam po boisku biegał. Szkoda i ich, i nas. Bo na pewno nie są tacy źli. Oni muszą grać po to, żeby wygrywać. Raz przegrają, raz wygrają, ale niech walczą.
– Grzegorz Sieczkowski
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy