Felietony

Moralnie to my jesteśmy trzecią drużyną świata…

Przed każdymi eliminacjami polscy kibice i dziennikarze snują marzenia o łatwej grupie. Zwykle okazuje się, że ta łatwa grupa jest grupą śmierci. I potem wszystko odbywa się w naturalnym dla reprezentacyjnej piłki rytmie: mecz otwarcia, mecz o wszystko i mecz o honor.

Wiele lat temu któryś z niemieckich trenerów powiedział, że liczy na grupę z mocnymi przeciwnikami, bo tylko taka grupa gwarantuje, że później będzie łatwo osiągnąć znaczący sukces. Po prostu najsilniejszych najlepiej wyeliminować wcześniej.

W Polsce trwa przekonanie, iż piłkarski sukces osiągnie się metodą na fuksa. A przecież reprezentacja Polski, sięgając w 1974 roku po trzecie miejsce w mistrzostwach świata musiała najpierw w eliminacjach pokonać zawsze walczącą Walię i Anglię, mistrzów świata z 1966 roku. Potem już na Mundialu – a raczej podczas Weltmeisterschaft – trafiała do grupy, w której musiała pokonać Włochy (wówczas dwukrotnego mistrza świata i aktualnego wicemistrza, a także mistrza Europy z 1968) oraz Argentynę (wicemistrza świata z 1930 roku, ale przyszłego mistrza w 1978). W drugiej fazie WM74 wygraliśmy z Jugosławią, która dwukrotnie była czwarta w mistrzostwach świata oraz dwukrotnie zdobyła wicemistrzostwo Europy. Pokonaliśmy też Szwecję (raz wicemistrz świata, raz trzecie i raz czwarte miejsce). Walkę o finał przegraliśmy z Niemcami, mistrzem świata z 1954 roku, wicemistrzem z 1966, dwukrotnie na trzecim i raz na czwartym miejscu w mistrzostwach. Był to aktualny mistrz Europy (1972) i przede wszystkim zwycięzca całego Weltmeisterschaft w 1974. W walce o trzecie miejsce pokonaliśmy Brazylię, czyli wtedy trzykrotnego mistrza świata. Uff.

Stabilna elita

Żeby osiągać sukcesy, polscy piłkarze muszą wygrywać z dobrymi drużynami. Liczenie, że coś się wygra trafiając ciągle na łatwych przeciwników nie ma potwierdzenia w logice. Tak się nie dzieje. Zawsze, prędzej lub później, trafi się ktoś silny. I tutaj trafiamy na popularne od dłuższego czasu twierdzenie, że poziom w piłce się niesamowicie wyrównał i teraz nie ma słabych przeciwników. Może i dobre wytłumaczenie, ale bardzo nieprawdziwe, bo równie dobrze i chyba prawdziwiej można byłoby powiedzieć, że poziom tak się wyrównał, że nasza reprezentacja nie ma już słabych przeciwników. Lub precyzyjniej: nasza reprezentacja jest po prostu słaba.
Tirana, 10 września 2023. Robert Lewandowski i Ardian Ismajli podczas przegranego przez Polskę z Albanią (2:0) meczu eliminacyjnego piłkarskich mistrzostw Europy. Fot. PAP/Andrzej Lange
Może przesadzam, bo rzeczywiście dobre przygotowanie fizyczne i umiejętności taktyczne to nie jest teraz jakaś wiedza tajemna. Dzisiaj Niemcy coraz częściej przegrywają, bo to, co ich wyróżniało kiedyś, czyli żelazna konsekwencja jest umiejętnością dość powszechną i dobrym jest łatwiej przegrać ze słabszymi. Trudniej też o efektowne zwycięstwa z takimi drużynami. Ale jak prześledzimy, kto gra w półfinałach mistrzostw świata i Europy, to zobaczymy, że decydujące rozgrywki i tak należą do wąskiego grona faworytów. Chorwaci mogli być sensacją w 1998 roku, ale teraz ich porażki są raczej niespodziankami. Trudno też za coś niezwykłego uznać mistrzostwa Francji i Hiszpanii, bo jedni i drudzy do tego przez długie lata aspirowali i raczej ich niepowodzenia były zaskakujące niż długo oczekiwane sukcesy. Elita światowej piłki reprezentacyjnej jest od kilku dekad stabilna, od czasu do czasu ktoś z niej wypada (Urugwaj). Czasami – tak jak Polska w latach siedemdziesiątych – ktoś na krótko tam trafi. Może Niemcy przeżywają teraz kryzys, ale mają tak ogromne zaplecze, że prawdopodobnie prędzej czy później uporają się z tymi problemami.

Afery ze złej atmosfery

Tłumaczenie, że poziom się wyrównał nic nie wnosi – poza tym, że w ten sposób łatwo się wytłumaczyć i zrzucić winę na innych, bo gdyby Albańczycy nie podnieśli poziomu, to przegraliby z nami i grupa łatwa nadal byłaby łatwą. Drugim argumentem pojawiającym się ostatnio jest zła atmosfera wokół kadry i jakieś tam afery. Oczywiście, lepiej byłoby gdyby afer nie było, a piłkarze żyli jak mnisi w zakonie kontemplacyjnym. Z tym, że jest to niemożliwe. Afery mniej lub bardziej wydumane będą zawsze. W końcu publiczność tego oczekuje, a ile można żyć telenowelami transferowymi. Dzisiaj piłkarze – nawet dość przeciętni – są celebrytami i „świat plotki” oczekuje na skandale z nimi związane. Piłkarze to są młodzi ludzie, zdarzają się im różne głupstwa, czasami całkiem poważne. Ale afery jakoś nie przeszkadzały np. grać Francuzom na wysokim poziomie. Messi i Ronaldo jakoś też dają sobie radę. Jak się gra na pewnym poziomie mentalnym, to plotki i aferki nie mają znaczenia.

Zła atmosfera w polskiej reprezentacji nie wynika z afer, to afery wynikają ze złej atmosfery, a ta z kolei jest konsekwencją wyników naszej drużyny narodowej. Trudno być zadowolonym po eliminacjach do mistrzostw świata i samych mistrzostwach. Bo może i reprezentacja wyszła z grupy. Ale w jakim stylu. W turnieju wygrała tylko jeden mecz. Z Arabią Saudyjską. Zremisowała z Meksykiem i przegrała z Argentyną i Francją. Oczywiście, można i użyć innego ulubionego wytłumaczenia: przegraliśmy tylko z finalistami. Z mistrzem i wicemistrzem świata. Ach, gdyby nie ta trudna drabinka, to moglibyśmy zajść dalej. Moralnie to my jesteśmy trzecią drużyną świata, bo nikt inny nas nie pokonał. No, i finał sędziował Szymon Marciniak. To świadczy o szacunku dla polskiej piłki. Można się tak pocieszać.

Portugalska ślepa uliczka

Ulubionym zajęciem kibiców piłkarskich i dziennikarzy, ale i też działaczy, jest zwalnianie trenerów. Oczywiście, są sytuacje, tak jak obecna, które takiej szybkiej zmiany wymagają. Portugalski kierunek w wyborze trenerów dla polskiej reprezentacji okazał się wielką porażką. Najpierw Paulo Sousa po prostu uciekł, zostawiając drużynę dosłownie w przeddzień baraży w eliminacjach mistrzostw świata.

Kibice, hazardziści i bukmacherzy. Czy można obliczyć, kto wygra mecz?

Statystyka w sporcie to ślepa uliczka.

zobacz więcej
A teraz Fernando Santos, który – jak pisze Zbigniew Boniek – nie był zainteresowany swoim zajęciem. Przed meczem z Mołdawią bardzo narzekał, że wolałby mieć bardziej odpowiedniego sparingpartnera niż Niemcy. Bardziej odpowiedniego do przygotowania naszej drużyny. Rzeczywiście, drużyny do meczu dobrze nie przygotował, bo z Mołdawią przegrała. Ale paradoks polega na tym, że wcześniejsze, drugie w historii i w końcu – jak można przypuszczać po reakcji trenera – przypadkowe zwycięstwo nad Niemcami pozostanie jego jedynym osiągnięciem jako selekcjonera kadry. Dodajmy dla porządku: był to mecz towarzyski.

Po blamażu w Tiranie nikt nie miał wątpliwości, że Santos musi odejść. I nastąpiło to szybko. Natychmiast – jak za każdym razem, a razów takich coraz więcej i częściej – pojawili się ulubieńcy publiczności. Obecnie takim ulubieńcem jest Marek Papszun, który w sześć lat Raków Częstochowa, drużynę peryferyjną dla rodzimego futbolu, doprowadził do krajowego mistrzostwa. Pewnie faworytem, ulubieńcem kibiców będzie tak długo, dopóki w końcu nie zostanie trenerem narodowej jedenastki. Kiedyś kimś takim był Franciszek Smuda. Kibicom przede wszystkim się podobało, że Smuda był na ławce trenerem dynamicznym, reagującym żywo na to, co się dzieje na boisku. A to rzucił wściekle o ziemię butelką wody, a to kopnął jakiś kosz. A to się kłócił z bocznym sędzią. Generalnie ludzie widzieli, że nie bierze pieniędzy za darmo i przeżywa swoją pracę. Bo ludzie w ogóle lubią, jak inni są zaangażowani w swoją robotę. Niewątpliwe umiejętności aktorskie, wrodzona emocjonalność, dorobek trenerski fantastycznie sprawdzały się w pracy z ligowymi drużynami, gorzej było już z reprezentacją. Po nieudanym Euro u siebie, kadra wpadła w kryzys, który pewnie by trwał dłużej, gdyby kadry nie zaczął trenować Adam Nawałka, najlepszy trener reprezentacji w ostatnim ćwierćwieczu. Choć i jego przygoda zakończyła się kompletnie nieudanym rosyjskim mundialem.

Pod koniec lat sześćdziesiątych kadrę prowadził Ryszard Koncewicz. Wówczas drużyny Górnika Zabrze i Legii Warszawa odnosiły sukcesy międzynarodowe, których jeszcze długo nie powtórzy żadna polska drużyna, bo można wątpić, by któryś z obecnych zespołów trafił do półfinału lub finału europejskich pucharów. Oczywiście zaraz ktoś powie, że teraz jest trudniej, a ja mu odpowiem, że podobno poziom się wyrównał i nie ma słabych drużyn. A w życiu zawsze jest pod górkę.

W eliminacjach do mistrzostw świata w 1970 roku w Meksyku w jednej grupie spotkały się drużyny Polski, Holandii, Bułgarii i Luksemburga. Oczywiście Luksemburg się w tej grze absolutnie nie liczył i nie sprawił zresztą żadnej sensacji. Od początku było wiadomo, że walka będzie się toczyć między trzema drużynami. Bułgaria reprezentowała wówczas o wiele wyższy poziom niż obecnie, ale była do pokonania przez Polskę lub Holandię, bo nawet faworyta grupy można upatrywać w zespole pomarańczowych, choćby z powodu sukcesów Ajaksu i Feyenordu, ale w końcu Holendrzy zajęli trzecie miejsce w grupie za Polską. O tym, że awansowali Bułgarzy, zadecydowała zbyt defensywa taktyka Polaków w meczach wyjazdowych z Bułgarią i Holandią, które nasi przegrali. Niedługo potem doszło do zmiany trenera. Przyszedł Kazimierz Górski i zwycięstwa na Olimpiadzie w Monachium w 1972 roku. Żeby było zabawniej, dwa lata później Holandia i Polska zajęły odpowiednio drugie i trzecie miejsca na mistrzostwach świata.

Statystycznie jest nieźle

Wtedy zmiana trenera przyniosła dobre skutki, choć oczywiście w sport muszą być wkalkulowane również porażki. Od pewnego czasu mamy jednak połączenie nijakości, a nawet przypadkowości, wymęczenia wyniku w przypadku zwycięstw i porażki, które nie powinny się zdarzyć.
Statystycznie to nawet reprezentacja Polski w ostatnim dwudziestoleciu wypada nieźle. Cztery razy grała w mistrzostwach świata i raz wyszła z grupy. Również cztery razy awansowała do mistrzostw Europy i raz wyszła z grupy dochodząc do ćwierćfinału. Niebawem będzie po raz czwarty grała w Dywizji A Ligii Narodów. Ale jeśli się przyjrzymy bliżej, to te wyniki są poniżej oczekiwań. W całych mistrzostwach Europy tylko dwa zwycięskie mecze i jeden remis wygrany karnymi. We wszystkich czterech Mundialach po jednym wygranym meczu. Z Dywizji A Ligi Narodów spadlibyśmy już w pierwszych rozgrywkach, ale na nasze szczęście mieli spaść też bardzo wpływowi Niemcy, więc powiększono grupy Dywizji A z trzech do czterech zespołów.

Poza ulubionym przez wszystkich wątkiem trenerskim, istnieje też kilka innych teorii braku sukcesów polskich piłkarzy. Jedną jest słaby poziom naszej Ekstraklasy. Proszę zobaczyć, wszyscy mają jakąś pierwszą ligę: Primera Division, Serie A, Eredivisie, Bundesligę, a my mamy – Ekstraklasę. Jak w „Misiu”, taka „ekstradycja”. Mimo tej mylącej nazwy nie jest to argument chybiony. Trzeba się z nim zgodzić. Można się pocieszyć tym, że kibice lubią te rozgrywki, bo nigdy nie są pewni, która drużyna jaki mecz wygra.

Jest narzekanie na złe szkolenie młodzieży. I to też prawda. Przynajmniej w Warszawie nie widzę tłumów młodzieży na boiskach szkolnych i orlikach. Na przykład w takim Berlinie na podobnych boiskach ciągle ktoś gra. Teraz i u nas większość szkół ma piękne, wyremontowane boiska. Co prawda pamiętam, że na przykład w podstawówce mojej córki dzieci miały zakaz ćwiczenia na takim boisku, bo po godzinach było wynajmowane komercyjnie i dzieci mogły zniszczyć trawę.

Młodzież piłkarską mamy utalentowaną. Przyglądam się zawsze z dużą ciekawością meczom reprezentacji młodzieżowych, które nawet jak przegrywają, to grają ambitnie. Potem ta ambicja i ta chęć gdzieś znika. Pytanie: dlaczego i gdzie? Niestety, zbyt wielu z tych piłkarzy potem znika, zostaje w miejscu. Czasami jest to konsekwencją zbyt pochopnych transferów,jak to miało miejsce w przypadku Bartosza Kapustki. Ale szkolenie piłkarzy to temat przyszłości. Ważny. Ale też nie chcemy przegrywać dzisiaj.

Jeszcze inną teorią, którą ostatnio czytałem na forach internetowych jest to, że nasi reprezentanci są pokoleniem urodzonym pod koniec ubiegłego wieku i na przełomie wieków. I tutaj są dwa odmienne zdania. Jedno, że ten piłkarski „kryzys millenijny” wynika z trudnych doświadczeń rodziców, związanych z transformacją systemową. Kontropinią jest twierdzenie, że to pokolenie już wszystko ma. Jedno i drugie twierdzenie jest nic nie warte, bo gdyby mierzyć negatywny wpływ doświadczeń rodziców na wyniki sportowców, to trauma wojenna i powojenna uniemożliwiałyby grę w piłkę pokoleniu Lubańskiego i Deyny. Zamożność z kolei nie przeszkadza Skandynawom w osiąganiu dobrych wyników w wielu dyscyplinach sportowych.

Mamy za małe oczekiwania

Moim zdaniem głównym powodem słabych wyników polskich piłkarzy jest zaniżenie naszych oczekiwań. Co to jest za zadanie, że mają awansować na mistrzostwa. Skoro startują, to przecież nie po to, by podziwiać rywali. Awans jest oczekiwaniem naturalnym i oczywistym. Tu nie ma o czym dyskutować. A jak już ten awans się zdobędzie, to celem nie może być jedynie wyjście z grupy. To tak, jakby pracodawca na pytanie pracownika o jego obowiązki powiedział: „Dotrwaj do pierwszego”.

ODWIEDŹ I POLUB NAS
Celem drużyny powinno być zwycięstwo, nawet jeśli się ono wydaje niemożliwe. Zwycięstwo w każdym kolejnym meczu. Raz drużyna odpadnie w ćwierćfinale, raz w ogóle może nie awansuje, ale za każdym razem pokaże, że walczy. Przyjemnie było patrzeć, jak Legia po wysokich porażkach w Lidze Mistrzów podniosła się, zremisowała z Realem Madryt (3:3) i przegrała 4:8 z Borussią Dortmund. Niektórzy w Polsce pisali, że lepiej jest przegrać 0:4. A mnie i innym ludziom w Europie, w tym dziennikarzom „France Football”, to się podobało, bo mecz na 0:4 oznaczałby, że nie było walki. A tu była walka. Jak napisał ktoś, chyba na jakiś niemieckim forum: „Strzelić Realowi i Borussi w dwóch meczach siedem bramek, to jest sztuka”.

Być może sukces siatkówki w Polsce polega na tym, że ma to coś, czego brakuje naszej piłce nożnej. Tutaj po prostu trzeba wygrać każdą piłkę. Nie da się grać ani na czas, ani na remis. Chyba ta gra odpowiada naszej mentalności. Lubimy ryzyko, odważny atak, lubimy się podnosić po klęskach i lubimy walczyć. Zgadzam się z trenerem Jerzym Engelem, że naszą siłą jest atak i pomoc. Jeszcze w czasach Adama Nawałki chwalono w Europie naszą narodową jedenastkę za wyjątkową szybkość kontrataków. To się dawno skończyło. Teraz kontratak najczęściej jest tak szybki, że człowiek zdąży sobie herbatę zaparzyć.

Wszyscy oczekujemy, że nasi siatkarze zdobędą złoto. Jak się nie uda, to zaraz jest kolejna impreza i nikt szat nie rozdziera. Z piłkarzami jest odwrotnie. Ma się wrażenie, że boją się przegrać. Im bardziej nie chcą tego, tym bardziej to tragicznie wygląda. Ogląda to się strasznie. Aż samemu wbiegłoby się na boisko, by naszemu graczowi przesunąć lepiej piłkę. Człowiek ogląda i cierpi. Wszystkie mięśnie potem bolą, jakby sam po boisku biegał. Szkoda i ich, i nas. Bo na pewno nie są tacy źli. Oni muszą grać po to, żeby wygrywać. Raz przegrają, raz wygrają, ale niech walczą.

– Grzegorz Sieczkowski

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP2023
Tygodnik TVP jest laureatem nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
Zdjęcie główne: Tirana, 10 września 2023. Robert Lewandowski i polska drużyna podczas meczu eliminacyjnego piłkarskich mistrzostw Europy. Albania wygrała z Polską 2:0. Fot. PAP/Andrzej Lange
Zobacz więcej
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pożegnanie z Tygodnikiem TVP
Władze Telewizji Polskiej zadecydowały o likwidacji naszego portalu.
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Sprzeczne z Duchem i prawem
Co oznacza możliwość błogosławienia par osób tej samej płci? Kto się cieszy, a kto nie akceptuje?
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Autoportret
Andrzej Krauze dla Tygodnika TVP.
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Totemy Mashy Gessen w wojnie kulturowej
Sama o sobie mówi: „queerowa, transpłciowa, żydowska osoba”.
Felietony wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Książki od Tygodnika TVP! Konkurs świąteczny
Co Was interesuje, o czych chcielibyście się dowiedzieć więcej?