Postawa ta nie została chyba dotąd skodyfikowana w sposób całościowy, nie przybrała charakteru spójnego programu. Pewną przesłankę do takiej rekonstrukcji mogłaby stanowić publicystyka Tomasza Kozaka na łamach „Krytyki Politycznej”), prościej chyba jednak odtwarzać ją właśnie na podstawie jednostkowych reakcji, wypowiedzi cząstkowych, rozproszonych, pochodzących od różnych osób.
Tego rodzaju metodę badawczą zastosował z powodzeniem w swojej najnowszej pracy („Obrońcy pańszczyzny”, Wyd. Krytyki Politycznej 2023) prof. Adam Leszczyński. Dokonuje on, jak deklaruje we wstępie, „syntezy konserwatywnej argumentacji, czyli rekonstrukcji spójnego zestawu poglądów i wyobrażeń na temat świata i relacji społecznych”, podkreślając przy tym, że mówi „nie o poszczególnych publicystach, ale o portrecie umysłowym całej formacji”.
Oczywiście, tego rodzaju podejście (czego świadom jest prof. Leszczyński) pociąga za sobą ryzyko zbytniego ujednolicenia (by nie rzec
Gleichschaltungu), „sprasowania” wielu indywidualnych myślicieli w jeden blok. Można jednak zaryzykować taką praktykę, jeśli chodzi nam nie tyle o odtworzenie indywidualnych poglądów, ile o przedstawienie pewnego zestawu argumentów, urazów, obsesji i głęboko zakorzenionych przekonań.
W optyce obozu, którego przekonania, urazy i obsesje usiłujemy tu pokrótce odtworzyć, Kościołowi katolickiemu wypominane są nie tyle poszczególne skandale – pedofilskie czy inne, prawdziwe czy zmyślone – jakie zdarzały się i zdarzają współcześnie. Przedmiotem krytyki są nie tyle trudności z ujawnieniem winnych przestępstw czy zaniedbań, „strukturalna wina”, podnoszona w przekonaniem w ostatnich szczególnie latach przez wielu publicystów liberalnych. Nie chodzi również – a przynajmniej nie w pierwszej kolejności – o błędy, winy czy grzechy, które stały się udziałem ludzi Kościoła przez dwa tysiące lat: o stos Husa, „papieży Renesansu” czy (mniej znane, ale zawsze z lubością przywoływane przez koneserów antyklerykalizmu) czasy upadku z X wieku, z „trupim synodem” Stefana VI na czele. Nie chodzi o Barbarę Ubryk ani o zbrodnie ojca Damazego Macocha, o których z wypiekami na policzkach czytali
socyałowie w latach rewolucji 1905 roku, ani o męczeństwo Hypatii z Aleksandrii, które tak poruszyło Łukasza Orbitowskiego, że – otrzymawszy snadź egzemplarz recenzyjny „Ciemniejącego wieku” Catherine Nixey – postanowił zrewanżować się, wypowiadając się o tej książce co najmniej czterokrotnie.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Nie, formacja o której mowa nie pogardzi oczywiście żadną ze „zbrodni Kościoła”, zarówno tych, które znane są poważnym historykom, jak tym, które wymieniano hurtem w poradnikach agitatora, łącznie ze „stosami inkwizycji” (stosy w XVII-wiecznej Europie płonęły głównie w jej luterańskiej części, ale
passons). Ta okoliczność sprawia, że zranieni i zacietrzewieni gotowi są brzydko grzebać się w życiorysach, wypominając formacji, o której mowa, poczęcie w kazamatach IV Wydziału SB. Nic bardziej mylnego.
Członkom tej formacji rodowód esbecki (zarówno na poziomie pępowinowym, jak ideowym) jest głęboko obcy. W pewnym sensie czyni to całą sytuację trudniejszą. Żarciki z „Nie” można było puszczać mimo oczu i uszu ze wzgardliwą obojętnością: wiadomo było, że produkują je osobniki z innego świata, z najniższego kręgu szarego ubeckiego piekła, współpracownicy lub podwładni niedawnych szantażystów i morderców: dziwić się można było czytelnikom „Nie”, lecz nie jego twórcom. Tymczasem członkowie nowej w Polsce formacji to nierzadko twórcy lub krytycy, których dorobek uważnie się śledziło, czasem – dawni wykładowcy, czasem – znajomi z imprez w śródmiejskich kamienicach czy barach. Było oczywiste, że wspólne są nam nie tylko doświadczenia pokoleniowe, lecz i – przy całej palecie indywidualnych wyborów „metafizycznych” – zakorzenienie w polskiej kulturze: tysiącgłosowej, zmiennej, żyznej, w której od Reja obecny był żart z tłustego plebana, a od Kochanowskiego – gniew wobec porządku stworzenia, który dopuszcza cierpienie i śmierć, której jednak niezbywalną częścią była również oczywista obecność Kościoła.
Tymczasem dla nowej formacji KK/KRK/Watykan jest dla nich czymś złym w swojej istocie. Nie przez swoje błędy, winy ani słabości. Ani nawet przez swoje nauczanie, o którym lubią dyskutować, choć mają je za głęboko absurdalne: z pasją jednak śledzą to, co postrzegają jako „wewnętrzne sprzeczności” i niemało jest wpisów w dyskusji o przedstawianiu Ulmów, które z pasją podejmują problematy zbawienia nieochrzczonych dzieci – z głęboką ignorancją, lecz z zapałem.
Kościół jest w ich optyce zły jako taki. Immanentnie i nieusuwalnie: oczywiście, nierzadkie jest podkreślanie faktu, że szczególnie zjadliwym, szczególnie znieprawionym szczepem czy gałązką KK jest KK polski: niemało wrażliwców lubi wspomnieć na ks. Halika lub zalajkować tekst z „Tygodnika Powszechnego”.
Ale nie chodzi przecież o to, by KK stał się jak wspólnoty ewangeliczne czy parafia ks. Halika. Nie chodzi o to, by stał się doskonały i bezgrzeszny, by zmienił swoją doktrynę w kwestii świętości życia, by żaden ksiądz nie miał nadwagi ani by wszyscy wycofali się z przestrzeni publicznej. Nie. Kościół, jako immanentne zło, powinien zniknąć. Całkowicie.
Niewiele tekstów oddaje to stanowisko lepiej niż niedawny publiczny wpis na Facebooku niekandydującego nigdzie literata, Ziemowita Szczerka. Opisuje on jedną z wielu idących jeszcze przez Polskę w sierpniu pielgrzymek („ciągnie na mnie masywna, wieloosobowa lunatyczna ekipa w hipnotycznej jeździe jak na ciężkiej fazie, podśpiewująca piosenki o wielkim panu z nieba, który się tobą bawi jak chce i będzie cię przez wieczność męczył jeśli mu nie będziesz pokłonów składać..”) i dochodzi do prosto brzmiącego postulatu:
„Ten największy szwindel naszych czasów, co prawda, powinien być delikatnie i czule z głów usuwany, jak każde sekciarskie ukąszenie, a promowanie i dalsze wkręcanie tych biednych ludzi w urojenia powinno być, na logikę, piętnowane, ale z powodu naprawdę przedziwnego twistu historii – nie jest”.
To oczekiwanie – wspominane przez Kozaka, wspominane przez Szczerka – nie przełożyło się jeszcze na program wyborczy. Ale funkcjonuje: KK jest immanentnym złem, które powinno zostać zlikwidowane.
„Zawłaszczanie” Ulmów
Jeśli przyjąć takie stanowisko za punkt wyjścia – każde posunięcie tworu, jakim jest KK, może zostać napiętnowane. I – tu dochodzimy do pewnego pozornego paradoksu – szczególnie napiętnowane powinny być te inicjatywy, które waloryzują pozytywnie członków tej formacji, które przypisują kategorię „świętości” (kategorię stworzoną przez KK, a zatem złą i niewolącą) zachowaniom ocenianym przez członków formacji pozytywnie takim jak heroizm Ulmów.