Poczet antyklerykałów III RP: od Urbana do Jażdżewskiego
piątek,
10 maja 2019
Razy wymierzają na prawo i lewo, nieważne, że czasem sobie przeczą. Według nich Kościół jest głupi i jednocześnie przebiegły; trzyma rząd dusz, a równocześnie utracił autorytet moralny; jest średniowiecznym ciemnogrodem, ale świetnie odnajduje się w strukturach kapitalistycznych; pilnuje ortodoksji, a równocześnie jest chwiejny.
Mamy w Polsce dyżurnych publicystów, którzy zajmują się różnymi sprawami: ekonomią, polityką czy sprawami religijnymi – u nas, przeważnie kościelnymi. Ale jest też grono ludzi, którzy za główny cel swojej działalności obrali atakowanie Kościoła. Nie krytykowanie jego wad czy dyskutowanie o jego problemach, ale mniej lub bardziej bezpardonowe wymierzanie ciosów. Ciosów, które mają przynieść im medialny rozgłos i podnieść falę emocji wrogich Kościołowi.
Przedstawiamy poczet najbardziej rozpoznawalnych antyklerykałów III RP.
Jerzy Urban
To nestor polskiego antyklerykalizmu publicznego. Swoją karierę zaczynał jako znienawidzony rzecznik rządów PRL w latach 1981-1989, kiedy zasłynął jako mistrz propagandy.
O męczenniku bł. ks. Jerzym Popiełuszce potrafił powiedzieć, że ma on „swoją klientelę [...] i wzięciem cieszą się jego czarne msze”.
Jednak jego najgłośniejszy i najobrzydliwszy tekst powstał już w III RP, w roku 2002 i nosił tytuł „Obwoźne sado-maso”. Został on opublikowany w tygodniku Urbana o znanym chyba wszystkim tytule „NIE”.
„Obwoźnym sado-maso”, a także innymi określeniami takimi jak „sędziwy bożek”, „gasnący starzec”, „Breżniew Watykanu” czy „żywy trup” Urban nazwał mającego wtedy przyjechać do Polski Jana Pawła II.
Rzecz jasna ten tekst sprzed lat, za który Urban został zresztą skazany przez sądy, był tylko jednym z bardzo wielu.
Niedawno Urban dokonał innej udanej prowokacji. Przebrał się w strój biskupa i tak wystąpił w studiu „Polsat News”. Zapytany przez prowadzącą program, jak się czuje, odparł: „Bardzo źle. Ja nie lubię dzieci, a pani mi kazała włożyć strój pedofila”.
Cytatów w tym stylu można znaleźć znacznie więcej. Tym łatwiej, że Urban prowadzi własny vlog.
Za podsumowanie jego publicystycznej strategii, niech posłuży wypowiedź z jesieni 2018 roku, kiedy Urban stwierdził: „Wszyscy udają, że dla dobra Kościoła go krytykują i marzą o tym, żeby w Kościele katolickim działo się lepiej. Ja odwrotnie, chcę żeby działo się jak najgorzej. Żeby byli sami pedofile, sami kanciarze i żeby Kościół był jeszcze ohydniejszy niż jest.”
Ale antyklerykałowie nie wywodzą się tylko z kręgów władzy dawnej dyktatury komunistycznej.
Jan Hartman
Ten wykładowca filozofii miał w przeszłości chlubną kartę opozycyjną, był też związany z Katolickim Uniwersytetem Lubelskim.
Po upadku komunizmu – o czym poinformował niedawno na portalu pisma Leszka Jażdżewskiego „Liberté!” – zawiązał jednak swoistą antyklerykalną wspólnotę z dawnym propagandystą PRL Jerzym Urbanem.
Prof. Hartman tłumaczył: „Nie tylko wypada z Urbanem się zgodzić, lecz i podziękować mu, że jako jeden z niewielu upomina się w przestrzeni publicznej o prawo do bycia nie tylko niekatolikiem, lecz antykatolikiem, nie tylko krytykiem Kościoła z pozycji dobrze mu życzących i troszczących się o jego dobro, lecz również krytykiem Kościoła i katolicyzmu po prostu.”
Był to, rzecz jasna, komentarz do wcześniej przywołanej wypowiedzi Urbana, w której ten życzył Kościołowi – czy wszystkim katolikom też? – po prostu źle.
Prof. Hartman – bardziej niż Urban – lubi pisać o Kościele, zohydzając go na tle politycznym. Np. przed kilku laty, po zamieszkach w Ełku, podczas których zginął 21-letni mężczyzna, pisał: „Czy mogłoby dojść do linczu? Może tak, może nie. Na szczęście była policja – ponad dwudziestu chuliganów zatrzymano. Zatrzymano też mordercę nożownika. Bilans: jeden chłopak nie żyje, drugi – ten, który zabił – ma złamane życie. Przyczyna? Antyislamizm sączony do uszu Polaka przez władzę i przez Kościół.”
I nic go nie obchodziło, że Kościół katolicki zajmuje w sprawie muzułmanów bardzo pojednawcze stanowisko. I to nie tylko papież, ale także polscy biskupi, którzy gotowi są do pomocy uchodźcom, niezależnie od ich religii.
Z polityką w tle, z sugestiami dotyczącymi służby obcemu państwu i jego interesom, Hartman komentował też uchwałę Sejmu z okazji rocznicy objawień fatimskich.
„Ten akt najbardziej bezwstydnej i załganej dewocji obnaża w żałosny i godny politowania sposób służalcze poddaństwo Rzeczypospolitej Polskiej obcemu państwu. (...) Swoją uchwałą Sejm napluł w twarz milionom niewierzących Polaków.”
Tymczasem młody Jażdżewski w wystąpieniu poprzedzającym wykład Donalda Tuska na UW, ostrze retoryki skierował przeciw Kościołowi.
„Agendę układają nam dziś cyniczni wrogowie nowoczesności, czarnoksiężnicy, którzy liczą, że przy pomocy zaklęć i manipulacji złymi emocjami, zdobędą władzę nad duszami Polaków. [...] Po kilku godzinach zapasów ze świnią w błocie orientujesz się, że świnia to lubi. Trzeba zmienić zasady gry.”
Komentując zaś krytykę pod swoim adresem, a szczególnie porównanie swoich zmagań z Kościołem do walki ze świniami, sprawę skwitował stwierdzeniem: „Skoro już sam ojciec dyrektor [chodzi oczywiście o o. Tadeusza Rydzyka – przyp. TR] podniósł temat to znaczy, że jest dobrze.”
Czy faktycznie jest dobrze, trudno powiedzieć, skoro od jego słów zdystansowało się wielu polityków także opozycyjnych i dalekich od religii.
W ostatnich dniach ktoś określił Jażdżewskiego mianem Palikota 2.0, przypomnijmy więc tę nieco już zapomnianą postać.
Janusz Palikot
Zanim został posłem, był znany ze wspierania inicjatyw katolickich i konserwatywnych. Ale w 2012 roku przed kościołem franciszkanów w Krakowie, czyli tam gdzie znajduje się tzw. okno papieskie, dokonał spektakularnej apostazji. Świadectwo porzucenia wiary przytwierdził do kościelnych drzwi.
Mówił wtedy, że Kościół w Polsce cechuje „niesamowita pazerność finansowa”, „niezdolność do oczyszczenia się pod względem etycznym czy moralnym” oraz „polityczno-partyjny charakter”.
„Skrajny materializm, upadek etyczny, upartyjnienie Kościoła powodują, że ja w tym kościele być nie mogę. Nie mogę się zgodzić na to, żeby moja obecność tam była wykorzystywana do tych niecnych celów” – deklarował.
W kulminacji powołał się na... tradycję katolicką i papieża Wojtyłę. „Wiem, że dla wielu ludzi głęboko wierzących jest dzisiaj strasznie trudno być w Kościele, ale chcę im powiedzieć, że nasze działania Ruchu Palikota i także ich na rzecz zmian polskiego Kościoła, powrotu do tych krakowskich korzeni Karola Wojtyły, «
Tygodnika Powszechnego», Józefa Tischnera, mogą z powrotem odebrać Kościół z rąk oligarchów Episkopatu i oddać go ludziom w Polsce.”
Można dopatrzyć się w tym klasycznego zabiegu retorycznego oddzielającego „dobrych” od „złych” w Kościele z nadzieją, że kiedyś Kościół będą tworzyć tylko „czyści”. Tyle że trudno zgadnąć, co naprawdę miałoby to znaczyć. Potwierdza natomiast starą prawdę, że w antyklerykalizmie przeważnie nie liczy się spójność umysłowa, lecz emocjonalne wymierzanie ciosów.
Janusz Palikot domagał się też usunięcia go z rejestru ochrzczonych, choć jak wiadomo chrztu nie da się cofnąć.
„Po prostu, powołując się na konstytucję, żądam wykreślenia mnie z tego rejestru osób ochrzczonych i należących do Kościoła. Jeżeli to się nie stanie, będę stosował kroki prawne, bo to mi gwarantuje konstytucja” – zapowiadał.
Antyklerykalizm to nie tylko domena mężczyzn. Ma też kobiecą twarz. Z Januszem Palikotem związane były dwie znane feministki: Magdalena Środa i Kazimiera Szczuka. Jako pierwszą przedstawmy prof. Środę, wykładowcę etyki na Uniwersytecie Warszawskim, która jest modelowym przykładem antyklerykała.
Magdalena Środa
To córka znanego niegdyś prof. Edwarda Ciupaka, marksistowskiego socjologa religii, który opracowywał dla władz PRL analizy mające pomóc w zwalczaniu wiary. Zresztą robił to także w publicznych wystąpieniach. W roku 1966 na przykład w jednym ze swoich tekstów określił Stanisława Grygla i ks. Józefa Tischnera mianem „podkultury myślowej i umysłowej”.
Prof. Ciupak jednak się nawrócił, a za moment znaczący tej przemiany można uznać ślub kościelny, jaki wziął pod koniec lat 70. W późniejszych latach wstydził się swojej antykościelnej działalności.
Jego starsza córka, Magdalena gra dziś na skrzypcach porzuconych dawno temu przez ojca. Kiedy chce, potrafi uprawiać antyklerykalizm noszący znamiona intelektualnej ogłady, jak choćby w wywiadzie-rzece „Ta straszna Środa?”.
„Kościół, tracąc poczucie władzy politycznej nad duszami, które miał w czasie stanu wojennego, postanowił zrekompensować je sobie, przejmując władzę nad prokreacją, bo w ten sposób mógł kontrolować kobiety i społeczeństwo” – mówi Środa.
Intelektualny czar pryska co prawda, gdy uświadomimy sobie, że Kościół w roku 1989 nie zmienił swojego nauczania dotyczącego moralności seksualnej, więc analiza o kościelnym pożądaniu władzy jest właściwie bez sensu.
W innych miejscach Środa używa już typowo antyklerykalnego języka.
„Dziś pełnia władzy jest w rękach mężczyzn w sukienkach, którzy nigdy nie rodzili, nie wychowywali, którzy nie wiedzą co to miłość, bezradność i cierpienie. [...] Biskupi nie chodzą po sierocińcach, nie walczą o pieniądze dla porzucanych czy chorych dzieci, nie odwiedzają sierocińców, nie zajmują się samotnymi matkami, nie pomagają dzieciom niepełnosprawnym. Życie narodzone obchodzi ich o tyle o ile wypełnia kościoły i daje na tacę. Biskupów interesuje władza. A kto ma władzę nad rozrodczością ma rzeczywistą władzę. Kto potrafi zniewolić połowę społeczeństwa ten może bezkarnie narzucać kolejne reguły swojej gry. A nie jest to gra o życie nienarodzonych, to prawdziwa gra o dominację.”
Tylko we Francji od roku 2000 zburzono blisko 50 kościołów, w Kanadzie w ciągu najbliższych 10 lat zamkniętych ma być blisko 9 tys. świątyń katolickich i protestanckich.
zobacz więcej
Magdalena Środa jako feministka nie waha się przy tym posługiwać feminizacją dla wyrażenia pogardy wobec przeciwnika („mężczyźni w sukienkach”). Nie waha się też posługiwać nieprawdą – Kościół jest największą organizacją charytatywną w Polsce, pomaga i samotnym matkom, i prowadzi sierocińce.
W tekstach prof. Środy sporo jest bonmotów typu: „Bóg jest wszędzie, a Kościół w PiS”. Utożsamianie Kościoła z władzami pojawia się często u różnych autorów, ponieważ antyklerykałowie nieustannie szukają dowodów na spisek. Ich zdaniem Polska jest – lub zaraz będzie – katolicką Arabią Saudyjską.
„Franciszek jest wyznawcą Jezusa, a nie Rydzyka” – pisze Środa. Toruńskie media redemptorysty jako rodzaj kościelnej „ośmiornicy” to także klasyka antyklerykalnego gatunku, podobnie jak sugerowanie paraprzestępczego charakteru Opus Dei.
Środa jest pod wieloma względami modelowym antyklerykałem, choć nie wierzy w Boga i nie pojmuje, co to grzech, bez wahania wytyka je Kościołowi, np. „ignorancję, pychę, chciwość”.
Autorytatywnie wypowiada się o sprawach wewnętrznych Kościoła mimo, że nie ma z nim związków.
„Grzech ignorancji widoczny w kazaniach: coraz gorszy poziom seminariów, gdzie jedyną normą jest posłuszeństwo, nie wiedza. Poza tym, po co się uczyć, czytać, doskonalić, gdy ma się niekwestionowaną władzę i głupoty nikt nie wytknie. Poziom kazań, jak i poziom katechezy jest dramatyczny” – pisała kiedyś na swoim blogu.
Kościół dla antyklerykałów tak jak Żydzi w narracjach antysemitów, jest głupi i jednocześnie przebiegły; trzyma rząd dusz, a równocześnie utracił autorytet moralny; jest średniowiecznym ciemnogrodem, a jednocześnie świetnie odnajduje się w strukturach kapitalistycznych (tu wskazywany są szczególnie media toruńskie i Opus Dei); pilnuje swojej ortodoksji i przymusza ludzi do niej, a równocześnie jest chwiejny i zrobi wiele, by osiągnąć władzę, która jest jego głównym celem.
Doskonalimy technologie wojenne i wynajdujemy ideologie, które uzasadniają pozbywanie się dzieci (aborcja) i starców (eutanazja), żeby poszerzyć „przestrzeń życiową”.
zobacz więcej
Częstym zabiegiem retorycznym antyklerykałów, widocznym też w tekstach Magdaleny Środy, jest udawane niezrozumienie stanowiska Kościoła. Weźmy kwestię zabiegów in vitro. Bez wątpienia jako wykładowca etyki prof. Środa bardzo dobrze rozumie stanowisko Kościoła i argumenty etyków stojących na gruncie prawa naturalnego czy personalizmu, nawet jeśli sama ma inne zdanie.
Tymczasem w 2016 roku pisała: „[...] instytucja Kościoła, zwłaszcza zaś jej pracownicy, nie jest natomiast w stanie sprostać wymogom nowoczesności. I nie chodzi o dobra, które nowoczesność nam przyniosła (na te Kościół jest pazerny), ale o poziom wiedzy, o demokrację, o różnorodność, wolność i równość, które to wartości są takimi samymi elementami dzisiejszej cywilizacji jak samoloty, internet czy in vitro. Księża polscy żyją w czasach, realiach i ambicjach, które opisuje w swojej »Monachomachii« Ignacy Krasicki. Miłej lektury!”
Kazimiera Szczuka
Feministka i badaczka literatury, znana z tego, że była uczennicą prof. Marii Janion. Masowej publiczności dała się poznać jako prowadząca teleturniej „Najsłabsze ogniwo”.
Jest też zwolenniczką prostych tez historycznych, np. takich, że według Kościoła „kiedyś wszystkiemu winni byli Żydzi, a teraz gender” – oskarża Szczuka, by za chwilę stwierdzić w zgodzie z antyklerykalnym kodem, że to Kościół jest winien wszystkiemu, a Polska zmierza w kierunku „państwa wyznaniowego”.
„Kościół jest, co było widać po katastrofie smoleńskiej, maszynką do przerabiania tragedii narodowych. I w ogóle do przejmowania państwa, nie tylko przez rosnący areał ziem i powszechną katechezę – przejmuje reprezentacyjne, symboliczne, kulturotwórcze funkcje państwa” – można było przeczytać wypowiedź Szczuki na stronie „Krytyki Politycznej” w roku 2010.
Także u niej pojawia się element zohydzania i umniejszania, przerabiania gigantów na karłów i przypisywanie im najniższych intencji.
O Janie Pawle II Szczuka mówiła: „Za bardzo ulegamy wyobrażeniu o JP II jak o człowieku skromnym i nielubiącym sławy, powszechnym zwłaszcza wśród Polaków. Papież jako starszy człowiek był dziecinny i próżny. Jak każdy staruszek lubił bawić się kontaktem z tłumem. I nasycać się tą energią. Papież lubił wiwaty i śpiewy na swoją cześć.”
Na koniec zostały postacie, które z apologetów Kościoła stały się jego wrogami.
Cezary Michalski
Cezary Michalski nigdy nie był wierzący, ale swego czasu bronił Kościoła. Tak zaprezentował się przed laty na łamach pisma „Fronda” w interesującym (do dziś zresztą) eseju o Chateaubriandzie. Potem się zmienił.
Ze wszystkich autorów Michalski zachowuje jednak najwięcej intelektualnego sznytu, a laicyzatorskie pomysły osłania retoryczną troską o dobro chrześcijaństwa w Polsce.
Niedawno na łamach tygodnika „Newsweek” tak zakończył swoją ciekawą analizę: „Sensowna sekularyzacja, przyjazny, ale prawdziwy rozdział Kościoła od państwa, nie jest przepisem na zniszczenie w Polsce chrześcijaństwa, ale podstawowym warunkiem, aby chrześcijaństwo w Polsce przetrwało. Dzięki temu nie będziemy skazani na tępy i płytki antyklerykalizm niewolników. Na razie jednak, kiedy ogląda się »Kler« Smarzowskiego, słowa Romana Dmowskiego, że »Kościół jest narodową formą Polaków«, rozbrzmiewają w głowie widza jak najbrutalniejsze szyderstwo.”
Czy chodzi tu o dobro chrześcijaństwa? Widać zręczne zdystansowanie się od wulgarnego antyklerykalizmu, ale dlaczego? Ponieważ nie pozwala naprawdę się wyzwolić z chrześcijaństwa. Pomysł, że Kościół może być dalej formą narodową Polaków jest zaś wart tylko szyderstwa.
Ta retoryka jest u Michalskiego częsta. Jeden z ostatnich felietonów w „Newsweeku” zaczął tak: „To był jeden z najsmutniejszych miesięcy i jedna z najsmutniejszych Wielkanocy w historii polskiego Kościoła.” „Najpierw spalono książki” – wiadomo, z czym to się kojarzy – a w Pruchniku „przywrócono średniowieczną tradycję mordowania Żyda Judasza”.
Ściśle rzecz biorąc nikogo tam nie mordowano, tylko spalono kukłę, i to kukłę – po prostu Judasza. Michalski dodaje „Żyda” po to, by opowieść lepiej się kleiła i wywołała w czytelnikach uczucie ohydy wobec tego, co chce widzieć Michalski – obskuranckiego antysemityzmu Kościoła.
„Przy tej okazji wyszło na jaw, jak wielu polskich katolików nie wie, że Jezus i jego apostołowie wywodzą się z rodu Dawida, więc i oni powinni być przedstawiani z pejsami i garbatymi nosami” – kontynuuje z wyższością Michalski, przytaczając starą, antyklerykalną prawdę o ignorancji katolików.
Notatkę o Michalskim można zamknąć przypomnieniem, że wydał on wywiad-rzekę z Januszem Palikotem, z którym rozmawiał m.in. o „stworzeniu w Polsce pierwszej konsekwentnie antyklerykalnej partii, która weszła do Sejmu”. Krąg się zamyka.
Tadeusz Bartoś
Ten były dominikanin, teolog i filozof, komentator św. Tomasza również ma swoją charakterystyczną antyklerykalną nutę. Można ją określić jako chęć zdemonizowania Kościoła, jego władzy i wpływów.
Weźmy jego dłuższy wywiad dla „Gazety Wyborczej”.
„Obecność duchownych w szkołach jest dysfunkcjonalna. To państwo w państwie. Dyrektor szkoły nie może wybrać i zatrudnić nauczyciela religii. On jest przysyłany z parafii, przez proboszcza. Dyrektor nie może więc też go zwolnić. Przysyłany z zewnątrz, jak w PRL-u, gdzie zawsze był z partyjnego nadania nauczyciel mający oko na całokształt. Taką funkcję bezwiednie przyjmuje duchowny.”
Kto zna choć trochę polską szkołę, ten wie, jak jest naprawdę, jak są traktowani katecheci, księża i świeccy.
Ale czytajmy dalej: „Innym przykładem dominacji Kościoła w państwie jest konkordat. Wpisano tam wszystko, czego zażyczyli sobie biskupi. W rezultacie mamy zależność państwa polskiego od innego państwa, umocowaną do tego w konstytucji.”
Trudno się zgodzić z twierdzeniem, że Episkopat Polski jest jakimś rzeczywistym rządem polskim, a tak trzeba rozumieć tę zależność. Wątek zależności od innego państwa jest zresztą stałym toposem antyklerykalnym. Trudno go jednak ukonkretnić, podobnie jak sformułowanie: „wszystko, czego zażyczyli sobie biskupi”.
W tym samym wywiadzie Bartoś wraca do teorii spiskowej: „Nauczanie o miłosierdziu, o dobroci to elementy kościelnego marketingu, aktywności wizerunkowej. Pani pewnie też ma w głowie obraz Kościoła jako oazy dobroci i miłości. To efekt zabiegów propagandowych, a nie stan faktyczny. Celem jest ewangelizacja, czyli poszerzanie wpływów, narracja o miłości bliźniego jest środkiem do celu. Narzędziem. Dlatego dobrze, że są papież Franciszek czy siostra Chmielewska, a nawet ksiądz Stryczek. Bo to korzystne wizerunkowo.”
I tak do końca rozmowy.
Eliza Michalik
Kiedyś autorka prawicowa, związana z publicystyką kościelną pisująca do „Gazety Polskiej” i do „Gościa Niedzielnego”. Potem, po zawirowaniach osobistych, trafiła do mediów liberalno-lewicowych.
Jak sama twierdzi, z Kościoła odeszła z powodu o. Tadeusza Rydzyka i tego, co można usłyszeć w jego mediach. Podobnie jak Janusz Palikot dokonała apostazji, tyle że postanowiła przejść do wspólnoty ewangelicko-reformowanej.
Poza typowymi oskarżeniami Kościoła o „małostkowość, chciwość, fałsz”, których nie znajduje zapewne w nowej wspólnocie, Michalik występuje z krytyką katolicyzmu z pozycji protestanckich.
„Dla ewangelików reformowanych papież jest heretykiem, a dogmat o jego nieomylności – herezją” – mówiła w wywiadzie dla portalu natemat.pl
W protestanckim radykalizmie idzie jednak znacznie dalej. Kilka dni temu na Twitterze posłużyła się klasyczną dla antyklerykałów formułą według, której Kościół jest wrogiem wewnętrznym w Polsce i tworzy jakiś rodzaj kościelnego rządu.
Podobnie jak inni antyklerykałowie ustawia się w pozycji autorytatywnego interpretatora Ewangelii. 4 maja 2019 pisała (pisownia oryginalna): „Oczywiście, że @LesJazd [Leszek Jażdżewski - przyp. TR] ma rację: kościół, jako instytucja, wyparł się ewangelii i przesłania Jezusa. To skonstatowanie rzeczywistości widocznej gołym okiem i można znaleźć na to setki przykładów. Co w tym szokującego, że ktoś mówi jak jest?”