Wtedy to pani zwróciła uwagę na ekoróżnorodność, posiłkując się przykładem szczura, który odwiedza jej segment w zielonej części stolicy, co bardzo podkreślała.
– Nie chcemy go zabijać – mówiła stanowczo, choć już nie tak jak na początku dyskusji. – Nie możemy ingerować w jego ekosystem. To my jesteśmy tutaj intruzami.
– Jednak broniłbym własnego ekosystemu – zauważyłem nieśmiało, choć już śmielej niż na początku rozmowy.
– Nie! – pani zaczęła mówić, a właściwie krzyczeć półszeptem. – To my zaingerowaliśmy w jego naturalne otoczenie.
– Nie, proszę pani, może to zabrzmi cynicznie, ale zabiłbym tego szczura, choć wątpię, żeby był tylko jeden osobnik. Po prostu potem pani sobie nie da rady z nimi – powiedziałem, nie spodziewając się zresztą zrozumienia z drugiej strony.
– Podejmiemy próbę koegzystencji – wyszeptała pani z moralnością wyższością.
Rozmowy podczas ostrych dyżurów mają tę zaletę, że w pewnym momencie się kończą. Mnie skończyła się kroplówka.
Jakiś czas temu podczas awarii internetu monter dostawcy tych usług pokazał mi pogryzione przez szczury kable ze studzienki, bo to one były sprawcami naszych kłopotów. – Mówię panu, one te kable uwielbiają. Jedzą je jak jakiś deser – stwierdził.
Można więc powiedzieć, że szczury też mają dostęp do internetu i nie zadowalają się tylko śmieciami posegregowanymi. Ostatnio widziałem, jak szczur penetrował pojemnik z odpadami szklanymi. Prawda, że to ciekawe.
Ekologiczna PRL
Niedawno robiliśmy program telewizyjny o tym, że w PRL paradoksalnie żyliśmy ekologiczniej. Wtedy ludzi zmuszały do tego okoliczności wynikające z życia w systemie niedoborów gospodarczych. Każdy produkt, który mógł się jeszcze przydać, miał często kilkadziesiąt zastosowań, bo sposób wykorzystania wynikał z potrzeb i pomysłowości danej osoby.
Pojemniczek po kefirze dla gospodyni domowej był formą do galaretki, dla ogrodnika miejscem na rozsadę, a dla Adama Słodowego pomysłem do zrobienia jakiegoś urządzenia. Gazetę po przeczytaniu można było wykorzystać na sto sposobów. Do pakowania w sklepie, jako podkładkę w szufladzie. Gospodynie wykładały nimi kosze na śmieci. Niektórzy używali gazety jako papier śniadaniowy. Z filmów wiemy, że gangsterzy cieli gazety tak, żeby udawały piki banknotów. Dzisiaj nie ma gazet, więc przestępcy jak media przeszli do sieci i udają bogatych wujków z Afryki.
To, co trafiało na śmieci, było już całkowicie wyeksploatowane.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Po drugiej stronie był przemysł, który potwornie zanieczyszczał otoczenie i marnotrawił. Ponieważ marnotrawił, pojawiło się pojęcie surowców wtórnych, które tak naprawdę były odpadami przemysłowymi. Oficjalnie tylko z nich, z tych surowców wtórnych mogli korzystać „prywaciarze”. I korzystali, robiąc pełnowartościowe wyroby.
W połowie lat 70. było głośno o pewnym „prywaciarzu”, który do swojej produkcji używał rzeczy, które wyszukiwał na składowiskach (czyli śmieci)ach) wielkich zakładów przemysłowych. Gdy to wyszło na jaw, został surowo ukarany, zajął się nim bardzo skutecznie Urząd Skarbowy. Nic się nie stało zakładom przemysłowym, które na takie śmietniska wyrzucały pełnowartościowe półprodukty.
Teraz jest trochę inaczej, ale w gruncie rzeczy tak samo. Kupuje się pralkę i od razu wiadomo, że za góra pięć lat trafi ona na śmietnik. Jakakolwiek naprawa przewyższy znacząco jej wartość. To tyczy prawie wszystkich produktów przemysłowych. Czy ekologia polega na tym, że przedmiot po stosunkowo krótkim okresie zużycia trzeba zanieść do elektrośmieci?
Z tego, co widzę, większość osób w codziennym życiu chce postępować nieinwazyjnie i nie ingerować w środowisko naturalne. Ale też trudno im zrozumieć, że muszą całkowicie przejąć koszty – szczególnie dotyczy to produktów, które można by dłużej eksploatować, bo zmiany technologiczne nie są tak rewolucyjne, żeby zmieniać je co chwilę. Ale kto by się tym przejmował.
– Grzegorz Sieczkowski
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy