Felietony

Podpalana róża z Warszawy

Królowa kwiatów wypuszcza intelektualne dymy intensywniej niż kopciuchy. Wkraczamy w coraz głębsze odmęty bezsensu.

Wiem, to obciach mieć swoje lata – zwłaszcza, gdy pesel zaczyna się od cyfry niższej niż siódemka. Jednak posiadam skandaliczny wiek, a co gorzej – pamięć. I obserwuję postępujący zamęt w głowach rodaków. Czego się trzymać, czego i kogo się bać?

W mediach panika. Szefowie się pakują. Pomniejsi dziennikarze przykurczeni, mają nadzieję na przetrwanie, bo „przecież ktoś musi wypełniać szpalty czy czas antenowy”.

Mylą się. Profesjonalizm poszedł na drzewo. Liczy się zaangażowanie po właściwej stronie. Tej, gdzie serce. Rozum bez znaczenia. Nie dziś, kiedy nadciąga walec rewolucji.

W latach 90. ubiegłego wieku było podobnie, z kilkoma różnicami: właściwa lokalizacja uczuć była po prawej stronie, entuzjazm społeczeństwa bliski był euforii, poza tym nawet najbardziej twardogłowi działacze PZPR nie drżeli o byt.

Zapewne starsi czytelnicy Tygodnika TVP pamiętają tamtą atmosferę ogólnego zbratania. Co więcej, pracownikom mediów wybaczano PRL-owską współpracę – no, chyba że ktoś przywdział wojskowy mundur w stanie wojennym.

Jasne, że najchętniej widziano na ekranie TVP czy przed mikrofonem młodych, spontanicznych, nietkniętych czerwienią.

Pisanina

Idzie na półwiecze, kiedy Stanisław Bareja zamienił przysłowie w absurd. Za rok komedia „Nie ma róży bez ognia” będzie obchodzić zacną, okrągłą rocznicę – ale nasz najbardziej zajadły krytyk PRL-owskich wynaturzeń chyba nie spodziewał się, że jego wygibas łączący „ludową mądrość” z tekstem piosenki („nie ma róży bez miłości”) wejdzie do języka potocznego na prawach skrzydlatych słów.

Mam wrażenie, że – przepraszam za toporną metaforykę – dziś królowa kwiatów wypuszcza intelektualne dymy intensywniej niż kopciuchy. Mówiąc inaczej, wkraczamy w coraz głębsze odmęty bezsensu. Chyba Bareja byłby bezradny – bo to, czego byliśmy/jesteśmy świadkami, wcale nie śmieszy. Kultowy reżyser zmarł w czerwcu 1987 roku, dwa lata przed pamiętnym pospolitym ruszeniem przeciw komunie w pierwszych legalnych wyborach.

Potem miało być tylko lepiej.

I faktycznie tak się wydawało. Początek lat 90. był ekonomicznie trudny, lecz w mediach powiało innowacjami. Przede wszystkim mówiło się „z głowy”, nie z kartki i tzw. żywiec (występowanie tu i teraz, w realnym czasie i miejscu) zastąpił tradycyjne materiały „z puszki” (czyli nagrywane i montowane).

Pojawiały się prywatne media. Na przykład stołeczną gazetę z wieloletnimi tradycjami – „Życie Warszawy” – kupił prywatny właściciel, Włoch. Gazeta dostała nową szatę graficzną, na światowym poziomie. Cudo! Współpracowałam z ochotą, na artystyczno-kulturalnej niwie. Teksty stukałam w domu na maszynie do pisania, potem niosłam do redakcji, gdzie przyuczone panie tłumaczyły to na komputerowe pliki.

Niestety, włoski wydawca poszedł z torbami, słynny stołeczny dziennik padł, ja przeniosłam się do „Rzeczpospolitej”. Trampoliną było… radio. Tak, już wtedy zakolegowałam się z mikrofonem. Też recenzowałam wystawy i robiłam wywiady z artystami. I oto, kiedy weszłam do redakcji „Rzepy” (jeszcze nie było bramek ani kart magnetycznych), ówczesna szefowa działu kultury na propozycję współpracy zareagowała jak następuje: – Jeśli pani tak dobrze pisze, jak pani mówi, to tu jest komputer… Koledzy pokażą, jak się obsługuje. To urządzenie przyjazne człowiekowi….

W „Rzeczpospolitej” zostałam na wiele lat, i jak to kobieta pracująca, żadnej formy dziennikarskiej się nie bałam. Ani żadnej częstotliwości. Codzienność, tygodnik („Plus Minus”), miesięcznik („Piąta Aleja”)? Proszę bardzo. Wszelkie suto ilustrowane ekstraokolicznościowe dodatki też wchodziły w grę.

Aż któregoś dnia coś mi się przestało w gazecie podobać. Wymówiłam. Bez powodu, a właściwie z powodu poczucia zawodowego kołowrotu.

Gadanina

Równolegle radio było cały czas. Poznałam wszystkie anteny: Jedynka, Dwójka, Trójka. Do tego Radio Solidarność (teraz Eska), Tok FM i jakieś pomniejsze, o których nikt nie pamięta.

Z tego, co zachowam do końca życia w pamięci, to wybuch śmiechu. Histeryczny, nieopanowany. Taki, że trzeba było zamknąć mikrofony i włączyć muzykę.
"Życie Warszawy", po tym, gdy wykupił je dziwny włoski biznesmen Nicola Grauso, miało siedzibę w dawnym kinie "Klub" przy ul. Armii Ludowej 3/5, pomiędzy placem Na Rozdrożu a Marszałkowską w Warszawie, w dawnym wojskowym klubie garnizonowym. Fot. PAP/Longin Wawrynkiewicz
To było u redaktora Pawła Sztompke, w jego dopołudniowym bloku słowno-muzycznym w Trójce. Relacjonowałam u niego raz na tydzień wystawy. Tym razem wróciłam z Tunezji i żadnej ekspozycji nie widziałam. Ale opowiedziałam o inwencji twórczej sprzątaczek hotelowych (teraz wiem, że to standard), które skręcały koce lub ręczniki w zwierzęce formy, zdobiąc je rekwizytami zauważonymi na podorędziu. Wąż boa w okularach przeciwsłonecznych! Redaktor Sztompke dostał ataku. Śmiechu. Wstał sprzed mikrofonu, dławił się, wsadzał sobie pięść w usta, ale chichotał. I chodził za moimi plecami, bo wciąż siedziałam przy stanowisku gościa, przy otwartym mikrofonie.

W końcu ja też pękłam. Realizatorka wcisnęła klawisz zwany zwieraczem i puściła muzykę. Nigdy wcześniej ani potem nie zdarzyło mi się tak nieprofesjonalne zachowanie. Ani tak komiczna sytuacja, która dziś nadal bawi…

Współpraca z Trójką przybierała rozmaite formy. Największym wyzwaniem stała się godzinna audycja słowno-muzyczna, całkowicie przeze mnie wymyślona i przygotowywana: „Francuski łącznik”. Trudna jak diabli. Po dwóch latach zrezygnowałam – w Trójce nieprzychylnie patrzono na coś, co odbiegało od wskazanej przez nowych szefów linii.

Pionierka cancellingu

Za osobność słono zapłaciłam. Osiem lat temu odważyłam się przedstawić – bez zajmowania ideowych pozycji – zasady obowiązujące współcześnie w polskich sztukach wizualnych. Uznano, że jestem emisariuszką prawicy. Poleciał hejt, wprawiony w ruch przez „salony”, media społecznościowe i… poczciwe papierowe gazety. Szeptano i publikowano nie argumenty, ale jad. Ploty miały swoją prowodyrkę, do tej pory uważaną za wyrocznię w kulturze. Wyroki sądu skorupkowego przełożyły się na gumowanie zawodowe: nie zatrudniać! Wykreślić dorobek! Nie cytować, nie powoływać się, nie wymieniać nazwiska! Poza wszystkim – nie dać zarobić. Niech zdycha.

Znacie coś takiego?

Teraz to standard kultury unieważniania. Mniej więcej dekadę temu jeszcze nie wiedziałam, że staję się pionierką woke culture. Niestety, jako materiał do „obróbki”, a nie obserwatorka. ODWIEDŹ I POLUB NAS Tu warto podkreślić: nasze środowisko kultury ma specyficzny rodowód.

Jest taki ludzki gatunek, który nazywam postkomunistyczno-postsolidarnościową inteligencją. Wspierali strajki wtedy, gdy było to na tyle masowe, że właściwie… bezpieczne.

Z niektórymi się przyjaźniłam. Studiowali na wydziałach humanistycznych, artystycznych i na uczelniach, gdzie przypadało po dziesięciu kandydatów na jedno miejsce. Mieli mocniejsze „atuty” niż sławetne punkty za pochodzenie: znajomości krewnych i znajomych. Ale nie robili z tego wielkiej sprawy. Końcówka PRL-u to był czas prawdziwej demokracji i równości.

Powód do wstydu

Dziś dzieci dawnej inteligenckiej elity PRL-u są w większości na emeryturze. Dziadkowie, czy raczej – dziadersi. Jedni dostali w spadku po rodzicach mieszkania, działki, nawet domy. Jakoś ciągną. Są też tacy, którzy udali się na słuszną ideowo emigrację w czasie, lub po stanie wojennym, ale wrócili po przełomie politycznym i lepiej czy gorzej urządzili się w kraju.

Większość z nich dorabia do emerytury całkiem niezłe pieniądze. Wyrzucili z pamięci i w ogóle świadomości, że to formacja wciąż jeszcze rządząca pozwala im dorzucić co nieco do emeryckiego garnuszka, a w poprzednim układzie mogliby liczyć tylko na wyliczone przez ZUS pensum.

Zastanawiające, że to właśnie senioralna inteligencja – niegdyś wyedukowana przez PRL, potem opowiadająca się za soc-opozycją, następnie podążająca za „Zachodem”, znalazła się w antyprawicowej pikiecie.
Pomyśleć – w latach 80. wspieraliśmy się (na różne sposoby); w latach 90. razem mieliśmy nadzieję na uczciwsze reguły funkcjonowania (także zawodowego); w kolejnej dekadzie zaczynaliśmy czuć się w Europie i świecie na równych (no, niemal) prawach, jak inne narody. Kiedy, dlaczego powstała przepaść, ba! nienawiść?

No ale – „nie ma róży bez ognia”.

Strach przed dymem

Tak jak w powiedzonku Barei, ludzie kultury są często na bakier z logiką.

Rok temu nagrałam do Polskiego Radia 24 wywiad z artystką, której doktorat zaprezentowano w Project Room w CSW-Zamek Ujazdowski. Początkowo nie miała zastrzeżeń do przebiegu rozmowy. Aż tu nagle – pach! W przededniu emisji poleciła zdjąć z anteny rozmowę, powołując się na prawo autorskie. Żebym nie miała ruchu, powiadomiła o tej decyzji kilka radiowych wyższych instancji. Zrobiła zadymę. Co ciekawe, niemal identycznego wywiadu udzieliła innemu dziennikarzowi, również z radia publicznego. Widać wciąż jestem czarną owcą. I nie mam szans na wybielenie.

Na koniec

Jakiś czas przed wyborami anno 2023 dostałam od ekskoleżanki z naszej kiedyś wspólnej redakcji, z której to (redakcji) sama wiele lat temu zrezygnowałam, SMS takiej oto treści: „jesteś człowiekiem bez właściwości. Z PiS łączy cię to, że dali ci pracę. Jeśli przegrają – ostatnią jaką masz. Rozumiem, że wierzysz w ich sukces wyborczy, bo inaczej byś mocno oszczędzała”.

Co ciekawe, autorka tych słów od lat publikuje w tygodniku „Sieci”. Ale czy na pewno identyfikuje się z poglądami braci Karnowskich?

Pytam: jak długo jeszcze ta róża będzie podpalana?

– Monika Małkowska

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP 2023

Zdjęcie główne: Bursztynowa róża z gdańskich targów. Fot. Łukasz Dejnarowicz / Forum
Zobacz więcej
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pożegnanie z Tygodnikiem TVP
Władze Telewizji Polskiej zadecydowały o likwidacji naszego portalu.
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Sprzeczne z Duchem i prawem
Co oznacza możliwość błogosławienia par osób tej samej płci? Kto się cieszy, a kto nie akceptuje?
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Autoportret
Andrzej Krauze dla Tygodnika TVP.
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Totemy Mashy Gessen w wojnie kulturowej
Sama o sobie mówi: „queerowa, transpłciowa, żydowska osoba”.
Felietony wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Książki od Tygodnika TVP! Konkurs świąteczny
Co Was interesuje, o czych chcielibyście się dowiedzieć więcej?