Felietony

Czy „zryw podchorążych” był manifestacją polskich transfobów? Próbą pogromu aktywiszcza z Belwederu?

Jest wysoce prawdopodobne, że Wielki Książę Konstanty Pawłowicz Romanow zajął się 29 listopada 1830 roku zwyczajową dla siebie czynnością: przebieraniem się w damski strój. Nie wiemy na tym etapie badań, czy chodziło po prostu o cross-dressing, czy o queeryzację namiestnikostwa. Najbardziej prawdopodobne wydaje się jednak, że był po prostu osobą niebinarną, być może – transpłciową.

Ten epizod Nocy Listopadowej znają niemal wszyscy, nawet, jeśli rozmywają im się późniejsze wydarzenia, nużą politykowania sejmowe i mylą bitwę pod Iganiami z tą pod Dębem. Wieczorem 29 listopada na Belweder, położony na skraju Łazienek, rusza 24 podchorążych: sześciu brać ma budynek od strony parku, reszta, dowodzona przez Konstantego Trzaskowskiego, wejść od frontu. A – i jeszcze Pallas Atena. Ta jednak tylko w charakterze wsparcia.

Dwudziestu czterech kipiących adrenaliną spiskowców, a przeciw nim trzech inwalidów wojskowych uzbrojonych w szable; no dobrze, jeszcze kamerlokaj Bartołomiejew i majordomus Kochanowski, jeszcze kilku służących – co mogło pójść nie tak? Jednego Ludwika Nabielaka starczyłoby na Bartołomiejewa i Kochanowskiego, inwalidów można było związać w kij do własnej szabli, żaden zamek w drzwiach nie oprze się kolbie karabinka, wyprodukowanego w Skarżysku lub w Tule. W pięć minut budynek powinien być przeszukany, szlochające damy zgromadzone na prawo od wejścia, a Wielki Książę… No właśnie, tu od dwóch wieków toczy się spór, do którego znakomicie dodał ognia Jarosław Marek Rymkiewicz: czy powinien zostać zlikwidowany (przebity bagnetem? Zgodnie z dobrą carską tragedią, uduszony szarfą? Rozstrzelan, pod tylną białą ścianą pałacu, w czarnej nocy?), czy po prostu wzięty do niewoli jako karta przetargowa?

Pojedynek z Goszczyńskim. – Szpada Trzaskowskiego. – Kamfora z księcia.

Czy śmierć Konstantego pokrzyżowałaby rachuby stronnictwa kunktatorów, liczących na polubowne załatwienie sprawy z Petersburgiem? Czy zmusiłaby Polaków do pełnej mobilizacji, a co za tym idzie, do możliwego w 1831 roku zwycięstwa? Czy przeciwnie, zgorszyłaby pokongresową Europę, ściągając na Polaków odium nie tylko królobójców, ale przede wszystkim – morderców człowieka bezbronnego? (Konstanty miał w swojej sypialni szpadę, ale wątpliwe, by – zaspany, apoplektyczny, 52-letni – długo dał radę opierać się Goszczyńskiemu i Trzaskowskiemu).

Nigdy się tego nie dowiemy, bo jak wiadomo, Konstantego nie pojmano. W budynku o dwóch klatkach schodowych, wziętym z zaskoczenia i obstawionym przez 24 spiskowców, potężnie zbudowany, siwiejący mężczyzna o rysach znanych każdemu, rozpłynął się jak kamfora.

Rzecz nie jest jednoznacznie wytłumaczona. Baja się coś o sekretnej klatce schodowej (której w Belwederze nie ma), o tajnym przejściu prowadzącym z sypialni Wielkiego Księcia prosto nad stawy z kaczkami, już to, że ocaliły go podwójne drzwi łączące gabinet i sypialnię. Inne wersje mówią, że spiskowcy wzięli za namiestnika obecnego w Belwederze generała Aleksieja Gendre’a i przebiwszy go bagnetem, podnieśli okrzyk: „Już krótki nos nie żyje!”. Ale ile można, nawet w świetle pochodni, brać szczupłego Gendre’a za tęgiego Konstantego?
Grupa belwederczyków. Od lewej: Ludwik Nabielak, Walenty Nasierowski, Ludwik Orpiszewski. Fot. za J. Llanta - Jerzy Skowronek, Irena Tessaro-Kosimowa „Warszawa w powstaniu listopadowym” (Warszawa 1980), Domena publiczna, Wikimedia
Powraca więc – począwszy od „Nocy belwederskiej” Seweryna Goszczyńskiego, przez prace Wacława Tokarza, po podręczniki dla szkoły podstawowej i polską Wikipedię – opowieść o Konstantym uciekającym się do fortelu. Miał jakoby Wielki Książę błyskawicznie przebrawszy się w „suknie kobiece”, dołączyć do zapłakanych dworek, do żony, Joanny Grudzińskiej – i gdy spiskowcy z triumfalnym okrzykiem „już Krótki nos nie żyje” oddalili się w listopadową ciemność, ruszyć samotnie traktem wzdłuż Wisły, do stacjonujących nieopodal rosyjskich oddziałów.

Bajka czy prawda? – Pogarda Rymkiewicza. – Trucizna w śmietanie.

I chociaż Jarosław Marek Rymkiewicz w swoim „Wielkim Księciu” pisze o tym, lekko wzgardliwie, jako o „bajce”, chociaż wśród pamiątek narodowych nie zachowały się czepeczek ani peniuar Konstantego – przecież nikt nie zaproponował lepszego wyjaśnienia tego fenomenu: ocalenia Konstantego Pawłowicza Romanowa w ową feralną noc, rozpłynięcia się w powietrzu.

Prawdopodobnie nie dowiemy się wiele więcej, nie spodziewałbym się żadnej nieznanej dotąd polskiej relacji. Oczywiście, nieporównanie bardziej przepastne są archiwa rosyjskie, które już nieraz nas zaskakiwały, ale czy rzeczywiście mogły w nich ocaleć nieznane, czy nieujawnione nigdy dokumenty z roku 1830? Bodaj jakaś „relacja o wypadkach listopadowej nocy” spisana przez samego Konstantego? Nic o tym nie wiadomo. Zresztą Wielki Książę, złamany polskim buntem, o krok od monarszej niełaski, najpierw, trochę jak piąte koło u wozu, tkwił u boku korpusu interwencyjnego feldmarszałka Dybicza, by w lecie 1831 oddalić się stamtąd do prowincjonalnej rezydencji carskiej w Witebsku, gdzie w dziesięć dni od przybycia zmarł: na cholerę, twierdzą jedni, od skwaśniałej w poziomkach śmietany, dodają drudzy.

Zresztą przyznać trzeba, że w ogóle źródeł i opracowań o życiu i śmierci Konstantego Pawłowicza zachowało się stosunkowo niewiele. Żadnych monumentalnych dzieł carskich dziejopisów, żadnych wspomnień, archiwów, pomników… Ot, „Biograficzeskij oczierk” Jewgienija Karnowicza z końca XIX wieku, dłuższy biogram w „Rosyjskim słowniku biograficznym”, szkic współczesnej emigracyjnej pisarki rosyjskiej Mai Kuczerskiej o miejscu księcia w rosyjskiej mitologii historycznej – ot, i tyle. A prócz tego stereotypowe pochwały męstwa, jakie przejawił w bitwach pod Austerlitz i Lipskiem, złote szpady otrzymywane od cesarza, uznanie dla talentów administracyjnych.

Kilka zaledwie odstępstw od typowego cursus honorum Romanowów: uznanie dla jego delikatnej w młodości urody, podkreślenie wyjątkowych talentów twórcy i komendanta licznych korpusów kadetów, kłopotliwy nieco w dynastii fakt, że nie doczekał się żadnego legalnego potomka (a istnienie dzieci z kilku romansów młodości bywa kwestionowane). Do tego wszyscy podkreślają – biorąc pod uwagę ducha epoki i obyczaje ówczesnej elity, wielkoświatowej, na poły libertyńskiej, na poły romantycznej – wyjątkowo mocną więź, jaka łączyła go z drugą żoną, Polką, Joanną Grudzińską.

Ale też, powiedzmy sobie szczerze, czy – uwzględniając stan nie tylko ówczesnych, lecz i współczesnych lęków i przesądów, nawarstwienia stereotypów i zupełnie obłąkanej cenzury obyczajowej – cokolwiek z hipotezy, którą chcemy dziś zaprezentować, mogło zachować się w źródłach, by już nie wspominać o przedarciu się do świadomości publicznej?

Brzęk ostróg. – Okłady z soku cytrynowego. – Katalog Zary.

Wróćmy na chwilę do scen rozgrywających się w Belwederze wieczorem 29 listopada 1830 roku. Noc, wiatr, jakieś krzyki na wewnętrznym dziedzińcu, łomot kolb. Nastroje są niespokojne, powstanie w Belgii, zrewoltowana Francja, Dmitrij Kuruta donosi o spiskach w armii. Konstanty Pawłowicz osobiście zarządził dyżury w pułkach, wprowadził stan pogotowia, „w przewidzeniu rozruchu – pisze Goszczyński – okazał największą czujność”. Słychać więc łopot kolb, brzęk ostróg i drugi – przetrąconego bagnetem lustra, słychać kroki na schodach i – co?

Dzieci zakuwał w kajdany. Okrutny komisarz carski

Wspomnienia są jednoznaczne: Mikołaj Nowosilcow był wiecznie pijany, chciwy łapówek i żądający wiadomych usług od sióstr, żon i matek aresztowanych w zamian za ich uwolnienie.

zobacz więcej
„Sukienka”. Przywołujący ten epizod rzucają słowo „sukienka”, myśląc o lekkiej, letniej midi jak z katalogu Zary, którą można wsunąć przez głowę jak T-shirt, bawełniane ramiączka zwisają na ramionach i już, gotowe. Albo o eleganckiej sukni wieczorowej – trochę zachodu z suwakiem z tyłu, ale za to zakrywa ciało od kostek po szyję. Albo wręcz o spódnicy mini, może skórzanej, jak tej, w której niepokojąco paraduje Emmanuelle Seigner we „Franticu”: jedno ziuuuu suwaka z boku i leży jak ulał.

Sukienka z Zary przerzucona przez głowę? Na, przepraszam, wicmundur jeneralski? Z akselbanty? Skórzana miniówa – a pod nią obcisłe pantalony i botforty?

To po pierwsze. Po drugie – inaczej przecież wyglądają suknie wieczorowe w epoce empiru i biedermeieru. Nisko opuszczony stan, bufiaste rękawy, fiszbiny. Pod spodem – gorset. Mantylka, riuszki, brosze. Czepeczek, osobliwie wieczorową porą. Kiedy i jak Konstanty miałby dopiąć gorsetu i przygładzić czepeczka, gdy Goszczyński sadzi po dwa, trzy stopnie na piętro?

A poza tym: pod tym czepeczkiem, nawet gdyby wdział przygotowaną zawczasu perukę z loczkami – co? Nalana twarz, ze zmarszczonymi gniewnie brwiami, ze znanym wszystkim zadartym nosem? Na policzkach, jak mawiali oficerowie Wellingtona, five o’clock shadow, całość zaś, zwłaszcza jeśli Wielki Książę postanowił zakończyć nużący dzień flaszą porto, przypomina – by sięgnąć po inny z języków koalicji antynapoleońskiej – ryło?

Nie. To jest absolutnie non-feasible. Jeśli w ogóle Konstanty Pawłowicz, carski namiestnik, miał skryć się w półmroku, wśród brzęku tłuczonych luster i pisków kobiet, w gronie przerażonego fraucymeru księżnej, mimo swej tuszy, sylwetki i zarostu, musiał zacząć operację przebierania się co najmniej godzinę, jeśli nie dwie, wcześniej. Zdjąć i złożyć starannie pantalony, odpasać szablę, zdjąć mundur i rozwiązać halsztuk. Z pomocą jednej, może i dwóch osób dopiąć z trudem specjalnie skrojony na niego gorset. Z trudnością wciągnąć przez głowę – znów potrzebne były co najmniej dwie osoby – suknię z niskim stanem. Zawiązać fartuszek.

A potem – starannie wygolić twarz, położyć na nią kompres z wody z dodatkiem soku cytrynowego, by choć trochę ją wybielić. Potem zaś – nałożyć bielidło i karmin. Skropić się za uszami larendogrą (męski pot, męski odiekołon – któryś z podchorążych spojrzałby podejrzliwie na odwracającą się do ściany rosłą pokojówkę).Utrefić sporządzoną na rozmiar książęcej głowy perukę. Poprawić broszę. Zasznurować pantofelki. Nie, to musiały być co najmniej dwie godziny.

Domowe zacisze. – Zaufany fraucymer. – Homofobiczne samodzierżawie.

Wiedział o spisku? Na kilka godzin wcześniej? I zamiast podnieść pułki w stan alarmu, zdusić sprzysiężenie w zarodku, posłać tych młokosów śladem Łukasińskiego, a przede wszystkim – otoczyć Belweder batalionem lejbgwardii, zdecydował się na defensywę? Na szukanie ocalenia w przebraniu, co niosło ze sobą gigantyczne ryzyko zdekonspirowania, a przede wszystkim oznaczało porażkę, wycofanie się, unik? Nie, niemożliwe. Nie Konstanty.

Napisawszy to, co powyżej, naszkicowawszy jedyny możliwy rozwój wypadków w listopadowe popołudnie, łatwiej nam sformułować hipotezę na pozór karkołomną:

Konstanty nie spodziewał się wybuchu miateża i nie ukrywał przed spiskowcami. Uspokojony donosami o spacyfikowaniu nastrojów, w zaciszu własnego dworku podjął te same czynności, jakie zwykł podejmować po ciężkim dniu służby: zdjął i złożył starannie pantalony, odpasał szablę. Zawiązał fartuszek. Skropił się za uszami odiekołonem. Poprawił broszę.
Wielki książę Konstanty Pawłowicz, główny cel ataku belwederczyków. Fot. http://www.liveinternet.ru oraz muzeum.ostroleka.pl, Domena publiczna, Wikimedia
Jest wysoce prawdopodobne, że Wielki Książę Konstanty Pawłowicz Romanow zajął się 29 listopada 1830 roku zwyczajową dla siebie czynnością: przebieraniem się w damski strój.

Nie wiemy na tym etapie badań, czy chodziło po prostu o cross-dressing, czy o queeryzację namiestnikostwa, być może podejmowaną z udziałem kilku zaufanych doradców. Najbardziej prawdopodobne wydaje się jednak, że Konstanty Pawłowicz był po prostu osobą niebinarną, być może – transpłciową.

Hipoteza ta może się wydawać odważną czy ryzykowną wyłącznie, jeśliby nie brać pod uwagę bezmiaru opresyjności ówczesnej (a i współczesnej) kultury, bezwzględnie obowiązujących rygorów narracji homo- i transfobicznej. To nie jest kwestia jedynie kultury patriarchatu i samodzierżawia: wolno przypuszczać, że również ówczesne środowiska deklarujące się jako liberalne, że opiniotwórcze kręgi kobiet nie były gotowe na spotkanie z taką ekspresją osobowości i tożsamości, z jaką mamy do czynienia w przypadku Konstantego. W rezultacie zaś – brak jednoznacznych świadectw o niebinarnej orientacji Wielkiego Księcia jest tak naprawdę dowodem – po pierwsze na jego orientację, po wtóre – na szczelność cenzury.

Ogień pod Austerlitz. – Skalany tron Rurykowiczów. – Oficerska amikoszoneria.

Nieszczęśnik zapewne walczył o swoją tożsamość – ale jak było to możliwe na opresyjnym petersburskim dworze? Zrozpaczony, to rwał się desperacko w ogień najgorszych walk, chcąc zakończyć życie, to szukał chwili ukojenia w roli naczelnika korpusu kadetów, kształtującego delikatne, chłopięce osobowości. Może chciał im zaoferować coś z tego, co tak bezlitośnie mu odebrano?

ODWIEDŹ I POLUB NAS
Raz przyjęta, hipoteza wyjaśnia, niczym brakujące ogniwo, dziesiątki sytuacji dotąd niezrozumiałych. Choćby decyzję najwyższych czynników w Petersburgu, by odstąpić od zasady starszeństwa i po śmierci Aleksandra I (1825) przyznać tron młodszemu z braci, Mikołajowi. Wiele można było znieść, ale nie queera na tronie Rurykowiczów.

Desygnowano go niby na przyszłego władcę odbitego Turkom Bizancjum. Ale petersburscy statyści zdawali sobie jednak sprawę, że Rosja nie jest jeszcze gotowa do całkowitego opanowania Imperium Ottomańskiego. Tyle, że Konstantego od młodości uczono greki i greckich (!) obyczajów. Sapienti sat! . Uczono – czy stwarzano post factum? – uzasadnienie, czemu jest w nich tak bywały? I czy to przypadkiem, gdy już skierowano go na odcinek polski, jego szefem sztabu i naczelnikiem tajnej policji został Grek z pochodzenia, urodzony w Konstantynopolu Demetrios (Dmitrij) Kuruta?

Ale i decyzja o przyznaniu mu namiestnikostwa w Królestwie Polskim jest w świetle naszej hipotezy najzupełniej zrozumiała. Byle dalej, byle dalej! – cesarzewicza nie można przecież zesłać, tak po prostu do Penzy. W Gruzji wiadomo, jakie są obyczaje – rozbestwi się do reszty chłopak. A Polsza, wiadomo – z jednej strony zachodni kraj, więc i zrozumienie mają większe, z drugiej – kowarnyje Polaczyszki nieufni, nieżyczliwi – do bratania się z oficerami przy flaszy, kiedy to coś mogłoby się wymknąć, nie dojdzie.

O brataniu nie było i mowy, wręcz przeciwnie. Ale czy i to, co zaświadczone w tylu pamiętnikach – wybuchy wściekłości Wielkiego Księcia przerywane erupcjami czułości, poniżanie młodych oficerów, którzy zmuszeni byli do samobójstwa – nie da się wytłumaczyć skokami emocji zduszonej, stłamszonej? Zmuszonej do bezustannego ukrywania się osobowości, która tak chciałaby być jak oni, być jak oni – prości, nieznający komplikacji, ot, porucznicy z zachciewajkami, których czeka kariera i szczęśliwy ożenek – a być nie może, musi udawać, bezustannie udawać?

Chyba, że w domu. Joanna Grudzińska była oddaną żoną. Pogodziła się z feblikami męża. Wyszła mu naprzeciw. Chroniła jego sekret. W gronie szwaczek, posługaczek, bieliźniarek i panien respektowych udało się wyłuskać te na tyle zaufane, by mogły wesprzeć Wielkiego Księcia w doborze torebek i garderoby.

Wiedeńskie żurnale. – Tajne policje. – Polskie młokosy.

I to życie – tak ograniczone, tak tragicznie skurtyzowane i skłamane za sprawą nakazów homofobicznej epoki – przecież jakoś toczyło się. Bywały i jaśniejsze chwile. Przychodziły żurnale z Wiednia. Joanna zakładała buty do konnej jazdy. Kuruta i jenerał Rożyński, kierujący tajnymi policjami i znający warszawski półświatek, też mogli niejedno doradzić, podsunąć.

Żałosne indywiduum, uciekające w przebraniu lokaja… A może człowiek honoru i bohater?

Nastroje wrogości, podburzanej przez jego przeciwników, groziły linczem Skrzyneckiemu i jego żonie Amelii. Dwie twarze generała.

zobacz więcej
Może i byłoby dobrze, a przynajmniej znośnie, gdyby nie te młokosy, które wdarły się na dziedziniec. Czyżby coś wiedzieli, coś przeczuwali? Czy listopadowego zrywu nie należałoby po prostu uznać nie za „narodowy zryw”, lecz za próbę pogromu ze strony polskiego nietolerancyjnego motłochu – próbę, nieudolnie maskowaną później przypadkowymi mordami i włamaniem do zbrojowni?

Może. Nie posuwajmy się jednak tak daleko. Wystarczy, że dostrzeżemy w Konstantym Pawłowiczu jedną z wielu ofiar trans- i homofobii.

Co możemy dla niego zrobić? Z perspektywy dwustu lat – już niemal nic. Może co najwyżej pozwolić mu odzyskać, bodaj pośmiertnie, tożsamość, o której tak marzył. Opisać i nagłośnić jego przypadek, ku przestrodze innych prześladowców. Może jakiś pomnik, ukazując go w środku tak brutalnie przerwanej sesji crossdressingu?

Przede wszystkim jednak czas skończyć z typową przywarą kultury transfobicznej, czyli misgenderowaniem. Przypisywaniem niewłaściwej, „metrykalnej” płci osobom, które się z nią nie utożsamiają. W miejsce odmienianego przez historyków i przewodników Konstantego Pawłowicza, namiestnika, carewicza i Wielkiego Księcia – czas zacząć tytułować go z szacunkiem, albo po prostu tak, jak życzyłby sobie: Wielkx Xiążx. Jest to akt elementarnej sprawiedliwości – zaś termin „xiążx” ma szanse wzbogacić współczesną polszczyznę nie gorzej niż dwa inne, wprowadzone do obiegu w tym roku, czyli „aktywiszcze” i „członkx”. Może nawet da się ich używać wymiennie?

Pozostaje ostatnia sprawa: próba rewizji, czy może reëwaluacji relacji polsko-rosyjskich w XIX wieku i tzw. tradycji insurekcyjnej. Czy należałoby ją zakwestionować w całości? Czy „zryw podchorążych” był po prostu reakcyjną manifestacją polskich środowisk homofobicznych (jak wiadomo, postawy takie szczególnie kwitną w środowiskach młodych wojskowych, będąc zresztą jedynie przykrywką rozpowszechnionych tam zachowań homoerotycznych) pod adresem transowego aktywiszcza, jakim był Wielkx Xiążx?

Hate speech Wysockiego. – Oddział w Inflantach. – Sprzysiężenie mniejszości.

Być może. Wiele za tym przemawia. Nienawiść, jaką demonstrują spiskowcy, wrzeszcząc o tyranach i wymachując sztykami, nie wydaje się być motywowana czysto politycznie: to typowe hate speech i gesty rytualnej przemocy, tak częste w przypadku manifestowania postaw transfobowych.

Wystrzegałbym się jednak zbyt jednoznacznych interpretacji. Sprawa wymaga dodatkowego sproblematyzowania, zadania wielu pytań. Przypomnijmy bowiem, że na wieść o rozpoczęciu działań powstańczych na Litwie w marcu 1831 hrabianka Emilia Plater w swoim majątku Liksna w Inflantach Polskich ścina włosy, szyje dla siebie męski strój, po czym, zbrojna w samopał i sztylet, staje na czele oddziału liczącego 280 strzelców.

Emilia: „niskiej urody, blada, niepiękna, (…) błękitnych oczu, kształtnej, ale niesilnej budowy; była poważną, bardziej surową, niż ujmującą w obejściu się, mało mówiąca i spojrzeniem nakazująca dla siebie należne względy i przyzwoitość” – pisał o niej Ignacy Domeyko.

Ruszyła na Dyneburg, walczyła pod Uciatą i Oniksztami, przebijała się w stronę Warszawy. Na pozór – zaangażowana po stronie polskiego powstania. Czy jednak nie usiłowała, w męskim stroju, z lokiem schowanym pod czamarką, dotrzeć w rzeczywistości w pobliże Wielkiegx Xięcix, połączyć się z nim w beznadziejnym bodaj boju o wyklętą sprawę? Czy nie na wieść o jego tajemniczej śmierci ostatecznie opuściły ją siły?

Są kwestie tak zagmatwane, że poradzić sobie z nimi mogą jedynie najtęższe umysły. Choćby takie, jak sławnej badaczki z Instytutu Slawistyki PAN, która przed dziesięciu laty podjęła się pracy nad dekonstrukcją uznanych przez nią za niebezpieczne mitów dotyczących Szarych Szeregów (wzorce insurekcyjne, nakaz walki zbrojnej, etc.) oraz obaleniem przekonania o heteronormatywnym charakterze tej formacji. Miejmy nadzieję, że i tym razem podejmie ona rękawicę - i nie uchyli się od ustalenia prawdy o zapomnianych bohaterach walki z terrorem binarności.

– Wojciech Stanisławski

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP2023
Tygodnik TVP jest laureatem nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
Zdjęcie główne: Atak spiskowców na Belweder, 29 listopada 1830. Oryginalna rycina z ówczesnej prasy. Fot. Domena publiczna, Wikipedia – za K. Jabłoński, M. Kwiatkowski „Belweder”, Fundacja Buchnera, Warszawa 1993
Zobacz więcej
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pożegnanie z Tygodnikiem TVP
Władze Telewizji Polskiej zadecydowały o likwidacji naszego portalu.
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Sprzeczne z Duchem i prawem
Co oznacza możliwość błogosławienia par osób tej samej płci? Kto się cieszy, a kto nie akceptuje?
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Autoportret
Andrzej Krauze dla Tygodnika TVP.
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Totemy Mashy Gessen w wojnie kulturowej
Sama o sobie mówi: „queerowa, transpłciowa, żydowska osoba”.
Felietony wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Książki od Tygodnika TVP! Konkurs świąteczny
Co Was interesuje, o czych chcielibyście się dowiedzieć więcej?