Synod nasz do tego stopnia pracował w systemie ciągłym – początkowo co tydzień, potem rzadziej – że kiedy w 1987 roku zaczęliśmy wydawać – bez cenzury, nota bene, nawet nie przyszło nam do głowy żeby pytać – gazetę parafialną, artykuł zatytułowaliśmy „doświadczanie synodu”. Doświadczanie, a nie – doświadczenie, jak się w pierwszej chwili wydawało, dyskutowaliśmy o tym kilka dni, z zapałem godnym tej właśnie sprawy! Synod przeorał naszą świadomość i – ośmielę się powiedzieć – zbudował społeczność, ukonstytuował parafię, ukształtował na wiele lat. Wokół Jezusa Chrystusa, żeby nie było niedomówień!
Oczywiście, nie ma żadnych prostych analogii. Zaufanie do struktur Kościoła – który wtedy był najczęściej jedynym oparciem dla stroskanych, zmęczonych i pozbawionych nadziei ludzi – było w latach osiemdziesiątych ogromne, wiarygodność Kościoła niepodważalna, autorytet papieża i prawdziwych liderów jakimi byli liczni księża – niesłychanie wysoki, w stopniu dziś może nawet niepojętym. Budujących się parafii, takich jak moja z Ursynowa, były w skali kraju dziesiątki, jeśli nie setki – i były one prawdziwą glebą, na której rosło społeczeństwo obywatelskie, były w wielkim stopniu samorządne i na pewno niezależne od państwowych schematów. Znane i opisane są solidarnościowe akcje swoistego partnerstwa między parafiami rolniczymi a zorganizowanymi strukturami podziemnie działającej Solidarności – i tak organizowana była pomoc w zaopatrzeniu.
Czy to wszystko działo się w sposób „synodalny”, nie ośmielę się powiedzieć – ale jednak proboszczowie budowali najpierw na ludziach, potem były cegły, jak powszechnie mówiono. Nawet jeśli nie nazywali tej budowy „synodem”, to i tak rozmawiali i słuchali się nawzajem. Tym bardziej – takie mam obserwacje i doświadczenia – ze ówcześni proboszczowie, ze szkoły takich gigantów jak prymas Wyszynski, kardynał Wojtyła, abp Baraniak i inni, mieli chyba większą otwartość na zwyczajnego człowieka z jego pomysłami i chęcią zaangażowania. I to mimo szalejących esbeków, podsłuchów, drobnych i większych szykan i sieci tajnych współpracowników. Masz pomysł, rób – i zobaczymy, jak to się przyjmie, jak się uda, jak się rozwinie.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Dzisiaj udział w synodalnym ruchu jest w Polsce „mizerny”, jak powiedziała podczas debaty w KAI pani prof. Kaja Kaźmierska, socjolog z Uniwersytetu Łódzkiego, z jednej strony sama zaangażowana w synodalne dyskusje w parafii i w diecezji, z drugiej zaś współautorka krajowej syntezy wniosków zebranych przez ubiegły rok z synodalnych spotkań z całej Polski. – W syntezie krajowej zwracaliśmy uwagę na zhierarchizowanie potrzeb, które stało się ślepą uliczką, bo ci, którzy potrzeby mają w jakiś sposób zaspokojone [członkowie wspólnot takich jak np. Światło-Życie czy Droga Neokatechumenalna – red.], mniej ochoczo wzięli udział w synodzie. Niekoniecznie widzą siebie we współodpowiedzialności za Kościół, a nawet całą parafię, bo ich potrzeby są zaspokojone, oni idą swoją drogą – mówiła prof. Kaźmierska. Wskazała przy tym, że stało się odwrotnie niż można było się spodziewać, to znaczy że większe zaangażowanie wykażą osoby zaangażowane we wspólnoty. Liczbę osób zaangażowanych oszacowała na około 100 tysięcy, co rzeczywiście uzasadnia użycie określenia „mizernie”.