Bunt przeciw opłatkowi ma swoją cenę
piątek,
22 grudnia 2023
W gruncie rzeczy za kontestacją opłatka nie idzie żaden krytyczny namysł nad religią, lecz awersja bądź wręcz pogarda wobec rodzimej tradycji. Mamy do czynienia z osobami, które chcąc być cool, usiłują dowieść, że nie są prowincjuszami, lecz ludźmi światowymi. Nie ma tu żadnego sporu filozoficznego czy teologicznego.
Bliska mi osoba jest nauczycielką w warszawskiej publicznej szkole podstawowej. A skoro zbliża się Boże Narodzenie, to zorganizowała przedświąteczne spotkanie klasy pierwszej, której jest wychowawczynią – z udziałem zarówno uczniów, jak i ich rodziców. W trakcie spotkania było dzielenie się opłatkiem.
Może się wydawać, że nic szczególnego się nie wydarzyło. A jednak nastąpił poważny zgrzyt. Otóż pod koniec spotkania do nauczycielki podeszła oburzona matka jednego z uczniów i zwróciła jej uwagę, że szkoła to nie miejsce na zwyczaje religijne. Konkretnie pani tej chodziło o opłatek.
Oczywiście postawiony przez nią zarzut można argumentować tym, że przestrzeń publiczna powinna być światopoglądowo neutralna. Z edukacji publicznej korzystają przecież nie tylko katolicy, czy nawet nie tylko chrześcijanie. Pomińmy już nawet mniejszości religijne. Wiadomo przecież, że Polska się sekularyzuje, coraz więcej Polaków to po prostu osoby niewierzące. W dodatku społeczeństwo polskie staje się coraz bardziej wielokulturowe, bo i imigracja robi swoje.
Skądinąd w szkole, o której mowa, nie brakuje cudzoziemców – i to także spoza Europy. Jak się okazało, dla tych uczniów i ich rodziców opłatek nie jest żadnym problemem. Wręcz przeciwnie, byli oni zachwyceni, że szkolne spotkanie miało charakter świąteczny – czyli przecież zgodny z polską tradycją.
Właśnie, takie pojęcia, jak „zwyczaj” i „tradycja”, są w tym przypadku kluczowe. Owszem, dzielenie się opłatkiem jest zwyczajem religijnym, ale niczym więcej. Nie stanowi ono elementu liturgii Kościoła katolickiego (a więc bądź co bądź powszechnego). Jest to stosunkowo młode zjawisko, które występuje tylko w niektórych krajach.
Dzielenie się opłatkiem ma swoje źródło w eulogii (w grece termin ten oznacza „dobre słowo”) – zwyczaju praktykowanym w Kościele w starożytności i średniowieczu. Wierni przynosili do świątyni upieczone przez siebie chleby. Część pieczywa była podczas mszy świętej konsekrowana i spożywana. Resztę zaś, pobłogosławioną przez kapłana po nabożeństwie, zanoszono do domów, gdzie spożywali ją wierni, którzy nie przybyli do świątyni.
Znamienne, że na ziemiach polskich opłatek był początkowo domeną szlachty. Wśród ludu rozprzestrzenił się dopiero w XIX wieku. A zatem ci, którzy go kontestują, nie tyle wojują z Kościołem, ile z lokalną tradycją, choć najczęściej nie zdają sobie z tego sprawy. I to jest fakt znaczący.
W gruncie rzeczy za kontestacją opłatka nie idzie żaden krytyczny namysł nad religią, lecz awersja bądź wręcz pogarda wobec rodzimej tradycji. Mamy do czynienia z osobami, które chcąc być cool, usiłują dowieść, że nie są prowincjuszami, lecz ludźmi światowymi. Nie ma tu żadnego sporu filozoficznego czy teologicznego.
Tyle że bunt przeciw opłatkowi jest zarazem odrzuceniem takich gestów, jak okazywanie życzliwości, przebaczanie, jednanie się. Oczywiście w kontekście Bożego Narodzenia gesty te mają związek z chrześcijaństwem. A skoro tak, to łączą się one z przeświadczeniem, że to Bóg obdarza ludzi miłością i pokojem, ponieważ jako grzesznicy potrzebują nadprzyrodzonych łask.
Niemniej żeby okazywać życzliwość, przebaczać, jednać się nie trzeba być katolikiem czy – szerzej rzecz ujmując – chrześcijaninem. Choć zarazem nie da się abstrahować od korzeni tego zwyczaju. I wtedy znowu przychodzi uświadomić sobie, jak chrześcijaństwo wpłynęło na historię świata i nadal na nią wpływa.
Jeśli bowiem we wspomnianej na początku niniejszego felietonu szkole to obcokrajowcy byli zachwyceni opłatkiem, to z tego można wysnuć też i taki wniosek, że ów zwyczaj odwołuje się do czegoś, co głęboko tkwi w ludzkiej naturze. I dotyczy to zarówno praktykujących katolików, jak i całej reszty ludzkości.
Dziś jednym z modnych terminów zaczerpniętych z lewicowej nowomowy jest „inkluzywność”. Słowo to można odnieść między innymi do działań mających na celu włączanie w obręb wspólnoty ludzi, którzy nie są jej członkami. Być może uczestnictwo w opłatku w polskiej szkole to w odbiorze uczęszczających do niej cudzoziemskich dzieci i ich rodziców jest właśnie przejawem tego, co lewicowcy nazywają „inkluzywnością”.
Inna rzecz, że obcokrajowcy pozbawieni są uprzedzeń cechujących tych Polaków, którzy dali sobie wmówić, że Kościół jest represyjną instytucją, więc trzeba mu robić na złość. A brak rozmaitych obciążeń pozwala – choćby i intuicyjnie – rozpoznać prawdziwe treści, które zawarte są w takim „inkluzywnym” zwyczaju, jak dzielenie się opłatkiem.