24 lata wiosennych porażek. Legia powalczy z Ajaksem o przełamanie czarnej serii polskiej piłki
czwartek,
19 lutego 2015
24 lata. Aż tyle polskie drużyny piłkarskie czekają na zwycięski dwumecz w wiosennej fazie europejskich pucharów. W 1991 roku Legia sprawiła nie lada sensację, wyrzucając za burtę Pucharu Zdobywców Pucharów wielką wówczas Sampdorię Genua. Od tego czasu kluby znad Wisły 6-krotnie grały wiosną w Europie, ale już bez powodzenia. W czwartek przed nami siódma próba. I znów o sukces powalczy Legia, która w 1/16 finału Ligi Europy zmierzy się w Amsterdamie z Ajaksem. Apetyty są ogromne, a finał rozgrywek odbędzie się w Warszawie. Czy znów zespół z polskiej stolicy sprawi niespodziankę?
To może wydawać się niewiarygodne, ale dwumecz Legii z Sampdorią, obrońcą trofeum i liderem włoskiej Serie A – który parę miesięcy potem wywalczył jedyne w historii mistrzostwo – odbywał się nieco w cieniu innych piłkarskich wydarzeń. A w zasadzie okołopiłkarskich.
Urodziny Górskiego
Wszyscy wygłaszali peany na cześć „trenera tysiąclecia” Kazimierza Górskiego, który właśnie świętował 70. urodziny. Przyjął go w Belwederze prezydent Lech Wałęsa, a na wystawny bankiet do warszawskiego hotelu Victoria przyleciał nawet sekretarz generalny FIFA Joseph Blatter, który za kilka lat miał przejąć stery światowej federacji piłkarskiej.
A media żyły też m.in. dymisją prezesa PZPN Jerzego Domańskiego, który postanowił odejść po burzliwym posiedzeniu zarządu związku. Ten odbył się w kabaretowej atmosferze, a działacze w trakcie rozgrywek ekstraklasy (sic!) zmienili ich regulamin. Początkowo liga miała zostać zredukowana do 14 zespołów, ale pod naciskiem prezesów klubów… powiększono ją do 18.
Włoska hegemonia
Wróćmy jednak do meczu. Faworytem byli oczywiście Włosi. Zresztą w ćwierćfinałach trzech europejskich pucharów Serie A miała aż… siedmiu przedstawicieli (obok Sampdorii w PZP grał jeszcze Juventus Turyn, w Pucharze Europy był AC Milan, a w Pucharze UEFA: Atalanta, Inter Mediolan, Bologna i AS Roma). Eksperci podkreślali, że Legia ma szansę awansu, ale „musi zagrać tak, jak jeszcze nie grała”.
Włoskie media podgrzewały atmosferę jak tylko mogły. Pisano m.in., że Zbigniew Boniek, który trenował wówczas włoskie Lecce, unika trenera Legii Władysława Stachurskiego, który chciałby porozmawiać o włoskim rywalu jego zespołu. Boniek sprostował te doniesienia i podkreślił, że numer do klubu Serie A – jakim było Lecce – w Warszawie z pewnością można znaleźć, a on odebrałby telefon nawet w domu, bo nie ma sekretarki.
Pierwsze starcie odbyło się w Warszawie. Trybuny wypełniły się do ostatniego miejsca, choć bilety, jak na ówczesne czasy, nie należały do najtańszych: na „żyletę” – czyli trybunę najbardziej zagorzałych fanów, kosztowały 15 tys. zł, a na trybunę krytą – 60 tys. Na tej ostatniej zasiadł m.in. premier Jan Krzysztof Bielecki.
Bez respektu
Warszawiacy ruszyli bez respektu na przeciwnika i cały czas grali jak równy z równym. Chwila szczęścia przyszła pod koniec pierwszej połowy, gdy Dariusz Czykier posłał głową piłkę do siatki. Potem Legia mogła jeszcze podwyższyć wynik, ale i tak wygrana zdobywcy Pucharu Polski odbiła się szerokich echem w Europie. Dość powiedzieć, że pierwszego meczu nie przegrała tego dnia żadna inna z włoskich drużyn. – Zaczęliśmy mecz z muchami w nosie – martwił się trener gości, Serb Vujadin Boszkov.
Komentatorzy podkreślali, że Legia i tak odniosła już sukces i co by się nie stało w rewanżu, to i tak mecz przejdzie do historii.
Ale to nie był koniec emocji tej wiosny. „Chłopak z Bródna królem Genui” - napisał po rewanżowym spotkaniu „Przegląd Sportowy”. Europa przecierała oczy ze zdumienia, gdy po godzinie gry Sampdoria przegrywała u siebie z Legią 0:2, po dwóch golach ledwie 19-letniego Wojciecha Kowalczyka – który właśnie zostawał wielką gwiazdą polskiej piłki. Starcie było bardzo dramatyczne i ostre. Gdy z boiska sędzia wyrzucił bramkarza, Macieja Szczęsnego – ojca Wojciecha, który dziś występuje w Arsenalu – między słupkami musiał stanąć obrońca Marek Jóźwiak. Na minutę przed końcem Włosi wyrównali na 2:2, ale na więcej nie mieli już czasu.
Historyczny półfinał
Historyczny awans stał się faktem. W półfinale sen się skończył, choć w rywalizacji z Manchesterem United Legia wstydu nie przyniosła. U siebie nawet przez moment prowadziła 1:0 (ostatecznie uległa 1:3), a z Old Trafford wywiozła remis 1:1 (kolejny gol Kowalczyka). I na tym skończyły się jak na razie wiosenne sukcesy polskich drużyn w Europie.
Od 1991 roku było sześć przypadków, gdy polskie kluby docierały do tak późnej fazy pucharów. W 1996 roku to znów Legia była na ustach całej Polski, gdy znalazła się w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. W starciu z Panathinaikosem Ateny nie wydawała się bez szans. Do historii przeszło rozmrażanie murawy przez żołnierzy na Stadionie Wojska Polskiego (tak, tak, jeszcze dwie dekady temu w Polsce mroźne zimy trzymały do marca).
Postanowiono rozlać na boisku specjalne środki chemiczne, aby stopić lód. To zaś spowodowało, że piłkarze grali na błotnistej, brązowej brei, a na pełną regenerację trawy musiano czekać dobrych kilka lat. Boisko utrudniło ataki Legii i skończyło się bez goli. W Atenach zaś jeszcze w pierwszej połowie z murawy wyleciał Marcin Jałocha, gra się posypała, a gospodarze wygrali 3:0. Katem mistrza Polski został Krzysztof Warzycha – zdobywca dwóch goli.
Zaczęliśmy mecz z muchami w nosie
Rok temu z mistrza Polski śmiało się pół Europy. Warszawską Legię bił każdy i niewiele zabrakło, aby stała się najgorszą w krótkiej historii drużyną Ligi Europy UEFA. Ale to już przeszłość. Dziś kibice patrzą z lekkim niedowierzaniem na wyczyny najlepszej drużyny znad Wisły. Seria zwycięstw, marsz pewnym krokiem do kolejnych pucharowych rund i szybki awans w rankingu klubowym. Jeśli Legia wygra w czwartek w Belgii z Lokeren, zapewni sobie pierwsze miejsce w grupie L i teoretycznie łatwiejszego rywala w 1/16 finału Europa League. Będzie też śrubować kolejne pucharowe rekordy polskiej piłki...
zobacz więcej
Potem nasze kluby obsuwały się niczym lawina w rankingu UEFA i na sukcesy trzeba było poczekać. Aż do XXI wieku i 2003 roku. Po pięknej jesieni, gdy Wisła Kraków trenera Henryka Kasperczaka gromiła m.in. włoską Parmę i niemieckie Schalke 04, wreszcie zespołu znad Wisły nie musieliśmy się wstydzić.
Kibic z Watykanu
W 1/8 finału Pucharu UEFA rywalem krakowian miało być Lazio Rzym. Więcej szans na awans dawano rywalom, ale kibice wierzyli w pomoc… opatrzności. W przeddzień meczu papież Jan Paweł II przyjął na audiencji kibiców Białej Gwiazdy. – Byłem przekonany, że Wisła płynie do morza, a tu proszę, przypłynęła do Rzymu – powiedział Ojciec Święty. I nad krakowianami czuwała opatrzność. Zagrali kapitalny mecz, prowadzili nawet 3:2, ale ostatecznie zadowolili się remisem 3:3. Bohaterem meczu został 20-letni Nigeryjczyk Kalu Uche – najlepszy wtedy obcokrajowiec ligi zdobył dwie bramki, po których zaprezentował cyrkowe salta.
Wszyscy kibice czekali na rewanż pod Wawelem. – Może będzie miał taką oglądalność, jak skoki Małysza – śmiał się satyryk Marcin Daniec. Adam Małysz kilka dni wcześniej został we włoskim Val Di Fiemme mistrzem świata w skokach narciarskich. Włosi obawiali się Wisły i zaczęły się pozaboiskowe gierki. Rzymianie narzekali na zmrożoną murawę. Tak mocno, że w końcu sędzia i delegat UEFA przyznali im rację. Mecz przesunięto.
Gromy na Lazio
Na Lazio posypały się z Polski gromy, a zawodnicy Wisły ostentacyjnie rozegrali na boisku wewnętrzny sparing. Nad murawą wyrosły specjalne namioty, pod którymi dmuchawy ogrzewały trawę. Boisko było coraz gorsze, ale kilka dni później do starcia jednak doszło. Gospodarze zaczęli z ogromnym animuszem. Po chwili Marcin Kuźba strzelił na 1:0, a zaraz potem nie trafił do pustej bramki na 2:0. Wydawało się, że Wisła ma ćwierćfinał w kieszeni. Ale nie wiedzieć czemu los się odmienił… Włosi zdobyli dwa gole i to oni cieszyli się z awansu.
Już rok później wiosną zagrał Groclin z maleńkiego Grodziska Wielkopolskiego. Regulamin nieco się zmienił i był to mecz ledwie 1/16 finału Pucharu UEFA, a w rywalizacji z francuskim Girondins Bordeaux nikt nie dawał grodziszczanom szans. 0:1 w Wielkopolsce, 1:3 we Francji i piłkarze maleńkiego klubu zakończyli historię Kopciuszka na salonach.
Grupowe granie
Kolejne dwumecze to już nieco bliższa przeszłość, gdy Puchar UEFA powoli zmieniał się w Ligę Europy. Najpierw sporą niespodziankę sprawił Lech Poznań, gdy w 2009 roku (w trakcie ostatnich rozgrywek pod szyldem UEFA Cup) znalazł się w 1/16 finału po wyjściu z grupy z CSKA Moskwa, Deportivo la Coruna, Feyenoordem Rotterdam i Nancy). Poznaniacy zremisowali m.in. z Nancy i Deportivo oraz pokonali Feyenoord. W wiosennej fazie pucharowej trafili na włoskie Udinese.
Mecz na przebudowywanym stadionie w Poznaniu miał karkołomny przebieg. W śnieżnej zadymce goście prowadzili już 2:0, ale w samej końcówce Lech trafił dwukrotnie i wyrównał na 2:2. W rewanżu poznaniacy nawet prowadzili, do końca walczyli, ale ostatecznie 2:1 wygrali Włosi, po golu w ostatniej minucie.
Byłem przekonany, że Wisła płynie do morza, a tu proszę, przypłynęła do Rzymu