Survival nadbałtycki, czyli wakacje w kabinie na kołobrzeskiej plaży
wtorek,
25 sierpnia 2015
– Kiedyś jedna kobita przyszła i zapytała, czy my tu mamy jakieś wakacje z MOPS–u. I czy naprawdę aż tacy biedni jesteśmy. Gdy odpowiedziałam jej, że żadni biedni ani bezdomni, ale z własnej woli, nie mogła uwierzyć – mówi Gienia. W Kołobrzegu jest już po raz 17. Co roku zatrzymuje się w tym samym miejscu - w mocno już sfatygowanych kabinach na plaży. Warunki harcerskie, ale widok z tarasu lepszy niż w luksusowym hotelu.
Grzesio, czterdziestolatek z Poznania do Kołobrzegu przyjechał pierwszy raz siedem lat temu, przywieźć córkę do sanatorium dla dzieci „Słoneczko”. – Jak trafiłem tu? Pewnie jak większość z nas, podczas spaceru plażą. Zobaczyłem kabiny, spodobało mi się i postanowiłem, że następne wakacje spędzę właśnie tu – opowiada.
Ostatnią noc przespał na tarasie. – Do córki przyjechała koleżanka, a że to nastolatki i nie chciałem krępować, to zabrałem materac, poduszkę i spałem na zewnątrz. Gdzieś tak o 3 zrobiło się bardzo zimno, ale dałem radę. Przeżyłem i kolejny wieczór też mam zamiar przespać słuchając szumu fal. I żeby była jasność. W domu mam zupełnie inne warunki, ale luksusy mogę zamienić na dwa tygodnie nędzy. Traktuję to jako taki nasz nadbałtycki survival – śmieje się.
„Przez dwa miesiące nie schodzę z plaży”
Cena za dobę: 90 złotych. – Niektórzy łapią się za głowę, gdy wymieniam tę kwotę, ale po wstępnej kalkulacji stwierdzają, że to nawet nie tak drogo za taką lokalizację i atmosferę – mówi Renata Paderewska, nazywana tu po prostu Renią.
Do pracy przy kabinach została przyjęta 11 lat temu. – Gdy po raz pierwszy zobaczyłam to miejsce, lekko się zdziwiłam. Do głowy przyszła mi myśl, co takiego jest tu, że ludzie wolą je od luksusowych apartamentów czy wygodnych pensjonatów. Zrozumiałam po pierwszej spędzonej tu nocy, gdy rano powitał mnie wschód słońca i szum fal. Już wiedziałam, że będę ludziom proponować bardzo klimatyczne i niespotykane miejsce – mówi. Jej praca rozpoczyna się 1 lipca, kończy 31 sierpnia. – Praktycznie nie schodzę z plaży – mówi.
To ona jest gospodynią tego miejsca. Wydaje pościel, koce, stoliki i krzesełka. Takie jest wyposażenie 24 dwuosobowych kabin. W środku znajdują się jeszcze łóżka i umywalka. Łazienka i wc wspólne dla wszystkich. Rezerwacje trzeba robić już po Wielkanocy. – Chętnych nie brakuje, jak ktoś się zagapi, to w sezonie raczej nic nie zarezerwuje. Niektórzy wyjeżdżając, robią już rezerwację na przyszły rok – tłumaczy Renia i pędzi interweniować, bo właśnie wysiadł prąd.
Praktycznie nie schodzę z plaży. Od czasu do czasu przez te dwa miesiące na chwilę zajrzę do rodziców, zrobię im zakupy i wracam
„Co mi tam po prywatnych kwaterach”
Cały taras zaczyna na wesoło przeżywać sytuację. Ci bardziej za pan brat z elektryką biegną pomagać. – Nie raz udało się coś załatać, naprawić wspólnymi siłami. My tu żyjemy jak jedna wielka rodzina – mówi Janusz Kałużny, nastawiając wodę na herbatę na turystycznej kuchence gazowej. – To jest moje wakacyjne miejsce na ziemi. Co mi tam po prywatnych kwaterach. Ciepłą wodę mam, toaletę też, a to, że wspólną? No i co z tego? Tyle lat człowiek wyjeżdżał i kąpał się we wspólnej łazience i nic mu się nie stało. Teraz jak przez trzy tygodnie będę ją dzielił z innymi, to mnie raczej nic nie trafi – mówi.
Do Kołobrzegu od 17 lat przyjeżdża ze swoją żoną – Gienią. Pochodzą z Jarocina. Od kilku lat są na emeryturze. Z festiwalem, który od lat odbywa się w ich mieście, są bardzo dobrze obeznani. Gienia śpiewa nawet w zespole „Dzieci Jarocina”. To wielopokoleniowy projekt, w którym na jednej scenie występują dzieci, nastolatki, seniorzy i artyści weterani festiwalu. – Z Kukizem żeśmy występowali między innymi, z Brylewskim z Izraela – wymienia nazwiska muzyków Gienia.
Kałużnych w Kołobrzegu na plaży można zazwyczaj spotkać na przełomie lipca i sierpnia, a jak „zdrowie, czas i fundusze pozwolą”, przyjeżdżają też pod koniec czerwca. Zajmują zazwyczaj tę samą kabinę. – Poznać nas można po żółtej zasłonce zawieszonej w drzwiach. Jak wisi, to wiadomo, że Gienia jest. Tu nikt nie mówi do mnie Genowefo. Jestem Gienia, ewentualnie pani Gienia – mówi.
Gdy pierwszy raz przyjechali do Kołobrzegu, nocowali w prywatnej kwaterze. – To było w mieście, przy Różanej, ale jak zobaczyliśmy te domki na plaży, dowiedzieliśmy się, co i jak, to rok później przyjechaliśmy tu i tak się już zostało tu, na tej plaży. Nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej – przyznaje.
Poznać nas można po żółtej zasłonce zawieszonej w drzwiach. Jak wisi to wiadomo, że Gienia jest
Kąpielisko rodzinne z luksusową restauracją
Kabiny to pozostałość po Familienbad, czyli przebieralniach rodzinnego kąpieliska, które lata swojej świetności przeżywało na początku XX wieku. W związku z liberalizacją obyczajów rodziny mogły wypoczywać razem – dzieci, panie i panowie. Wcześniej istniały oddzielne kabiny dla mężczyzn i oddzielne dla kobiet. W 1910 roku obiekt, któremu nadano nazwę „Morskie Oko” został rozbudowany. Powstała wspaniała restauracja z widokiem na morze i 185 kabin. Drewniane zabudowania spłonęły w grudniu 1916 r. w wyniku podpalenia. Nowe kąpielisko zbudowano w latach 1923–1924. Obiekt zasadniczo przetrwał walki o miasto w marcu 1945 r.
Po wojnie należał do Uzdrowiska Kołobrzeg. Podczas remontu przeprowadzonego w latach 60. wymieniono uszkodzone elementy konstrukcyjne, rozszerzono łącznik pomiędzy częścią wejściową a salą główną, przebieralnie zamienione zostały na pokoje z przeznaczeniem dla turystów. Podobnego charakteru nabrało poddasze restauracji.
– Po przejęciu przez państwo obiekt został przerobiony na pokoje gościnne, a domy uzdrowiskowe takie jak „Mewa”, czy „Słoneczko” organizowały tu turnusy dla dzieci z talassoterapii, czyli leczenia morskim powietrzem i bryzą morską – tłumaczy Renia, która doskonale zna historię tego miejsca.
Miało być zamiennikiem Święta Niepodległości, okazją do otwarcia Trasy W-Z i Stadionu Dziesięciolecia oraz złożenia zobowiązania produkcyjnego.
zobacz więcej
„Obiekt jest całkowicie wyeksploatowany”
W 1992 roku podupadły i wymagający remontu obiekt kupił Stefan Olszewski. Ze względu na fatalny stan techniczny podjął decyzję o rozebraniu części głównej. Obiekt należał i należy do architektury chronionej. Wojewódzki konserwator zabytków zezwolił na rozbiórkę pod warunkiem jego odbudowy.
W wywiadzie opublikowanym w „Gazecie Kołobrzeskiej” (GK nr 22/1995) Stefan Olszewski mówił: „Inwentaryzacja, jaka została wykonana w roku 94, wyraźnie stwierdzała, że obiekt jest całkowicie wyeksploatowany. Nie było już opłacalnym go remontować. (…) Po otrzymaniu wszelkich stosownych pozwoleń i akceptacji koncepcji odbudowy przystąpimy w najbliższym czasie do odbudowy Morskiego Oka od podstaw. Koncepcja odbudowy oparta jest na starych planach konstrukcyjnych i dokumentacji fotograficznej. Powstanie identyczny budynek jak poprzednio, rozbudowany dodatkowo o skrzydło zachodnie przeznaczone na cele hotelowe. Dawna świetność będzie przywrócona. (…) Myślę, że potrwa to ze dwa bądź ze trzy lata”.
Olszewski jednak nie doprowadził kąpieliska do dawnej świetności, bo zmarł kilka miesięcy po rozbiórce zabytkowych drewnianych konstrukcji i zabytkowego tarasu.
Jego żona Irena Olszewska również nie jest w stanie wyremontować obiektu, dlatego od lat wystawiony jest na sprzedaż i od 10 lat czeka na nowego właściciela.
Można go było kupić najpierw za 14, teraz już „tylko” za 6,5 mln złotych. Dwa lata temu znalazł się chętny, ale zrezygnował. W ofercie można było przeczytać, że jest to obiekt, w obrębie
którego można wykorzystać około 1,9 tys. metrów kw. powierzchni pod hotel, restaurację czy kasyno. Dochodzi jeszcze 390 m kw. na taras. Wszystko w bezpośrednim sąsiedztwie morza. Warunek inwestycji jest taki sam jak przed dwudziestu laty – trzeba trzymać się walorów historycznych, co oznacza m.in., że nie można budować wysokich zabudowań, czyli np. kilkunastopiętrowego hotelu z widokiem na morze.
Podczas remontu przeprowadzonego w latach 60. wymieniono uszkodzone elementy konstrukcyjne, rozszerzono łącznik pomiędzy częścią wejściową a salą główną, przebieralnie zamienione zostały na pokoje z przeznaczeniem dla turystów
„Kopnę leżak z tarasu i już jestem na plaży”
Stali bywalcy cieszą się, że inwestor nie zdecydował się na wykupienie ich miejsca relaksu. Gienia widzi same plusy kabin. Tym największym jest oczywiście bliskość morza. – Nie jestem już pierwszej młodości, przeszłam zawał, nogi odmawiają posłuszeństwa. A tu kopnę leżak z tarasu i już jestem na plaży. Nie muszę sunąć przez pół miasta, żeby się doczłapać – tłumaczy.
Pan Janusz podaje herbatę, a do niej korzenne ciasteczka. Nikt, kto przychodzi w odwiedziny, bez poczęstunku nie wyjdzie. Pani Gienia w tym czasie dokonuje prezentacji kabiny. Trzy na trzy metry kwadratowe, dach z blachy falistej, duże okno w sfatygowanych drewnianych ramach. – Wietrzymy ją cały dzień, żeby w nocy nie było duszno – mówi. Za kabinami las, który daje cień i chłód. W upalne dni w cieniu przed kabinami koce i ręczniki rozkładają plażowicze, którzy nie lubią wygrzewać się na słońcu.
W progu kabiny kawałek dykty. To „patent” pani Gieni na to, żeby do środka nie wkradł się żaden gryzoń. Pod łóżkiem - karton ze słoikami. – Jak przyjeżdżamy tu na trzy tygodnie to zabieramy ze sobą weki, robimy zakupy w „Biedronce” i mamy dobry obiad, który zjadamy sobie na tarasie, a na rybę chodzimy w niedzielę – wyjaśnia. Opowiada zabawną historię o kobiecie, która wzięła ich za bezdomnych. – Kiedyś przyszła i zapytała, czy my tu mamy jakieś wakacje z MOPS–u i czy naprawdę aż tacy biedni jesteśmy. Gdy odpowiedziałam jej, że żadni biedni ani bezdomni, ale z własnej woli, nie mogła uwierzyć. Każdy żyje jak chce, każdy wybiera to, co chce i my wybieramy takie wakacje, a nie jakieś tam kurorty – tłumaczy pani Gienia.
Kopnę leżak z tarasu i już jestem na plaży. Nie muszę sunąć przez pół miasta żeby się doczłapać
„Wpadną coś zjeść, zrobią siku i dalej hasają”
Do stolika dosiadają się sąsiadki z kabiny obok. Halina to emerytka z Krzykos. – Mamy swój związek emerytów i co roku rezerwujemy sobie kabiny właśnie tu. Niech mi pani wierzy, że jak przychodzi Wielkanoc, to już myślę tylko o tym, żeby zarezerwować kabinę i odliczam dni do wakacji – mówi.
Z miasta wróciła właśnie Teresa. Kupiła pamiątki, bo za dwa dni wyjeżdża – cztery wazony, w tym jeden dla Gieni i siedem drewnianych łopatek z doklejoną figurką Żyda. – Będę miała w co wstawić astry z ogródka, a Żydki będą dla synowej, córki i wnuczki, która się właśnie wyprowadza na swoje – tłumaczy.
Wokół tarasu i po plaży biegają dzieci z kabin. – Takich wracających tu rodzin z dziećmi jest mnóstwo – mówi Renia – Niektórzy bywali tu, jak sami byli mali, z rodzicami, a teraz przyjeżdżają ze swoimi pociechami. Dzieciaki całe dnie biegają po plaży. Wpadną tylko coś zjeść, zrobią siku i znowu hasają. Dla nich raj, a ich rówieśnicy z pensjonatów? O 18 kolacja i koniec plażowania, spanie albo telewizor czy komputer.
„Telewizor jest, tylko strasznie szumi”
Przyznaje, że brak internetu, kolejnego odcinka serialu czy serwisu informacyjnego nie jest dla mieszkańców żadną przeszkodą. Wprost przeciwnie - zbliża. – Może pani nie uwierzy, ale tu ludzie naprawdę zaczynają ze sobą rozmawiać, wspólnie spędzać czas, zbliżają się do siebie. Jak nie ma pogody to grają w szachy albo karty, robią sobie nawzajem zakupy. Telewizor? Owszem jest jeden, bardzo duży, tylko strasznie szumi – mówi i pokazuje morze – Tu nie ma tak jak w hotelach, że doba kończy się równo o 11. Jeśli nie ma kolejnych chętnych, to można siedzieć do oporu, czy do godziny odjazdu pociągu. Nikogo nie wyganiam.
Mieszkańców kabin czeka noc bez prądu i ciepłej wody. Elektrycy wpadną usunąć awarię dopiero następnego dnia. – Będzie dzień dziecka jak na prawdziwych koloniach – bez mycia – cieszy się Grzesio. A Janusz zachęca, by w razie czego zgłaszać się do niego po wrzątek. – Jesteśmy jak rodzina. Trzeba sobie pomagać – powtarza.
Tu ludzie naprawdę zaczynają ze sobą rozmawiać, wspólnie spędzać czas, zbliżają się do siebie. Jak nie ma pogody to grają w szachy albo karty, robią sobie nawzajem zakupy