„Jak ludziom odbija z powodu sławy, to bardzo szybko kończą”
sobota,
23 kwietnia 2016
– Poza czasem O.N.A. nigdy nie byliśmy bohaterami żadnych skandali ani prasy kolorowej. Bardzo chcemy być znani głównie z tego, co robimy na scenie. Poza nią staramy się prowadzić życie normalnych ludzi, naprawdę się da – przyznaje Grzegorz Skawiński, lider zespołu Kombii. Z Waldemarem Tkaczykiem, przez 40 lat w różnych zespołach, stworzyli wiele piosenek, które przeszły do kanonu polskiej muzyki.
Grzegorz Skawiński poznał Waldemara Tkaczyka w liceum w Mławie, gdzie założyli pierwszy zespół Kameleon. Potem wspólnie występowali w zespole Akcenty, założonym przez Sławomira Łosowskiego. W 1976 roku przekształcił się on w Kombi. Początkowo wykonywał muzykę z pogranicza stylów jazz-rock, fussion, rock, a od lat 80. wiodącą rolę zaczęły odgrywać instrumenty klawiszowe. Udało im się wtedy wylansować takie przeboje, jak „Słodkiego miłego życia”, „Nasze randez-vous”, „Black and White” czy „Królowie życia”, które nuciła cała Polska.
W 1991 roku razem ze Zbigniewem Kraszewskim i Piotrem Łukaszewskim powołali do życia grupę Skawalker. W 1994 po przyjęciu do zespołu wokalistki Agnieszki Chylińskiej zmieniono nazwę na O.N.A. W 2003 wraz z byłym muzykiem starego Kombi – Janem Plutą – założyli zespół Kombii, w którym grają do dzisiaj.
Czterdziestka to szczególny moment w życiu, a jak to jest w przypadku zespołu Kombii?
Grzegorz Skawiński: – To na pewno moment, kiedy dokonuje się jakichś podsumowań. Jest też okazja, żeby pofetować troszeczkę. Z drugiej strony uświadamiamy sobie, że parę ładnych lat w tym show-biznesie istniejemy. Nie zamieniłbym tego czasu na inny.
Waldemar Tkaczyk: – To rzeczywiście sporo, chociaż lubimy patrzeć w przyszłość i szykujemy się już na pięćdziesiątkę, bo to będzie jeszcze bardziej okrągła rocznica. Te 40 lat było naprawdę wspaniałe i wszystko wspominam jak najlepiej. Oby tak dalej.
To szmat czasu wypełniony sukcesami i to w każdym z zespołów, w którym graliście. Jak to się robi?
GS: – Rzeczywiście, zmienialiśmy swoje życie muzyczne w tym czasie, bo było stare Kombi przez jedno „i”, później Skywalker, potem O.N.A, a teraz nowe Kombii. Te zmiany dają napęd do tego, żeby zrobić coś innego, żeby się nie utopić w jednej formule. Ta zmiana dobrze robi też artystycznie, żeby się na nowo odnajdywać i odświeżać swoją propozycję. Myślę, że to jedna z przyczyn. Jeśli ktoś podchodzi do tego z sercem, uczciwie, to zazwyczaj się udaje.
To nie był przypadek, że trafiliśmy do show-biznesu
Nazywają was królami życia. Co to dla was znaczy?
WT: – Ewidentny komplement, to wręcz zobowiązuje. Nam się udało zrealizować wszystkie marzenia z młodości. Marzyliśmy o tym, żeby grać na dużych scenach, być popularnymi i żeby zdobywać uznanie. Nie wszyscy o tym wiedzą, ale kiedyś graliśmy na dwutygodniowej trasie z Czesławem Niemenem i to było niesamowite przeżycie. Sami stworzyliśmy dużo piosenek, które przeszły do kanonu polskiej muzyki.
W latach 80. XX wieku zdarzało wam się grać sześć koncertów w ciągu dnia, a w ciągu miesiąca nawet 58 występów. Jak to możliwe?
GS: – Byliśmy dużo młodsi, teraz już mamy swoje lata, jesteśmy panami w wieku dojrzałym. Skądś ta siła i energia się brała. Kiedy graliśmy takie ogromne ilości koncertów, to ludzie przychodzili setkami czy tysiącami. Jak wjeżdżaliśmy na dany teren, np. do Katowic, to potrafiliśmy tam siedzieć kilka tygodni i były obgrywane wszystkie miejscowości. Było duże zapotrzebowanie na żywy kontakt z muzyką, na zabawę w ten sposób. Dzisiaj wygląda to inaczej, ale nie narzekamy, bo każdy czas ma swoje znamiona.
Nawet w najśmielszych snach nikt nie myślał, że dojdziemy tak daleko
To wyjątkowa okazja, by poznać go nie od strony sceny, ale od kulis i podczas prywatnych spotkań.
zobacz więcej
Zmieniła was ta popularność?
WT: – Chyba nie za bardzo, bo jesteśmy w miarę normalni, przynajmniej tak uważamy o sobie. Na pewno nas to nie zepsuło, bo gdyby, to już dawno byśmy nie byli w tym tzw. show-biznesie. Są takie przykłady, że jak ludziom odbija z powodu sławy czy pieniędzy, to bardzo szybko kończą się ich kariery. Nam się to nie przydarzyło, bo mamy do tego spory dystans. Po prostu bardzo to kochamy i wiemy, że trzeba cenić i rozwijać to, co się ma.
GS: – W zasadzie poza okresem O.N.A., to jeśli chodzi o inne kapele, nigdy nie byliśmy bohaterami żadnych skandali ani prasy kolorowej. Bardzo chcemy być znani, głównie z tego, co robimy na scenie, z tej muzyki, jaką gramy. Poza sceną staramy się prowadzić życie normalnych ludzi, zwykłych obywateli, naprawdę się da.
Tego sukcesu nie byłoby bez przebojów, które razem z wami śpiewa cała Polska? Jest jakaś recepta na sukces?
GS: – Gdybyśmy ją mieli, to mielibyśmy same przeboje, aczkolwiek było ich sporo. Oprócz tego, że trzeba mieć talent w tym kierunku, to trzeba mieć też trochę szczęścia. Udało nam się kilka razy trafić, bo we wszystkich zespołach, w których graliśmy, pozostawiliśmy utwory, które można by nazwać evergreenami albo przebojami wiecznie żywymi.
Widzimy to nawet dzisiaj na koncertach, które są przekrojowe, bo przecież gramy utwory takie, jak „Black and White”, „Nasze rendez-vous” czy „Królowie życia”, „Hotel Victoria”, ale są też nowe rzeczy „Awinion” i „Pokolenie”. W międzyczasie było też wiele znanych utworów zespołu O.N.A., które do dzisiaj chętnie grają rozgłośnie radiowe.
Pozostawiliśmy utwory, które można nazwać wiecznie żywymi przebojami
Byliście pionierami, jeśli chodzi o wideoklipy. Ponoć te do „Nasze rendez-vous” czy „Black and White” wyreżyserował Juliusz Machulski?
WT: – To była wspaniała przygoda i przy okazji pierwsze wideoklipy kręcone na taśmie filmowej przez znakomitych operatorów, a wyreżyserowane przez Julka Machulskiego. To było ewenementem i można sobie tylko pogratulować, że się nam to przytrafiło.
GS: – Sfinansował to program drugi TVP, bo był to ogromny koszt. Kręciliśmy w Łodzi i była zatrudniona cała produkcja filmowa: kaskaderzy, zwierzęta z cyrku, w tym słynna zebra, przechodząca po pasach, a także specjalne plenery. W „Rendez-vous” wywołaliśmy nawet pożar starego budynku, bo nie było wtedy efektów specjalnych.
Jubileuszu 40-lecia nie można świętować nigdzie indziej tylko na scenie. Zdradźcie szczegóły.
WT: – Program jest tak ułożony, żeby przedstawić pełen przekrój tego, co do tej pory robiliśmy, czyli wszystkie zespoły, w których graliśmy, Grzegorz i ja. Jest to wzbogacone o wersje symfoniczne, bo ostatnio nagraliśmy płytę „Kombii symfonicznie”.
GS: – Chcieliśmy pokazać różne odcienie i kolory tego, co się wydarzyło, stąd ten koncert mieni się różnymi barwami. Jest repertuar i starego Kombi, Skywalkera, O.N.A. i tej nowszej wersji Kombii. Są też ciekawe duety i myślę, że dla każdego, kto chciałby zobaczyć nas w nietypowych połączeniach, to jest dobra propozycja.
Zawsze nam zależało, żeby nasza muzyka trafiła pod strzechy
Zupełnie jak w utworze „Pokolenie” staracie się łączyć artystów z różnych pokoleń, w tym debiutantów. Jak to się udaje?
GS: – Jest fantastyczne, bo zawsze nam zależało, żeby nasza muzyka trafiła pod strzechy i siłą rzeczy jest wielopokoleniowa. Obserwujemy to na naszych koncertach, gdzie przychodzi bardzo dużo młodych ludzi, którzy nie mogą pamiętać tych starszych przebojów. Jesteśmy zdziwieni, że znają te utwory. Może wyssali je z mlekiem matek, bądź słuchali w kołysce i znają od rodziców.
Atmosfera na koncertach jest szczególna, dlatego że zapraszamy gości, którzy są znacznie młodsi od nas. Była już Ruda z Red Lips, Ewa Farna, Margaret, ale był też Janek Borysewicz, chociaż to raczej nasz rówieśnik. Pojawiła się też Agnieszka Chylińska. Ten zestaw będzie się zmieniał z koncertu na koncert. W Warszawie przygotowujemy niespodziankę, ale nie możemy powiedzieć poza tym, że będzie to kobieta.
Inny całkiem świeży projekt to współpraca z Polską Orkiestrą Radiową. Dlaczego to było wyzwanie?
WT: – Przede wszystkim dlatego, że nie robiliśmy tego nigdy. Przyczyniła się do tego nagroda, którą otrzymaliśmy, a było nią nagranie z orkiestrą symfoniczną. Poszliśmy na całość, czyli nasi aranżerzy zrobili zupełnie świeże aranże, w których zupełnie odeszli od oryginałów. W zasadzie zostały słowa i główna melodia, a resztę zmieniono. Gramy na instrumentach akustycznych, a nie elektrycznych, żeby to spójnie brzmiało z orkiestrą. Powstała z tego płyta live, z której jesteśmy bardzo zadowoleni, mimo wcześniejszych obaw.
GS: – Musieliśmy przypomnieć sobie nuty, więc przygotowania trwały dosyć długo. Aranżacji utworów, które znaliśmy w starych wersjach, uczyliśmy się od nowa i to było główne wyzwanie. Musieliśmy się trochę pomęczyć, ale myślę, że warto było. W planie jest też trasa symfoniczna, pewnie już w przyszłym roku. To będzie duże wydarzenie i propozycja dla może nieco bardziej wybrednych fanów muzyki.
Musieliśmy przypomnieć sobie nuty, a aranżacji utworów uczyliśmy się od nowa
Zostały wam jeszcze jakieś marzenia do spełnienia?
WT: – Patrzymy w przyszłość i mimo tej 40-tki, która nam teraz stuknęła na estradzie, to chcemy jeszcze długo pograć. Oby tylko zdrowie pozwoliło, to na pewno będziemy działać.
GS: – Marzeniem jest, żebyśmy byli zdrowi, a z resztą już sobie jakoś poradzimy.
WT: – Zamierzamy jeszcze długo koncertować i na pewno nagrać nowe płyty.
Pewnie słyszeliście, że zespół Guns N' Roses wrócił w oryginalnym składzie. Czy możemy się tego spodziewać po Kombi?
WT: – My już od długiego czasu mamy taką dewizę, że nigdy nie mów nigdy. Wszystko się może zdarzyć. Nie dogadaliśmy się ze Sławkiem przy reaktywacji tego zespołu, natomiast niczego nie wykluczamy.
GS: – Zapraszaliśmy go też na nasze 40-lecie, ale odmówił.
WT: – Z jego strony jest dziwny opór, my jesteśmy otwarci i możemy zawsze wrócić, niestety do oryginalnego składu nie, bo Janek Pluta już umarł i to się już nie uda, ale może do O.N.A., bo wszyscy jeszcze żyją.
Mamy taką dewizę, że nigdy nie mów nigdy