„To jest miś na skalę naszych możliwości!” Jak dobrze znasz ten film?
środa,4 maja 2016
Udostępnij:
Baleron pokazywany podczas spektaklu teatralnego na specjalne zamówienie wykonano w Zakładach Przemysłu Mięsnego w Łukowie, lotnisko Heathrow udawał hol jednego z warszawskich wieżowców, a ogłoszenie, w którym kierownik produkcji poszukiwał dublera dla Ryszarda Ochódzkiego naprawdę znalazło się na łamach „Życia Warszawy”. 35 lat temu odbyła się premiera filmu „Miś”.
Teksty typu „Trzydzieste plenum Spółdzielni Zenum”, „Słuszną linię ma ta nasza władza”, czy piosenka „Łubu dubu, łubu dubu, niech nam żyje prezes naszego klubu, niech żyje nam” na trwałe weszły do potocznej polszczyzny. Stanisław Tym w książce Macieja Łuczaka „Miś, czyli rzecz o Stanisławie Barei” przyznaje, że piosenkę ułożył w taki sposób, aby maksymalnie utrzymać ją w poetyce tamtego okresu, PRL-owskiego serwilizmu. Okazuje się, że początkowo w scenariuszu brzmiała ona nieco inaczej: „Najbardziej ze wszystkich, to jest człowiek ludzki, nasz prezes, Ryszard Nowochódzki, niech żyje”.
„Ostatnia baryłeczka”
To nie pomyłka. Zmiana nazwiska Nowochódzki na Ochódzki była jedną z 32 zalecanych a właściwie wskazanych tonem nieznoszącym sprzeciwu, przez Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, czyli cenzurę, jakie miały zostać wprowadzone w scenariuszu. Innym nazwiskiem, które musiało zostać zmienione było nazwisko reżysera „Ostatniej paróweczki hrabiego Barry Kenta”. Miał być on początkowo Bogdanem Porębalem „na cześć” Bogdana Poręby, który wielokrotnie podczas kolaudacji krytykował filmy Barei. Interwencja cenzury sprawiła, że Porębal stał się Zagajnym.
Sam tytuł filmu, który w „Misiu” reżyseruje Zagajny również miała ulec zmianie. Zamiast „Ostatniej paróweczki…” sugerowano, aby była to „Ostatnia baryłeczka…”, ale ostatecznie to nie uległo zmianie. Wśród scen, których usunięcia domagała się cenzura były m.in. scena nauki tekstu rozmowy z kierowcami przez milicjanta, kupowania mięsa w kiosku, sceny w barze mlecznym a dokładnie doskonale wszystkim znanego ujęcia ze sztućcami na łańcuchach. Stanisław Tym wielokrotnie wspominał, że pomysł ten potraktowany został przez niektórych, jako instruktaż a jego znajomy pokazał mu kiedyś zabezpieczone w ten sposób wyniesione z baru sztućce.
Reżyser Zagajny miał początkowo nazywać się Porębalem (fot. arch. TVP)
Zbliżenie na polską szynkę
Cenzura chciała także, aby z filmu zniknęła scena zatrzymania przez milicjantów węglarzy z choinkami. Tu uchowała się tylko jej część, bo początkowa wersja zawierała również scenę, w której milicjant wystawia mandat kolejnemu kierowcy i zarabia w ten sposób na drugą choinkę. Usunięte miały zostać również rozmowy o tradycji na wozie i w łóżku, biało-czerwona szarfa z dziedzica Pruskiego, a także zdanie „To jest miś na skalę naszych możliwości, a nie potrzeb”. Po ingerencji cenzury zostały tylko „możliwości”. Scena w londyńskim sklepie, do właściciela, którego przyjeżdża Ochódzki i wręcza mu kamyk z Jeleniej Góry, miała być pozbawiona aluzji do papieża oraz trwającego pół minuty zbliżenia na polską szynkę.
DEFA Aussnehandel z NRD chciała ponoć kupić film, ale pod warunkiem, że zostanie on pozbawiony pięciu scen, w tym właśnie tego z „polską szynką”. Wskazywało to, że cenzorzy z NRD nie mogli pozwolić na to, aby powstała sugestia, że polskiego mięsa nie ma w sprzedaży, ponieważ jest eksportowane.
Gdyby Bareja zastosował się do wszystkich sugerowanych zmian, nie byłoby 25 proc. filmu i większości uznawanych dziś za kultowe scen. Na szczęście kolaudacja odbyła się w czasie odwilży po Sierpniu’80, a dokładnie 27 września 1980 roku. Andrzej Wajda, który nie przyjechał na nią osobiście napisał, że „Miś” z racji tego, że jest komedią powinien jak najszybciej pojawić się na ekranach, bo jest to gatunek potrzebny. Na tzw. kartach ocen filmu otrzymał 40 punktów, co przyznawało mu II kategorię artystyczną. Ostatecznie wprowadzono 6 poprawek, które nie zmieniły ostatecznego wyrazu.
Zanim jednak film trafił na kolaudację trzeba go było nakręcić. Media interesowały się „Misiem” już w momencie jego powstawania. W gazetach z 1980 roku znaleźć można artykuły o kręceniu przez ekipę Stanisława Barei kolejnej komedii. „Reżyser Stanisław Bareja wtłoczony w kąt gabinetu kierownika produkcji wciąga brzuch i otrzymawszy sygnał od kierownika planu, że wszystko gra, krzyczy: >>Uwaga, zaczynamy<< – relacjonuje dla „Sztandaru Młodych" Jan Piasecki. „Do gabinetu pana kierownika wpada starszy gość w kraciastej jesionce z bandżo w dłoni. Zaczyna grać i śpiewać piosenkę o wesołym Romku. – Zaraz Panie Romku – protestuje reżyser Bareja. – To jest play-back. Pan musi operować ustami tak, żeby na ekranie synchronizowały z nagraną piosenką. – Panie reżyserze, nie słyszę piosenki – skarży się naturszczyk. – Panowie dźwiękowcy, co jest?. Dźwiękowcy wnoszą głośnik do gabinetu i chowają pod stołem. Teraz Pan Romek słyszy własne piosenki, lecz z emocji śpiewa szybciej niż taśma. Potem się zacina. W końcu się sprawdza. – Kręcimy na ostro – sugeruje reżyser”.
Ekipa filmowa dwoiła się i troiła, by fragmenty scenariusza nie przeciekały na łamy gazet. – Potem dowcipy z moich filmów spotykam nawet w „Trybunie Ludu” – żalił się Stanisław Bareja Tadeuszowi Sobolewskiemu w miesięczniku „Film” – Jeżeli po filmie, to pół biedy; gorzej, gdy przed ukończeniem. Dlatego wolałbym, żeby nie było cytatów ze scenopisu. Dowcip musi być chroniony jak nazwisko.
Sam Bareja wcielił się w rolę sprzedawcy w Londynie (fot. Lewandowski Mieczysław/Filmoteka Narodowa)
500 złotych honorarium
Skąd się wziął tytułowy Miś, nie wiadomo. Mimo, że produkcja filmu datowana jest na 1980 rok, pierwsze sceny kręcone były już w 1979 roku. Jak chociażby ta w polskich delikatesach w Londynie, w której w roli sprzedawcy występuje sam reżyser. Jak wynikało z zachowanej z tamtego czasu umowy, za swoją kreację otrzymał 500 złotych honorarium, co w tamtych czasach starczyło na zakup 7 butelek wódki albo stu bochenków chleba. W „Misiu” oprócz samego reżysera występują także jego dzieci. Jan Bareja odgrywa rolę chłopca, który liczy osoby w kolejce do apteki i melduje o tym Bronisławowi Pawlikowi, czyli Stuwale.
Córka reżysera Katarzyna wciela się w sekretarkę w komendzie policji. Początkowo rola miała być większa, ale jak wyznaje w książce Łuczaka „poprawka z łaciny” sprawiła, że ojciec się zdenerwował i pozwolił jej za karę tylko statystować, ostatecznie zgodził się na rolę sekretarki. Przeciwnik palenia papierosów, w scenie tej dla uwiarygodnienia postaci kazał córce zapalić. – Zobaczyłam wtedy, że film i życie to jednak dwa różne światy – mówi Katarzyna Bareja.
Żona Tyma
Oprócz rodziny reżysera, w filmie występuje także większość ekipy. Można ich zobaczyć głównie w scenach planu filmu „Ostatnia paróweczka hrabiego Barry Kenta”. Sekretarka planu Małgorzata Ruda gra tu samą siebie, Jerzy Derfel, który w „Misiu” odpowiada za ścieżkę dźwiękową, tu gra dyrygenta, a kostiumolog Milena Celińska przepasuje wstęgą dziedzica Pruskiego. Między nią a Bronisławem Pawlikiem dochodzi na planie do karczemnej awantury, bo aktor zamiast poczekać aż jego nowy waciak zostanie spatynowany sprayem przez kostiumografkę, wybiera się do zakładu ślusarskiego by wytarzać się w smarze i zniszczyć w ten sposób ciężko zdobyty kostium. To jednak nie jedyne wcielenia ekipy Barei.
Leszek Sobczyk, czyli kierownik produkcji gra tajniaka, który śledzi Irenę Ochódzką, asystentka Barei – Agnieszka Arnold wygłasza spoza kadry kwestię: „Pani Iwonko, pani wytrze tę szminkę”, II kierownik produkcji Tomasz Orlikowski zdanie: „Oczko mu się odkleiło, temu misiu”. W filmie pojawia się także żona Stanisława Tyma, która wciela się w kobietę w samolocie, która nie potrafi wypełnić po angielsku deklaracji celnej.
Zielone parówki i zatruty baleron
Równie ważne jak obsada, są w „Misiu” także rekwizyty. Ten największy, czyli słomiany miś, powstaje w dwóch egzemplarzach i wykonuje go dla potrzeb filmu Cepelia. Ekipa musi poradzić sobie również ze zorganizowaniem nie mebli, nie dekoracji, a parówek cielęcych i baleronu. Agnieszka Arnold, w książce Łuczaka wspomina, że te kupione w zwykłym sklepie nie przypadły Barei do gustu. – Kazał nam zdobyć prawdziwe parówki. W Desie ich nie było, więc musieliśmy rozpocząć „zabawę w małego rzeźnika” – mówi.
Opowiada, że w Ministerstwie Handlu Wewnętrznego otrzymali zgodę na zakup 40 m jelita baraniego, potem upolowali dostępną w sklepie wędlinę, czyli kiełbasę serdelową. Rozbebeszona, powstała maź została ugotowana w wielkim garze a flaki nią napełnione. – Nasze parówki po paru godzinach zrobiły się zupełnie zielone, więc ktoś poradził, aby je na noc włożyć do cebuli. Rzeczywiście rano filmowe rekwizyty powróciły do swojego pierwotnego koloru – opowiedziała. Słynny baleron pokazany podczas spektaklu teatralnego został zamówiony w Zakładach Przemysłu Mięsnego w Łukowie pod Kielcami. Ponieważ dostarczenie gotowego baleronu nie było sprawą łatwą, zdjęcia przesunęły się o kilka dni. Rekwizytor chcąc uniknąć kradzieży filmowej wędliny, oświadczył, że jest zatruta a zjedzenie grozi śmiercią.
Sklep pana Jana i lotnisko w wieżowcu
Tak samo ważne jak rekwizyty, były również lokalizacje, w których kręcono „Misia”, do dziś poszukiwane przez fanów tej komedii. Jedną z nich, wspomnianą już był udający lotnisko Heathrow wieżowiec, czyli Intraco. Sobowtór Ochódzkiego zostaje odnaleziony w melinie, która znajdowała się przy ul. Czerniakowskiej, a libacja alkoholowa, w której uczestniczą wysłani przez Hochwandera poszukiwacze dublera, odbywa się w hali widowiskowej na Powiślu. Taras widokowy, na który próbują wejść matka z synem, natykając się na napis: "Przepraszamy, taras widokowy nieczynny. Najbliższy czynny taras widokowy we Wrocławiu" to oczywiście Okęcie. Węglarze tocząc rozmowę o tradycji, w której padają słowa: „To jest tak, że jeżeliby nam ktoś na przykład porwał naszą furę i by go złapały, to nam muszą oddać samolot, rozumiesz? To jest właśnie tradycja. Że nam muszą oddać!" kręcą się po centrum, widzimy ich na Bagnie i przy pl. Grzybowskim.
Budynek zajezdni autobusowej przy Chełmskiej gra natomiast komisariat policji, na którym Ochódzki zgłasza kradzież paszportu.
W samym Londynie ekipa filmowa Barei spędziła w Londynie w 1979 roku tylko trzy dni. Jak mówi Tym, diety przyznawane przez Kinematografię Polską były śmieszne, dlatego na miejscu w Londynie do pracy zaprzęgnięto wszystkich znajomych Polaków, którzy tylko mogli pomóc. Tak właśnie ekipa znalazła „Sklep pana Jana", w którym Ryszard Ochódzki wręczał właścicielowi kamyk przywieziony „prosto z Jeleniej, przepraszam, z Jasnej Góry". Mieścił się w dzielnicy Wandsworth. Tak jak sklep pana Jana, tak i ogłoszenie w „Życiu Warszawy” o poszukiwaniach dublera było prawdziwe. Okazało się bowiem, że wyprodukowanie rekwizytu w postaci specjalnego egzemplarza gazety na potrzeby filmu, byłoby zbyt czasochłonne i kosztowne. – Staszek uznał więc, że najlepiej dać anons do prasy, bo wydrukowanie gazety na użytek filmu kosztowałoby dziesięć razy więcej – opowiada Łuczakowi Tym. Ostatni klaps na planie padł 12 lutego 1980 roku. Agnieszka Arnold wspomina, że Ewa Bem śpiewająca finałową kołysankę, rozgrzewała się spirytusem.
Kłopoty z benzyną
Premiera filmu odbyła się 4 maja 1981. Pokazano go nawet na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych, ale nagrody żadnej nie zdobył. Bareja w liście do córki napisał, że choć zapraszają go na festiwal do Gdańska z „Misiem” właśnie, to raczej nie pojedzie ze względu na problemy z wyżywieniem i kłopoty z dostaniem benzyny. „Zresztą jeszcze go wyświetlają w Warszawie w kinie, więc gdybym chciał to mogę zobaczyć go na miejscu”.
Podczas przygotowywania tekstu korzystałam z książki Macieja Łuczaka „Miś czyli rzecz o Stanisławie Barei".
Zdjęcie główne: Słomiana kukła wykonana została w dwóch egzemplarzach przez Cepelię (fot. arch. TVP)