I pisarz, i archeolog są gotowi sprzedać duszę diabłu, żeby tylko powtórzyć sukces
sobota,
9 lipca 2016
– Satysfakcja z odkrycia lub z gotowej książki jest tak ogromna, że i pisarz i archeolog zapominają o bolących plecach, palcach i głowie, i gotowi byliby sprzedać dusze diabłu, żeby tylko powtórzyć sukces – mówi autorka bestsellerowych kryminałów i archeolog, Marta Guzowska. Właśnie ukazała się jej nowa powieść pt. „Chciwość”. Bohaterką jest Simona Brenner, świetna archeolożka, znawczyni starożytnych kultur i ceniona specjalistka w swoim fachu, która ma jedną małą wadę – uwielbia przywłaszczać sobie dzieła sztuki.
– Na styku zbrodni i machiny sprawiedliwości zawsze rodzą się niesamowite historie – mówi Gianrico Carofiglio, autor bestsellerowych powieści kryminalnych.
zobacz więcej
Z powieści wynika, że chciwość niejedno ma oblicze. „Chciwość” to świetny tytuł kryminału, mocny i obiecujący. Skąd płynęły inspiracje?
Z tytułami jest tak, że czasem nasuwają się prawie od razu, na początku książki, a czasem szuka się ich długo. „Chciwości” szukałam bardzo długo. Potrzebne mi było mocne uczucie, emocja uniwersalna, która dotyczy wszystkich bohaterów książki. I któregoś dnia (naprawdę nie jestem sobie w stanie przypomnieć, w jakichś okolicznościach) pomyślałam: zaraz, zaraz, przecież oni wszyscy są chciwi. Każde z nich pragnie tego złotego diademu. Tylko motywacje mają rozmaite. Kiedy już na to wpadłam, pomyślałam sobie również, że wspaniale byłoby, gdyby czytelnicy też, podczas lektury, odnaleźli w sobie tę chciwość. Gdyby odczuli to, co czują bohaterowie, gdyby choć przez chwilę pomyśleli: ale fajnie byłoby mieć na własność taki złoty diadem (śmiech).
Simona Brenner – perfekcjonistka, supernaukowiec i jednocześnie wirtuoz kradzieży niczym Arsen Lupin. Ścierają się w niej dwie osobowości. Jak pojawiła się Simona?
Arsen Lupin! Cieszę się, że pada to nazwisko, bo to postać w Polsce trochę zapomniana, a jej losy śledziłam w dzieciństwie w telewizji z zapartym tchem. Rzeczywiście pisząc Simonę myślałam o Arsenie Lupinie. Chciałam stworzyć kogoś, kto będzie łotrem, ale tak inteligentnym, dowcipnym i interesującym, że będziemy mu (a w tym przypadku jej) kibicować goręcej, niż mdłym do bólu „porządnym” bohaterom. Ktoś ładnie powiedział o „Chciwości”, że to powieść łotrzykowska, przygodowa. Teraz wrzuca się te gatunki w pojemną kategorię „thriller”, ale moim zamiarem było napisanie właśnie powieści przygodowej, w dosłownym tego słowa znaczeniu, o dwuznacznej moralnie (ale za to ją lubimy!) pani, której przytrafiają się różne przygody. Mam wrażenie, że powieść przygodowa wraca do łask, świetnym jej przykładem jest choćby hit ubiegłego roku „Marsjanin” Andy’ego Weira (choć jej bohater nie jest moralnie dwuznaczny.
Chciałam stworzyć kogoś, kto będzie łotrem, ale tak inteligentnym, dowcipnym i interesującym, że będziemy mu (a w tym przypadku jej) kibicować goręcej, niż mdłym do bólu „porządnym” bohaterom.
– Powieść gatunkowa to przynajmniej oszustwo kontrolowane i gra o jasnych regułach – tłumaczy autor bestsellerowych kryminałów Marcin Wroński.
zobacz więcej
Czy często w historii zdarzali się archeologowie, którzy kradli wielkie znaleziska? W książce jest mowa o słynnym skarbie Priama.
Ależ Heinrich Schliemann nigdy nie pomyślałby o sobie, że kradł! Chociaż dokładnie to zrobił (śmiech). Skarb Priama wywiózł z Turcji nielegalnie, a urzędnik, który odpowiedzialny był za wykopaliska, poszedł przez niego na długie lata do więzienia. Podobnie nie myślał o sobie „złodziej” lord Elgin, który demontował (sporo przy okazji niszcząc) i wywiózł z ateńskiego Akropolu dekoracje rzeźbiarskie Partenonu! Oni byli święcie przekonani, że postępują w sposób cywilizowany, ratują skarby przed tubylcami. Tak, niestety, wyglądały skutki stuleci polityki kolonialnej.
Ale nawet jeszcze w latach 30., przed II wojną światową, na większości wykopalisk na terenie Bliskiego Wschodu obwiązywała zasada partażu: znaleziska dzielono na pół i archeolodzy (zazwyczaj Anglicy, Francuzi albo Niemcy) zabierali połowę do swojego kraju. Stąd przecież niesamowite zbiory np. British Museum czy Muzeum Pergamońskiego w Berlinie. Na czym dokładnie polegała ta zasada, opisuje barwnie Agatha Christie w swoich archeologicznych wspomnieniach „Opowiedzcie, jak tam żyjecie”. To też była kradzież, ale w pełnym majestacie prawa.
„Archeolog, tak jak saper, myli się tylko raz…. Jak coś wykopie i nie opisze, przepadną informacje, przepadnie cały kontekst, kontekst to święta krowa archeologii ” – napisała pani w „Chciwości”. Brzmi to co najmniej intrygująco. Jak to jest z tą pomyłką i kontekstem?
Dokładnie tak, jak opisałam w książce. Archeolog, odkopując, bezpowrotnie niszczy stanowisko. Jeśli przez pomyłkę przekopie się przez podłogę w jakimś pomieszczeniu (co czasem się zdarza, na szczęście rzadko), nie odtworzy przecież tej podłogi z powrotem, nie ustali, na jakim poziomie się znajdowała i co było tuż nad nią. Jedyne, co może zapobiec utracie takich informacji, to niezwykle szczegółowa dokumentacja, która jest zmorą archeologów, ale pozwala im naprawdę rekonstruować przeszłość.
W moich książkach staram się przemycać jak najwięcej prawdziwych informacji o pracy archeologów. Wyłazi ze mnie belfer, mam nadzieję, że może ktoś się z tego czegoś dzięki mnie nauczy… (śmiech).
W moich książkach staram się przemycać jak najwięcej prawdziwych informacji o pracy archeologów. Wyłazi ze mnie belfer, mam nadzieję, że może ktoś się z tego czegoś dzięki mnie nauczy…
– Chciałam pokazać zwykłych ludzi w zderzeniu ze zbrodnią. Dla policjantów to rutyna. Naukowcy na co dzień trupów nie widują, najwyżej szkielety sprzed 2 tys. lat – mówi autorka bestsellerowych kryminałów.
zobacz więcej
Upał, kilka osób skazanych tylko na siebie, napięcie. Wygląda na to, że na wykopaliskach buzują emocje i to doskonałe miejsce na popełnienie zbrodni. To tylko licentia poetica, czy jest w tym ziarno prawdy?
Znacznie więcej niż ziarno, taka solidna pestka, jak np. od brzoskwini (śmiech). Co prawda nic mi nie wiadomo o tym, żeby archeolodzy rzeczywiście się na wykopaliskach zabijali, ale to nie znaczy, że nie marzą o tym skrycie (śmiech). Wykopaliska to bardzo trudna socjologicznie sytuacja: upał, niewygoda, nieustanne zmęczenie, brak snu, ciężka praca i poczucie odpowiedzialności… I tak przez wiele tygodni z rzędu, a czasem nawet przez wiele miesięcy. Emocje osiągają skrajny pułap. Dlatego archeolodzy często romansują. Albo się nienawidzą.
Jakie ma pani marzenia związane z archeologią?
Przytrafiło mi się już coś, co przerosło moje najśmielsze marzenia: pracowałam (i nadal pracuję, ale już nie w terenie) w Troi, najsłynniejszym stanowisku archeologicznym świata. A naprawdę wcześniej nie śniłam, że to w ogóle jest możliwe… Pomyślmy więc… Może odkopać grób z epoki mykeńskiej, taki jak groby z okręgu szybowego A w Mykenach? Oczywiście komora grobowa musi być wyładowana po brzegi złotem (śmiech).
Dzień pisania książki czy dzień opisywania znalezisk na wykopaliskach – co jest bardziej męczące; a może emocjonujące?
Chyba ludzie błędnie sobie wyobrażają pracę i pisarza, i archeologa. W obu przypadkach sama praca, codzienny trud jest szalenie żmudny, a emocje bardzo rzadko dochodzą do głosu. Stąd apel do wszystkich czytelników tego wywiadu, którzy chcieliby zostać pisarzami lub archeologami: zastanówcie się, czy dacie radę parać się, dzień po dniu, tak nudnym zajęciem (śmiech).
Przytrafiło mi się już coś, co przerosło moje najśmielsze marzenia: pracowałam (i nadal pracuję, ale już nie w terenie) w Troi, najsłynniejszym stanowisku archeologicznym świata.
Pisarz siedzi i gapi się w sufit (ścianę, drzewo za oknem, chińskiego kotka, który macha rączką…) i raz na jakiś czas pisze zdanie, a po kilku godzinach czuje się, jakby przewalił łopatą tonę węgla. Archeolog klęczy na wykopie, na słońcu, w warunkach, które urągają konwencji genewskiej i wypełnia setki rubryk w dokumentacji, zanim może dalej przystąpić do kopania. Mogłaby pani w tym momencie spytać: jakim cudem istnieją więc ludzie, którzy zgadzają się dobrowolnie wykonywać te zawody. Otóż satysfakcja z odkrycia lub z gotowej książki jest tak ogromna, że i pisarz i archeolog zapominają o bolących plecach, palcach i głowie, i gotowi byliby sprzedać dusze diabłu, żeby tylko powtórzyć sukces.
Ma pani olbrzymie doświadczenie związane z archeologią. Czy przed przystąpieniem do pracy nad książką jeszcze przeprowadza pani dokumentację?
Zawsze! Jako tło akcji moich powieści wybieram miejsca, które już znam, i które wcześniej odwiedziłam, ale staram się na wczesnym etapie pisania pojechać tam jeszcze raz i obejrzeć wszystko, a także sfotografować, już pod kątem książki. Poza tym zawsze starannie dokumentuję stronę archeologiczną, staram się dowiedzieć wszystkiego o konkretnym zabytku czy stanowisku. Szczerze mówiąc, ta dokumentacja to najlepsza zabawa, odkrywam wtedy nowe światy! Samo pisanie już tak ciekawe nie jest (śmiech).
„Czy zostało jeszcze coś do wykopania?” i „Czy odkopaliście jakieś złoto?” – rzeczywiście to pytania przewodnie wykopalisk?
O tak! Prześladowało nas to w Troi, bo po tym legendarnym stanowisku ludzie szczególnie chyba spodziewają się złotych skarbów. Nieżyjący już szef wykopalisk, profesor Manfred Korfmann, regularnie prosił członków ekipy, żeby oprowadzali po wykopaliskach jakichś gości (a było ich wielu, bo Troją interesowali się tureccy politycy i celebryci, kiedyś nawet przyjechał do nas równie legendarny jak Troja turecki pisarz Yaşar Kemal). Oba te pytania padały tak regularnie, że zastanawialiśmy się, czy nie zacząć zmyślać odpowiedzi.
Te pytania zadają mi też dziś nowo poznane osoby, kiedy dowiadują się, że jestem archeologiem. Chyba naprawdę powinnam wymyślić jakąś historyjkę, całkowicie nieprawdziwą, i opowiadać ją przy takich okazjach. W końcu jestem też przecież pisarką, żyję z wymyślania kłamstw (śmiech).
Jako tło akcji moich powieści wybieram miejsca, które już znam, i które wcześniej odwiedziłam, ale staram się, na wczesnym etapie pisania pojechać tam jeszcze raz i obejrzeć wszystko, a także sfotografować, już pod kątem książki.
Czy jeśli będziemy śledzić podróże Mario Ybla i Simony Brenner, można będzie stworzyć przewodnik po archeologicznym szlaku śródziemnomorskim?
Jak najbardziej, śladami Maria i Simony można jeździć i nie zgubić się. Zawsze staram się osadzić akcję moich powieści w realnej przestrzeni, a jeśli z jakichś przyczyn muszę zmienić geografię miejsca (np. w „Głowie Niobe” na potrzeby akcji przysunęłam Arkadię do Nieborowa, w rzeczywistości dzieli je kilka kilometrów), staram się przynajmniej wspomnieć o tym w posłowiu. Czasem zmieniam nazwy miejscowości na fikcyjne, ale uważny czytelnik nie powinien mieć problemów z odgadnięciem tych prawdziwych. A jeśli idzie o Simonę, to w „Chciwości” odtworzyłam trasę, którą sama podróżowałam kilka lat temu, z tym, że nikt mnie nie gonił ani nie szukałam diademu, chciałam zwiedzić stanowiska archeologiczne. Więc Simona jedzie dokładnie tak jak ja, nawet tymi samymi środkami lokomocji. Z jednym wyjątkiem: z tego co wiem, nie kursują już promy z Lemnos na Samotrakę. Wielka szkoda, to była piękna trasa!
Czy Simona Brenner powróci w kolejnej książce? I czy jest tak samo krnąbrną bohaterką jak Mario Ybl? Mówiła mi pani, że postaci, które pani wymyśla w pewnym momencie potrafią zacząć żyć własnym życiem.
Tak, Simona wróci, już w tej chwili pracuję nad kolejną częścią jej przygód. I będzie równie krnąbrna jak w pierwszym tomie!
To prawda, moi bohaterowie istnieją już jako niezależne byty. Dlatego ciężko byłoby mi zarzucić pisanie o Simonie po pierwszym tomie. Ona tam już jest, w jakiejś równoległej rzeczywistości, i domaga się uwagi.
A swoją drogą nie wiem, dlaczego nie trafiają mi się mili i łagodni bohaterowie, tylko tacy, z którymi trudno żyć. Mój partner podpowiada mi z offu, że to dlatego, że sama taka jestem. Ale proszę mu nie wierzyć, jest geologiem i nie zna się na pisaniu książek (śmiech).
W „Chciwości” odtworzyłam trasę, którą sama podróżowałam kilka lat temu, z tym, że nikt mnie nie gonił ani nie szukałam diademu, chciałam zwiedzić stanowiska archeologiczne. Więc Simona jedzie dokładnie tak jak ja, nawet tymi samymi środkami lokomocji.
Marta Guzowska – od ponad dwudziestu lat jest archeologiem. Pracowała w Troi, na najbardziej prestiżowych wykopaliskach świata, pod okiem samego „Davida Bowie archeologii” – profesora Manfreda Korfmanna. Autostopem zjeździła całą Turcję, wyspy greckie i pół basenu Morza Śródziemnego. Mieszkała w wielu miejscach na świecie, nie zawsze bezpiecznych. Od ośmiu lat żyje z rodziną w Wiedniu i tam pisze swoje książki. W 2013 r. dostała nagrodę Wielkiego Kalibru dla najlepszego polskiego kryminału za „Ofiarę Polikseny”. Wydała także kryminały „Głowa Niobe” i „Wszyscy ludzie przez cały czas”.