– Ten projekt powstawał w najtrudniejszym dla mnie momencie, kiedy moje prywatne życie się rozpadło. Radosne kompozycje, dęte orkiestry i bycie z ludźmi pomogło mi się pozbierać – mówi raper L.U.C. Opowiada, skąd wziął się pomysł projektu Rebel Babel Ensemble, jak udało mu się namówić do wspólnego grania ludzi mówiących w różnych językach i dlaczego wszystko zaczęło się od dyktanda.
Gdybym zapytała cię o pierwsze skojarzenie z wieżą Babel, jakie by było?
Biblijne malowidło (obraz Bruegela – przyp. red.), a później to już tylko projekt Rebel Babel Ensemble.
Co to za projekt?
Wielopłaszczyznowy, stworzony w kolektywie i jego ideą jest chyba właśnie kolektywność. Próbowaliśmy zbudować największy big band Europy, taki eksperymentalny zespół, w którym grają zarówno profesjonaliści, jak i amatorzy. Ten projekt ma wiele różnych misji i przestrzeni. Z jednej strony chodzi o łączenie folku, funku i hip-hopu, ale w nieoczywistym wykonaniu – przez orkiestrę dętą. To świeże brzmienie, jakiego jeszcze nie było, jest w nim wielka siła, prawda, radość, czasem krzywość i lekki fałsz, ale niezwykła autentyczność. A z drugiej strony misja. Projekt powstał pod patronatem Europejskiej Stolicy Kultury , czyli Wrocławia, gramy na ulicach, w metrze, jednym słowem wychodzimy z muzyką w przestrzeń, w której nie miałaby szansy zaistnieć.
Osiem lat temu zacząłem robić Rymoliryktando. Wychodziliśmy z nim do różnych przestrzeni, wchodziliśmy w lokalne miejsca. Tak w mojej głowie i głowie performera Jana Feat’a narodził się Rebel Babel Ensemble. Z tego, co graliśmy podczas tych dyktand, powstała orkiestra językowa. Teraz rozwinęliśmy to w formę orkiestry dętej z językami Europy. Mieszamy te języki, łączymy ludzi, powstaje platforma wymiany i spotkań. Europa jest zjednoczona pod względem asfaltu i autostrad, może w pewnym stopniu waluty, ale kulturowo jesteśmy nadal bardzo odmienni i zamknięci. Nie ma szansy na to, żeby Hiszpan czy Szwed zagrał koncert w Polsce. Chodzi więc o to, by stworzyć swego rodzaju tunele, takie sieci, żyły dla kultury, gdzie to wszystko może się mieszać i przepływać. Stąd obecność w naszym projekcie takich raperów jak hiszpański Rapsusklei czy szwedzki PROMOE.
„Gramy odmienne melodie z tych samych nut”. Tak śpiewasz w jednej z piosenek na płycie, która jest podsumowaniem tego projektu. Rzeczywiście tak jest?
Trochę tak. To są bardzo fascynujące niuanse muzyczne. Te partytury muzyczne brzmią inaczej w różnych miejscach, wykonywane przez różnych ludzi. Raz są grane szybciej, raz wolniej, raz bardziej melodyjnie, raz technicznie. Inaczej zagrane przez orkiestrę i towarzyszące im klaksony samochodowe, inaczej w centrum handlowym na ruchomych schodach, czy na stacji metra w Barcelonie. Jesteśmy bardzo różni i to chcemy podkreślać. W tej różnorodności łączy nas jednak idea Europy, jako naszego wspólnego dziedzictwa. Spośród całego świata jesteśmy jedynym kontynentem, który potrafi pokojowo istnieć od 50 lat. Dzisiaj Europa jest w ciekawym, ale trudnym czasie. Musi się na nowo odnaleźć i określić.
Co było najtrudniejsze w tym projekcie?
Wszystko było trudne. Trudne było już samo wymyślenie nazwy, ale tak naprawdę najtrudniejszy moment przyszedł, gdy projekt zaczął się rozrastać do ogromnych rozmiarów. Nie jesteśmy formalną instytucją, a z biegiem czasu w naszej orkiestrze pojawiło się tysiąc osób. Spięcie wszystkich terminów, lotów oraz wspólna praca była niesamowitym wyzwaniem.
Chodzi więc o to, by stworzyć swego rodzaju tunele, takie sieci, żyły dla kultury, gdzie to wszystko może się mieszać i przepływać
„Ten projekt powstawał w najtrudniejszym momencie mojego życia”
Robiłeś to wcześniej?
Nie. Pracowaliśmy z orkiestrą, uczyliśmy muzyków, jak się gra funk, hip-hop, który znamy od lat. Dla nich ta muzyka była obca i była to praca trochę pod włos, ale świetnie się sprawdzała. Inna sprawa to rymy – rozmawiamy i rapujemy przecież w różnych językach. Trudno było się dogadać, bo nie do końca znaliśmy swoje języki, niektórzy słabo znali angielski. Rozmawialiśmy przez Skype’a, bo spotkanie się wszystkich w jednym miejscu było niemożliwe. Potem podczas koncertów i projektu nasze pantomimy wyglądały tak, że płakaliśmy ze śmiechu. Okazało się, że nasze aparaty mowy pracują zupełnie inaczej na różnych głoskach i słowach. Rapsusklei nie był w stanie wymówić niektórych słów.
Jakich?
„Zaszliście”, „poszliście”. Hiszpanie nie byli w stanie tego powiedzieć. Marzyło mi się, żeby jeszcze bardziej bawić się językiem, ale to było karkołomne.
O co chodziło z brakującymi szwedzkimi czcionkami?
To kolejny przykład trudności, z jakimi zmagaliśmy się przy tym projekcie. Mieliśmy już wszystkie teksty wydrukowane, gdy okazało się, że w książce dodawanej do płyty nie ma szwedzkich znaków. Grafik ich nie miał, nie wiedział, że mają być tam jakieś fifraki.
„Słowo jest dla mnie umową”
Ta płyta wcale nie jest łatwa…
Oczywiście. Ona jest bardzo trudna. Mam takie poczucie, że to projekt pod prąd, że może nie odnieść wielkiego sukcesu. Połowa zwrotek w tych piosenkach jest kosmiczna, ale mam poczucie, że zrobiliśmy coś ważnego.
Użyłeś ciekawego porównania tego projektu…
Masz na myśli NRD-owską sztangistkę? To prawda. Gdy nasza orkiestra zaczęła się rozrastać, gdy co kilka dni graliśmy z nowym 40-osobowym składem i gdy trzeba było to wszystko okiełznać, wtedy właśnie poczułem się, jakby mnie przygniotło takie udo NRD-owskiej sztangistki.
Kiedy opowiadasz o tym projekcie, masz na twarzy uśmiech, błysk w oku, ale on wcale nie powstał w łatwym momencie twojego życia?
Nie, powstawał w najtrudniejszym momencie mojego życia. Kiedy miałem bardzo dużo czasu, bo moje życie prywatne się rozpadło. W czasie, który był nafaszerowany dużą ilością depresyjnych chwil, energetycznych cofnięć, smutku, samotności. Paradoksalnie pomogły mi te radosne kompozycje, dęte orkiestry i bycie z ludźmi. To nie przypadek, że ta płyta jest taka żywiołowa. Nie chciałem, żeby moje kolejne produkcje były jak poprzednia płyta, czyli „REFlekcje”. Cieszę się, że ten album powstał, ale czas iść dalej. Moją dewizą było, aby muzyka powodowała uśmiech na twarzy.
Muzycznie ten projekt też jest inny…
W porównaniu do wszechobecnego dziś minimalizmu, upraszczania, elektroniki, ten projekt jest znowu w opozycji, pod prąd. Szerokie orkiestrowe kompozycje, sekcje dęte, to jest piękne.
To nie przypadek, że ta płyta jest taka żywiołowa. Nie chciałem, żeby moje kolejne produkcje były jak poprzednia płyta, czyli „REFlekcje”
Podobno najlepsze rzeczy powstają w najtrudniejszych momentach?
Może tak jest. W sumie „Kanał Audytywny” też powstał w trudnym momencie mojego życia. Wierzę, że „Rebel Babel Ensemble” to projekt, dzięki któremu podniosłem się ze smutku, bólu, zaangażowałem ogromną ilość czasu i energii. Wszyscy wokół zakładali rodziny, a ja miałem 24 godziny dla miłości do sztuki i muzyki, poświęcałem jej niemal 18 godzin każdego dnia.
Chcesz powiedzieć, że stałeś się pracoholikiem?
Ja zawsze byłem pracoholikiem i przez to między innymi posypała się moja relacja. Przy tym projekcie przeszedłem samego siebie, jestem w szoku, jak wiele na raz potrafiłem ogarnąć. To trochę zabiło artyzm, ale z racji tego, że chłopaki niezbyt sobie radzili z przyziemnymi sprawami, logistyka spadła na mnie. Poskładanie tego wszystkiego to był kosmos.
Lubisz wracać do starych piosenek?
Tak, lubię. W listopadzie będę brać udział w projekcie z katowickim NOSPREM, w którym pochylimy się nad poezją Agnieszki Osieckiej.
Pytam o to dlatego, że majstersztykiem według wielu osób był twój cover piosenki Ireny Jarockiej.
„Baśń o rozstaniu” dla mnie samego była bardzo ważna. To autentyczny utwór, taki uczuciowy koktajl. Czerpałem tych refrenów radość, ale jednocześnie też smutek. Gdy organizowałem wszystkie pozwolenia, uświadomiłem sobie, jak wiele osób przy tym pracowało, cała masa zdolnych ludzi. Kiedy ich obdzwaniałem, uświadomiłem sobie, że rozmawiam z ludźmi z innej planety. Niezwykle kulturalni, otwarci, wychowani w dużym kontraście do tego, z czym obcuje się dzisiaj. No i to, w jak piękny sposób się wysławiają.
Mam wrażenie, że ty jesteś z boku, „nie wkręcasz się” w ten show-biznes?
„Wypełniasz lukę w pokulturze”. Ktoś kiedyś tak mi powiedział. Cenię sobie w życiu pewną mądrość, świadomość punktu, w którym się chce być i tzw. mądrość złotego środka. To, że bardzo mi odpowiada sytuacja, w której się znajduję. Mam swoich fanów, ludzi, którzy wiedzą, co chcę powiedzieć, nie jestem nagabywany na ulicach, zaczepiany zbyt często. Nie jestem na świeczniku, na który się wchodzi i się z niego spada. Wybrałem swoją drogę, idę tak, jak podpowiada mi intuicja, w takiej trochę opozycji do mainstreamu. Jestem zodiakalną Wagą, więc zawsze szukam równowagi, jak czegoś jest za mało, to podnoszę ten temat. Być może dlatego zająłem się teraz wątkiem europejskim, bo skupiamy się za bardzo na sobie, na tej naszej polskości.
Zawsze byłem pracoholikiem i przez to między innymi posypała się moja relacja.
Kiedy myśli się L.U.C, pierwszym skojarzeniem jest słowo. Jest ono dla ciebie bardzo ważne?
Dziś spóźniłem się na jeden wywiad i nie dotrzymałem słowa. Mam z tym problem, gdy muszę odwołać spotkanie, coś odkręcić. Słowo jest dla mnie bardzo ważne, taka papierowa umowa. Cenię je w wielu aspektach – życiowym, biznesowym, metaforycznym. Jak w tej piosence „Jak słowo daję”. „Słowa moje miecze, głowa ich pojemny meczet, mowa to powietrze, wicher, co wyniki wlecze, atomowa moc skaleczeń, a nie zdmuchiwanie świeczek…”. Ta piosenka, napisana na Rebel Babel wyraziła to, czym są dla mnie słowa.
Myślę, że nie masz sobie równych w tej zabawie słowem...
To miłe, ale też zawstydzające. Trochę taki komplement, który ciężko przyjąć (śmiech). Faktycznie wszedłem w trochę kosmiczną ekwilibrystykę, poświęciłem temu dużo i doszedłem do momentu, gdy to przestało być zrozumiałe. Przez to odciąłem od siebie słuchaczy, poszedłem w futuryzm. Myślę, że nie tylko ja potrafię bawić się słowem. Może na co dzień nie jest z tym jeszcze aż tak dobrze, bo wciąż nie posługujemy się dobrze naszym ojczystym językiem, ale w rapie, w tekstach jest coraz lepiej.
Masz misję edukacyjną i stąd pomysł na Rymoliryktando?
Pomysł pojawił się w czasie, kiedy zabawy słowne całkowicie zawładnęły moją głową. Cały czas składałem skomplikowane wierszyki, bawiłem się słowem, wyginałem je i sylabizowałem. Ktoś wreszcie powiedział, że moje piosenki są zbyt skomplikowane i miały bana na rozgłośnie radiowe. Zasugerowano mi, że może powinienem robić z nich dyktanda. I tak powstał kolejny surrealny performance, w którym chodzi o chwilę zadumy, zatrzymania się nad słowem. Im mniej słów używamy, tym stajemy się ubożsi.
Gdzie odbędzie się w tym roku?
Zawsze robimy je w dziwnych miejscach. Rok temu tuż po zakończeniu roku szkolnego pisaliśmy na plaży w Gdyni. Niektórzy uciekli ze szkoły, a tu dyktando przyjechało za nimi. W tym roku piszemy 1 października w Termach Cieplickich. Jak zawsze będą różne „przeszkadzajki”, a po dyktandzie koncert basenowy, jak w amerykańskich teledyskach (śmiech).
Wiesz o tym, że powiększa nam się grono śpiewających i rapujących prawników? Natalia Grosiak, Łona, ty...
No tak, coś w tym jest. Niektóre, jak Łona, nadal są w tym zawodzie. To niesamowite, szacunek za taką schizofreniczną umiejętność. Wydaje mi się, że im więcej osób po studiach, nie tylko prawniczych, tym lepiej. Zaznaczam, że mówiąc to nie odejmuję wartości tekstom ulicznym, bo one mają w sobie również prawdę, brzmią tym, z czym się stykają. Metaforykę, głębię można chwytać także wtedy, gdy nie ma się wykształcenia.
Przeszedłem już ten okres, gdy fascynowałem się szybkością, ścigałem się z bitami
Czy ty zawsze tak szybko mówiłeś?
Zawsze. Szybko mówiłem, dużo chciałem przekazać, zrobić, przeżyć. Jak nagrywam, to już raczej nie przyspieszam, tylko zwalniam. Przeszedłem już ten okres, gdy fascynowałem się szybkością, ścigałem się z bitami. Teraz przyszedł czas na zwalnianie, upraszczanie, żeby więcej osób mogło zrozumieć moje teksty.
Chcesz powiedzieć, że dorastasz?
Może do pewnej prostoty. Jeszcze niedawno nagrywałem bity ustami, sam robiłem muzykę. Dziś jestem w punkcie absolutnie przeciwnym, gram z orkiestrą. Powód? Kiedy robiłem tamte koncerty, po zejściu ze sceny byłem najsmutniejszym człowiekiem, bo byłem sam. Teraz najważniejsze dla mnie jest bycie z kimś, wymiana energii. Czas eksperymentów minął, teraz jest czas głębszych myśli, skupiania się na większych projektach.
„To próba zbudowania największego big bandu Europy”
Rebel Babel Ensemble to międzynarodowa, wielojęzyczna orkiestra orkiestr dętych. Platforma spotkań muzyków, tekściarzy i kompozytorów z różnych regionów Europy. Trzonem projektu są: laureat wielu nagród kulturalnych raper L.U.C oraz duński performer i kompozytor Jan Feat. Celem przedsięwzięcia jest kreowanie dialogu, łączenie kultur i stylistyk, zawodowców i amatorów, przaśności i futuryzmu. Artyści promują pokój i miłość, eksponując uroki odmiennych brzmień i języków. Podsumowaniem ponaddwuletniego projektu jest płyta, która ukaże się na rynku 7 października.
Zdjęcie główne: L.U.C. jest raperem i współtwórcą projektu REBEL BABEL ENSEMBLE (fot. facebook.com/L.U.C)