Formalina w kosmetykach? Domowe sposoby ratunkiem przed chemią
niedziela,
9 października 2016
Sięgając po kolejny, ładnie pachnący kosmetyk nie zastanawiamy się, co skrywa w środku. A bywa, że są tam substancje ropopochodne, a nawet formalina. Tymczasem sekrety dbania o urodę bez szkodliwych chemikaliów znały już nasze prababcie, które kosmetyki produkowały w domu. Wiele z ich metod upiększania nie straciło na aktualności.
Na opakowaniach kosmetyków spotykamy obco brzmiące wyrazy, które absolutnie nic nam nie mówią. A szkoda, bo dany produkt może być mieszaniną substancji, które tylko ładnie pachną i mają przyjemną dla oka etykietę.
– W składzie kryją się najczęściej substancje ropopochodne, parabeny (konserwanty), ostre detergenty, a nawet formalina, której używa się do konserwowania zwłok – wylicza Aleksandra Zaprutko-Janicka, historyk i autorka książki „Piękno bez konserwantów”. Ostrzega przy tym, że nikt nie sprawdził, co będzie po 30 latach używania konkretnego kremu, jaki będzie miał wpływ na naszą skórę i zdrowie.
Podejrzany szampon i antyperspiranty
Z chemią spotykamy się właściwie na każdym kroku, nie tylko w kremach. Podobnie jest z szamponami czy używanymi równie często antyperspirantami. – Gdy myjemy włosy i szampon dostanie się do oczu, te zaczynają piec dlatego, że zawiera on w sobie mocne detergenty. Z kolei antyperspirant to aluminium, które przyjmujemy też z pokarmami i które kumuluje się w organizmie – alarmuje autorka książki.
Z kolei w lakierach do paznokci, samoopalaczach czy płynach do demakijażu można spotkać formalinę, która działa wyjątkowo drażniąco. Nawet środki pielęgnacyjne rekomendowane przez Instytut Matki i Dziecka mogą zawierają parabeny. Te substancje bakteriobójcze i grzybobójcze są stosowane w kosmetykach jako dodatki konserwujące. Coraz częściej producenci informują, że dany produkt ich nie zawiera.
Kosmetyki na własną rękę
Gdzie więc szukać ratunku przed niepewnymi specyfikami? Zdaniem autorki książki „Piękno bez konserwantów” najlepiej robić kosmetyki samemu. – Przekonałam się, że jest to bardzo łatwe i nie trzeba poświęcać na to mnóstwa czasu czy pieniędzy. Wystarczy znaleźć sklep z półproduktami kosmetycznymi, gdzie wszystko jest na wyciągnięcie ręki i kosztuje o wiele mniej niż kosmetyki w aptece czy drogerii – zapewnia Zaprutko-Janicka.
Sama do przygotowania choćby płukanek ziołowo-kwiatowych do włosów używa przebadanych i oczyszczonych substancji, m.in. oleju migdałowego czy kokosowego oraz wyciągów z roślin albo ziół. – Wystarczy ocet i inwencja, bo składniki gromadzimy np. wychodząc na spacer w czyste okolice. Zrywamy zioła na łące, zalewamy je octem, odstawiamy na jakiś czas, potrząsamy, a potem odcedzamy i mamy płukankę do włosów – przekonuje autorka. Od początku do końca mamy wpływ na to, czego używamy. W podobny sposób można przygotować kremy, tonik oczyszczający do twarzy, balsam do ust czy popularną czerwoną szminkę. – To niesamowicie działa, przekonałam się o tym na własnej skórze – zapewnia Zaprutko-Janicka.
Helena Norowicz w wieku 80 lat została modelką i twarzą kampanii polskich marek.
zobacz więcej
Piękne bez Photoshopa
Przepisów i receptur nie trzeba wcale daleko szukać, bo wystarczy sięgnąć po sprawdzone sposoby naszych prababek. – Szukałam metod naturalnej pielęgnacji i wtedy dotarło do mnie, że widziałam je na zdjęciach naszych prababek, które miały ułożone włosy, a ich cera była promienna, długo pozbawiona zmarszczek – podkreśla. A przedwojenne fotografie nie mogą kłamać. W końcu nie było wówczas ani Photoshopa, ani filtrów Instagrama, a zdjęcia i tak robią niesamowite wrażenie.
Śmietana i woda deszczowa receptą na piękno
Wszystko, czego używały zaledwie kilkadziesiąt lat temu, to były kosmetyki naturalne, produkowane we własnym domu. Wystarczyło wziąć kilka substancji, zamieszać je i nagle powstawał kosmetyk lepszy niż wiele produktów sprzedawanych w drogerii. – Jest wiele wspomnień, w których panie opowiadają, że do pielęgnacji twarzy używały odrobiny śmietany albo wody deszczowej i dzięki temu były piękne, a ich skóra wspaniała – zachwyca się Zaprutko-Janicka.
Właściwie używano wszystkiego, co było pod ręką, także oleju, masła czy mydła, które na kilogramy produkowano w domu. Za źródło receptur uchodziły też ówczesne poradniki, a także czasopisma. Nieraz też eksperymentowano, modyfikując składy kosmetyków do własnych potrzeb.
Emancypacja i koniec z gorsetami
Kobiety od zawsze chciały dbać o swoją skórę, podkreślać urodę, ale prawdziwa rewolucja w tej dziedzinie nastąpiła wraz z emancypacją, którą wymusiła I wojna światowa. Gdy mężczyźni pojechali na front, kobiety zostały w domu i musiały same zapewnić byt swojej rodzinie. To wiązało się z koniecznością pójścia do pracy, a co za tym idzie, zarabianiem pieniędzy. – Przekonały się, że nie muszą całe życie wisieć na męskim ramieniu, najpierw ojca, potem męża, a jak owdowieją, to syna lub zięcia – zauważa Zaprutko-Janicka.
Zrzuciły więc gorsety, zarówno te dosłowne, w postaci elementu bielizny, w którym nie dało się już pracować, ale także gorset obyczajów, który zmuszał je do podporządkowania się mężczyznom. – To nie podobało się moralistom, bo gorset był elementem stroju przyzwoitej kobiety. Kiedy panie pojawiały się bez nich grzmiano, że „jak tak można” – przyznaje autorka. Irena Krzywicka, jedna z najsłynniejszych polskich feministek, nie tylko nie nosiła gorsetu i pracowała, ale miała wiecznie rozpięty kołnierzyk, co było wtedy nie do pomyślenia.
Farbowanie włosów, pierwszy lifting
Dbanie o siebie było także warunkiem powodzenia na rynku pracy. Julia Świtalska pisała w jednym ze swoich przedwojennych poradników, że „kobiety muszą farbować włosy, co dawniej było nie do pomyślenia, a teraz jest koniecznością”. – Bo jak kobieta, która zacznie siwieć, ma rywalizować z 20-latką, która przychodzi i chce zostać sekretarką. Niestety panował wtedy dość rozbuchany age’yzm – przyznaje Zaprutko-Janicka.
W zapewnieniu sobie powodzenia uciekano się nawet do nowatorskich, jak na tamte czasy, zabiegów. – Ciekawym przypadkiem jest historia jednej z pierwszych chirurgów plastycznych, Suzanne Noël. Zgłosiła się do niej, błagając o pomoc, francuska śpiewaczka operowa. Nie chciano jej słuchać, bo była pomarszczona. Po liftingu wróciła na scenę i nadal mogła występować i zarabiać na siebie – podkreśla autorka.
Ambasadorki i naturalne zapachy
Wzrost sprzedaży kosmetyków spowodował, że również w kraju nad Wisłą jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać laboratoria i sieci drogerii. Lata 20. XX wieku to prawdziwy boom w przemyśle kosmetycznym, a firmy prześcigały się w działaniach, żeby dotrzeć do klientek. To także początek reklamowanie kosmetyków z udziałem ambasadorek. Jedną z nich była Miss Polski Zofia Batycka, a drugą ówczesna gwiazda estrady – Hanka Ordonówna. – W gazetach pojawiały się reklamy typu: „Używam tylko kosmetyków tej firmy, Hanka Ordonówna” – przypomina autorka „Piękna bez konserwantów”.
Bardzo ciekawe były też ówczesne opakowania kosmetyków, których design był z jednej strony prosty, a z drugiej miał w sobie ten „twist”. Co ważne, kosmetyki pachniały naturalnymi składnikami, ponieważ nie opracowano jeszcze do końca receptur sztucznych zapachów. – Opierając się na ówczesnych recepturach, także my możemy przygotować kosmetyki, które naprawdę będą pachniały różami, wanilią, a nie tylko miały narysowaną wanilię na opakowaniu – przekonuje Zaprutko-Janicka.