„Blondyna” i konserwa z renifera. Poznajcie Hanię, niewidomą podróżniczkę
sobota,
19 listopada 2016
– Gdy miałam 10 lat pojechałam z mamą do Niemiec, na badanie okulistyczne. To była końcówka komunizmu w Polsce, u nas mało co było, a tam... Gdy wróciłam, opowiadałam w szkole, że mają tam bitą śmietanę w dezodorancie. To była moja pierwsza podróż zagraniczna – śmieje się w rozmowie z tvp.info Hanna Pasterny, niewidoma podróżniczka. Pasja do podróży przetrwała. Dziś na koncie ma wyprawy do Barcelony, Paryża, Nowego Jorku, czy na Korsykę. Wszystkie opisuje w swoich książkach.
Nakładki na protezy były pracą dyplomową Magdy Baranowskiej.
zobacz więcej
Kolekcja dziurkowanych biletów
Dlaczego chciała jechać jedną stację? – Zbierałam bilety, bo wtedy były jeszcze kartonikowe i dziurkowane, a jak nauczyłam się alfabetu Braille’a, to razem z kuzynem zrobiliśmy z nich karty do gry w oczko – wyjaśnia. Uczyła się w szkole dla niewidomych dzieci w podwarszawskich Laskach. – Organizowano nam sporo wycieczek. Przyjeżdżali do nas wolontariusze z Wielkiej Brytanii, dzięki nim mieliśmy kontakt z innym językiem, obyczajami – mówi.
Gdy miała 10 lat pojechała z mamą do Niemiec na badanie wzroku. – To była końcówka komunizmu i moja pierwsza zagraniczna wyprawa. U nas jeszcze mało co było, a tam wszystko. Do Niemiec jechałam pociągiem. Pierwszy raz leciałam samolotem niedługo później, na wycieczkę szkolną do Gdańska. Miałam problem z nazwaniem bitej śmietany w sprayu, bo miałam okazję spróbować jej pierwszy raz w życiu. Gdy wróciłam opowiadałam, że mają tam bitą śmietanę w dezodorancie – śmieje się.
Angielskiego uczyła się w Laskach, od przedszkola. Po piątej klasie z grupką niewidomych dzieciaków poleciałam na kurs angielskiego do Anglii. – Myślę, że te wszystkie doświadczenia sprawiły, że byłam coraz bardziej ciekawa świata, a ta pasja podróżowania rozwijała się – mówi.
Nie lubię gdy ktoś się nade mną lituje, uważa „za biedną”
„Nie lubię, gdy ktoś się nade mną lituje”
Dziś ma na swoim koncie podróże do Paryża, Barcelony, Fatimy, Berlina, a także do Stanów Zjednoczonych i na Korsykę. Czasem podróżuje sama, czasem z przewodnikiem. – Piszę o tym w swoich książkach. Jasne, że łatwiej jest podróżować z kimś, kto widzi, czas mija wtedy szybciej i przyjemniej, ale nie zawsze się chce i nie zawsze się da. Czasem, jak było to w przypadku podróży do Nowego Jorku, ogranicza mnie budżet – mówi.
Hania przyznaje, że najwygodniej podróżuje jej się samolotami. Można wcześniej zamówić asystę. Gdy przyjeżdża na lotnisko jest już ktoś, kto pomoże mi nadać bagaż, wejść do samolotu, odzyskać bagaż i trafić do lokalnego autobusu. Przyznaje, że zdarza jej się „paść ofiarą” nadopiekuńczej stewardessy. – Nie lubię, gdy ktoś się nade mną lituje, uważa „za biedną”. W samolotach zwykle jest tak, że osoby niepełnosprawne wsiadają jako pierwsze, a wysiadają jako ostatnie. To ma uzasadnienie w przypadku tych, którzy poruszają się na wózku inwalidzkim, ale w moim niekoniecznie. Czekam 30 minut i nawet jak jestem z kimś dogadana, że dam radę i wysiądę z innymi pasażerami, nie zawsze chcą mnie wypuścić. Ten czas jest czasem bardzo cenny żeby złapać autobus, czy szybciej się zakwaterować – wyjaśnia.
Gdy wysiadałam z taksówki kierowca zaczął szarpać moją laskę. Miałam wrażenie, że chce mi ją ukraść
Poznaj niezwykłą historię Marcina.
zobacz więcej
Szarpanina z arabskim kierowcą
Hania lubi też korzystać z komunikacji miejskiej, ale nie z taksówek. – Przy tym pierwszym jestem w stanie policzyć przystanki, wysiąść tam gdzie chcę. A co do taksówek, to często nawet osoby, które widzą, są naciągane. W Gruzji nie dałam się oskubać. Zapytałam w hotelu, ile może kosztować kurs, więc gdy kierowca zażądał ode mnie dwukrotnie większej kwoty powiedziałam, że wiem ile powinnam zapłacić – opowiada. Niezbyt przyjemną przygodę z taksówkarzem przeżyła również w Nowym Jorku.
– Kierowca bardzo kiepsko mówił po angielsku, kontaktował się z centralą po arabsku, bo nie wiedział dokładnie, jak ma dojechać do celu. Gdy wysiadałam zaczął szarpać moją laskę. Miałam wrażenie, że chce mi ją ukraść. Dopiero po całym zdarzeniu przypomniałam sobie, że mówi po arabsku, więc jest pewnie muzułmaninem, co oznacza, że nie wolno mu dotykać kobiety – mówi.
I w żartach dodaje, że czasem nie wiadomo, jakich języków warto się uczyć. – Angielski, a nawet francuski, tam gdzie jest podstawowym językiem nie zawsze pomaga. Kiedy zgubiłam się w Belgii w dzielnicy imigrantów, jeden pan strasznie chciał mi pomóc, ale okazało się, że zna po francusku tylko jedną liczbę i wszystkie budynki na tej ulicy miały według niego numer jeden – opowiada. – Inaczej było na Korsyce. Kuzyn znajomej miał wypadek i trafił do szpitala. To ona przejęła dowodzenie, tłumaczyła historię choroby, pomagała w negocjacjach z ubezpieczycielem, kontaktowała się ze szpitalem – wspomina.
„Podróże to sytuacje, języki, ludzie”
Kiedy ktoś zadaje jej pytanie, po co podróżuje skoro nie widzi, odpowiada, że z różnych względów. – Każdy z nas potrzebuje urlopu, oderwania się od codzienności. Mnie podobnie jak pewnie wiele osób widzących mało interesuje urlop polegający na siedzeniu w domu. Podróże to dla mnie sytuacje, języki, ludzie – wylicza.
Z osobami poznanymi w różnych zakątkach świata do dziś ma kontakt. Jej przyjaciółką i czasami przewodniczką jest Marion, która mieszka w Glasgow i ma zespół Aspergera. – Marion nosi wielkie słuchawki, bo ma nadwrażliwość na dźwięki i podwójną parę okularów. Wyglądamy razem na bardzo kolorowy duet. Bywa, że osoby widzące nie zwracają się do mnie, lecz do mojego przewodnika, co bardzo mnie irytuje. Gdy jestem z Marion, jest odwrotnie; ona o coś pyta, robi to po polsku, a mimo to ludzie odpowiadają mnie. Raz mężczyzna odbierający od niej bagaż na lotnisku na wiadomość o jej niepełnosprawności zapytał mnie, czy ta pani może zacząć krzyczeć – mówi.
Na szczęście takich sytuacji – jak podkreśla – jest coraz mniej. – Myślę, że coraz rzadziej wynikają one z niewiedzy, a są swego rodzaju objawem lęku i strachu przed innością – tłumaczy.
Przy kontroli bezpieczeństwa podczas lotu z Finlandii chciano mi wyrzucić moją pamiątkę, ale zawalczyłam o swoją konserwę z renifera i dowiozłam do Polski
Opowieść o niezwykłej wyprawie przez cztery kontynenty i 27 krajów.
zobacz więcej
„Kolekcja” białych lasek
Poza nowymi znajomościami i zmianą otoczenia, Hania podkreśla, że zwiedza również za pomocą smaków, zapachów, czy odgłosów. – Każde miejsce jest inne, inaczej brzmi – mówi. U Marion w Glasgow miała okazję przeżyć tradycyjną Paschę, z Francji przywozi sobie mini ciasteczka z serem roquefort, z Finlandii konserwę z renifera.
– W środku była galareta, więc gdy wsiadałam do samolotu, przy kontroli bezpieczeństwa chciano mi ją wyrzucić, ale zawalczyłam o swoją konserwę z renifera i dowiozłam do Polski – śmieje się. Poza jedzeniem, jako pamiątki przywozi miniatury niektórych zabytków oraz „blondyny”, czyli białe laski.
– Przywiozłam sobie laski ze Stanów Zjednoczonych, bo są wykonane z lekkiego szklanego włókna węglowego. Moi znajomi przywożą mi końcówki do tych lasek, bo Amerykanie nie wysyłają ich poza granice kraju. W Wielkiej Brytanii zdarzyło mi się kupić kilka lasek taniej, niż u nas. Zwykle, gdy na mojej drodze pojawia się sklep ze sprzętem dla niewidomych, staram się tam zajrzeć. Coraz częściej jednak zdarza się, że nie ma w nich nic, co by mnie interesowało, to oznacza, że w Polsce jest pod tym kątem coraz lepiej – mówi.
Wychodzenie ze strefy komfortu, to mój sposób na niepełnosprawność
„Wychodzę ze strefy komfortu”
Zdjęcia z podróży? Oczywiście! – Sama ich nie robię, bo nie udaje mi się zapanować nad aparatem, choć miałam kilka sytuacji, gdy musiałam sfotografować jakąś tabliczkę, ale zazwyczaj proszę o to, by ktoś mi je zrobił. Wolę mieć kilka, niż kilkaset. Pokazuję je znajomym, rodzinie – tłumaczy.
Mimo przeszkód, które musi czasem pokonywać, jest przekonana, że warto podróżować. – Nawet, jak się gdzieś zgubię, pomylę pokoje, muszę przeciskać się w tłumie albo kilka razy pytać o drogę, podróże dają mi poczucie niezależności. Wychodzenie ze strefy komfortu, to mój sposób na niepełnosprawność – przyznaje.