Andriej umierał z głodu. Polacy pomogli mu wygrać życie
poniedziałek,
26 grudnia 2016
– Pewnej nocy weszłam do Pałacu i usłyszałam, że ktoś śpiewa. Po swojemu, ale śpiewa. Okazało się, że to nasz Andriej – mówi dr Małgorzata Stolarska. Dzięki niej, wolontariuszom i ludziom dobrej woli historia chłopca nie skończyła się tragicznie.
Andriej ma 15 lat. Gdy przyjechał do Polski, ważył 13 kilogramów. – Był nie tylko skrajnie niedożywiony, ale też wymiotował tym, co zjadł. Ze strachem reagował na osoby, które pojawiały się w jego otoczeniu – opowiada dr Stolarska. Wcześniej chłopiec mieszkał w Ośrodku dla Niepełnosprawnych Dzieci w Załuczu na Ukrainie.
Trafił tam po tym, jak jego tata zginął tragicznie, a chora mama nie była w stanie opiekować się nim i trójką jego rodzeństwa. – To było ponad jej siły. Andriej potrzebuje tak naprawdę opieki całą dobę. Jego mama nie tylko straciła męża, ale też żyła w skrajnej biedzie. W domu z całą czwórką mieszka jeszcze babcia. To naprawdę dobra rodzina, ale zawirowania losu, które ich dotknęły, sprawiły, że nie byli w stanie temu wszystkiemu podołać – opowiada dr Stolarska.
„Siedział w łóżeczku i się kiwał”
Wraz z kilkoma innymi lekarzami i wolontariuszami dr Stolarska regularnie jeździ na Ukrainę i pomaga. Odwiedzają domy dziecka, szpitale, pomagają w leczeniu, przywożą lekarstwa i żywność. Warunki tam są trudne, często brakuje jedzenia i lekarstw, ale dzięki otwartym głowom i sercom niektórych osób udaje się je wspomagać.
W trakcie jednej z takich wizyt na Załuczu doktor Stolarska i inni lekarze dostrzegli Andrieja. W domu dziecka, w którym mieszkał, przebywa 130 dzieci.
– Gdy go zobaczyliśmy siedział w łóżeczku, kiwał się, kulił. Ważył 13 kilogramów. Mówiąc wprost był o krok od śmierci z niedożywienia, co wydaje się nie do uwierzenia.
Pobliskie szpitale nie miały pomysłu na to, jak mu pomóc. My sami przez kilka dni aplikowaliśmy mu żelazo i inne odżywki, ale doszliśmy do wniosku, że gdy wyjedziemy nikt nie będzie w stanie robić tego za nas. Andriej potrzebuje stałej opieki, a w tym domu dziecka nikt nie jest w stanie poświęcić mu tyle uwagi, ile potrzebuje, bo są też inne dzieci – wyjaśnia dr Stolarska.
„Dobrych ludzi nie zabrakło”
13 września tego roku dzięki staraniom polskich lekarzy i wolontariuszy Fundacji Heleny Pyz – Świt Życia, Andriej trafił do Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. Po kilku dniach badań trafił do Pałacu. To stacjonarne hospicjum dla dzieci w Łodzi prowadzone przez Fundację Gajusz. Tu każde dziecko nazywane jest „księciem” albo „księżniczką”.
– Byliśmy przygotowani na to, że jego leczenie i pobyt nie będą finansowane przez NFZ, bo Andriej nie jest obywatelem Polski. Znowu przekonaliśmy się, że serca dobrych ludzi są otwarte. Chętnych do finansowego wsparcia dla Andrieja nie zabrakło – mówi Anna Rajska-Rutkowska z Fundacji Gajusz.
Chłopiec od razu został otoczony troskliwą opieką. – Nie mieliśmy jego pełnej diagnozy, gdy trafił do nas. Wiedzieliśmy, że ma porażenie mózgowe, chorobę sierocą. Doszliśmy do wniosku, że do jego skrajnego niedożywienia przyczyniła się rozłąka z mamą, babcią i rodzeństwem. Takie dziecko nie potrafi zrozumieć, dlaczego tak się stało, dlaczego został zabrany z domu. Ważne było dla nas to, aby dać mu jak najwięcej czułości, opieki – mówi dr Stolarska.
Poznajcie niezwykłą historię Tuany.
zobacz więcej
„Pomidorówka i słodkości”
W nowym miejscu Andriej powoli, krok po kroku, uczył się jeść. Łatwo nie było. – Zaczęliśmy karmić go jak małe dziecko. Dostawał papkowate zupy, przeciery, kaszki. Z biegiem czasu jego menu stawało się coraz bardziej dorosłe. Sygnałem dla nas, że Andriej wraca do zdrowia było to, że zaczął wybrzydzać. Dziś jego ulubione dania to pomidorówka i słodkości – opowiada Rajska – Rutkowska.
W ciągu czterech miesięcy Andriej przybrał na wadze ponad 10 kilogramów. Kolejny etap walki o jego zdrowie to utrzymanie tej wagi. W Pałacu o chłopca troszczy się cały personel, ale jego ulubioną ciocią jest pani Karolina.
– Bardzo ją sobie ukochał. Gdy tylko jest domaga się, aby to ona trzymała go na kolanach, głaskała. Widać, że on bardzo tej czułości i kontaktu potrzebuje – dodaje Rajska-Rutkowska. Przyznaje, że wszyscy bali się, że kolejna zmiana miejsca, a także pojawienie się wokół niego osób, które mówią w innym języku źle na niego wpłynie. Na szczęście tak się nie stało. Andriej zadomowił się w Pałacu i świetnie się w nim czuje.
„Hospicjum to nie miejsce dla niego”
Andriej zaczął mówić, a nawet śpiewać. Dostał specjalistyczny wózek, na którym się porusza. Codziennie jest rehabilitowany. Potrafi już usiąść wyprostowany.– Pewnej nocy weszłam do Pałacu i usłyszałam, że ktoś śpiewa. Po swojemu, ale śpiewa. Okazało się, że to nasz Andriej – mówi z uśmiechem dr Stolarska. Przyznaje, że to przede wszystkim zasługa dobrych ludzi, którzy nie tylko ofiarowali mu swoje pieniądze – w internetowej aukcji udało się uzbierać ponad 60 tys. złotych na jego leczenie i pobyt w Polsce – ale też uczucia i czas.
Andriejowi udało się przedłużyć wizę na kolejne pół roku. Zostanie w Polsce do wakacji. – Wiemy dobrze, że stacjonarne hospicjum to nie jest miejsce, w którym powinien spędzić resztę swojego życia. Chcemy zrobić wszystko, aby mógł wrócić do swojej rodziny, do rodzeństwa, mamy, babci. Rozmawiałam z nimi i oni bardzo tego chcą. Musimy zastanowić się teraz, jak im w tym wszystkim pomóc, jak sprawić, by Andriej miał w rodzinnym domu dobre warunki – tłumaczy Rajska –Rutkowska.
Na razie czeka go pierwsza wizyta u dentysty, bo uzębienie chłopca wymaga porządnego leczenia.