Nogi stały się zbyt banalne i dostępne dla oczu. Stosunek mężczyzny do nóg kobiecych stał się po prostu koleżeński – narzekał malarz Stefan Norblin na karnawałowe kreacje w 1930 roku.
zobacz więcej
„Śledziki” i trzy rodzaje karpia
Zanim zebrano się przy wigilijnym stole, panowie z werwą ruszali na tzw. „śledziki”. Nazwa z pewnością nie wydaje się obca również i dziś. Tak jak teraz, tak i w II RP, były to spotkania towarzyskie w lokalach. Raczono się na nich potrawami postnymi, głównie rybnymi. Nie brakowało również dobrze zmrożonej wódki.
„Śledziki” potrafiły trwać nie jeden, a nawet kilka dni, bo jak oficjalnie tłumaczono chodziło przede wszystkim o to, aby nie przeszkadzać paniom domu w przygotowaniach do świąt. A te rzeczywiście były bardzo intensywne.
Podczas ostatnich przedświątecznych dni panie prawie w ogóle nie wychodziły z kuchni. Wigilijne i świąteczne stoły wręcz uginały się pod ciężarem jedzenia. Nie mogło zabraknąć niczego.
Podstawę wigilijnej kolacji stanowiły ryby – musiały się pojawić w co najmniej trzech albo czterech postaciach. W dawnych książkach kucharskich można znaleźć przepisy m.in. na klasyczną rybę smażoną, faszerowanego szczupaka, sandacza gotowanego z jajkami czy karpia na szaro z rodzynkami i migdałami. Na stole musiała być zupa rybna i potrawy z kapustą, makiem i grzybami. Słodka zupa z migdałów była ulubionym daniem płci pięknej.
Akhara Mustafa z biednego chłopaka w jeden wieczór stał się znanym jasnowidzem. Z tajemnej wiedzy inżyniera Stefana Ossowieckiego korzystał sam marszałek Józef Piłsudski, a Jan Starża-Dzierżbicki był numerem jeden w świecie astrologii.
zobacz więcej
Mak w leguminie
W przedświątecznych poradnikach radzono, aby ciasta zacząć piec ok. 20 grudnia, a prace takie jak mycie okien i pranie wykonywać na dwa tygodnie przed świętami. Dzień Wigilii miał być już czasem spokoju i zadumy, a nie nerwowych przygotowań.
Pilnowano oczywiście symbolicznej liczby 12 potraw na stole, ale jak doradzano paniom domu: „W dzisiejszych ścieśnionych jadłospisach, nie pomieścimy wszystkiego, jeżeli jednak mak podamy w leguminie, a kapustę w zupie, czy w paszteciku, nie będzie to złamanie tradycji”.
Tłumaczono to względami zarówno zdrowotnymi jak i ekonomicznymi. Nie mogło zabraknąć tradycyjnego opłatka i siana pod obrusem. Zamiast lamp zapalano świece w srebrnych dwu lub trójramiennych lichtarzach. Po północy zazwyczaj podawano mięso i barszcz z kołdunami.
Kolejne dni mijały na delektowaniu się rosołem oraz flakami, przy czym w tych drugich oprócz klasycznej wkładki mięsnej, którą dziś kojarzymy z tą potrawą, można było znaleźć również pulpeciki.
Wspólne kolędowanie
Rzeczpospolita okresu międzywojennego była krajem wielonarodowościowym, w związku z tym świętowano w różnych terminach. Osobno Polacy i Ukraińcy. Jedno pozostawało niezmienne. Święta Bożego Narodzenia były czasem spędzanym w domach, w gronie najbliższych i przyjaciół.
W wielu domach ustawiano dwa stoły – jeden dla domowników, drugi dla nim służby, dla której także przygotowywano prezenty. „Cała służba domowa i stajenna dostawała po worku z bakaliami, a ponadto prezent indywidualny, zawsze coś z ubrania, dla kobiet materiał na suknię lub bluzkę, szalik albo pończochy, dla mężczyzn: koszula, rękawiczki, skarpetki” – pisze w swoich wspomnieniach Maria Czapska.
Po wigilijnej kolacji, która przeciągała się do późnych godzin nocnych, ruszano na pasterkę, a jeśli wieczerza kończyła się zbyt późno, wspólnie kolędowano pod choinką.
Wróżby, odwiedziny, przygotowanie do karnawału
Święta Bożego Narodzenia obfitowały we wszelakiego rodzaju nakazy i zakazy, które miały przynieść szczęście, zdrowie i powodzenie. W niektórych rejonach Polski pojawienie się mężczyzny rankiem w wigilię, ubranego w kożuch, przynosiło pecha.
Gdy natomiast pojawiła się tego dnia w drzwiach kobieta znaczyło to, że w gospodarstwie rodzić się będą cieliczki i kokoszki. Złą wróżbą było przewrócenie się choinki, która była symbolem życia lub upuszczenie łyżki. Oznaczało to, że osoba, która ją upuściła, może nie doczekać kolejnej Wigilii.
W Boże Narodzenie nie było wolno gotować, nosić wody a nawet kroić chleba. Chodziło o to, aby nie zakłócać ciszy, jaka w te dni miała panować.
Drugiego dnia świąt na pamiątkę ukamienowania św. Szczepana obrzucano się w kościele święconym owsem, bobem, lub grochem. Miało to zapewnić urodzaj w nadchodzącym roku. Tego dnia oczekiwano również kolędników, którzy także mieli zapewnić pomyślność.
O ile pierwszy dzień świąt spędzano głównie w domach, drugi, czyli dzień św. Szczepana był już czasem odwiedzania się nawzajem i winszowania sobie. Obfitował w zabawę, a nawet wróżby. Był przedsmakiem zbliżającej się sylwestrowej i karnawałowej zabawy.