„Na górze jest wolność i adrenalina. To jak nałóg”. No Mercy, czyli podniebne akrobatki
niedziela,
5 lutego 2017
– Śmiejemy się, że porozumiewamy się za pomocą ruchu rzęs. Na początku machałyśmy rękami, głową, teraz wystarczy drobny gest i już wiemy, co mamy robić, co zmienić, wszystko jest chwytane w lot – mówi w rozmowie z tvp.info Karina. Wraz z Mają, Iwoną, Kingę oraz operatorką Olimpią tworzą grupę No Mercy. To ósma w światowym rankingu drużyna kobieca wykonująca powietrzne akrobacje spadochronowe.
Marzeniem 19-letniego Igora Waliłko jest Formuła 1.
zobacz więcej
„Przypadłyśmy sobie do gustu”
Maja, która na końcu dołączyła do grupy, zaczęła skakać kilkanaście lat temu. – Przez ostatnich kilka lat miałam nie tyle przerwę, co przestałam skakać sportowo. Któregoś pięknego dnia dostałam wiadomość od Kariny, czy byłabym zainteresowana rozpoczęciem treningów w czwórce kobiecej. Oczywiście przystałam na ten pomysł natychmiast. Szybko przeszłyśmy od słów do czynów. Pierwsze nasze spotkanie odbyło się w Kazimierzu Biskupim na lotnisku. Przypadłyśmy sobie do gustu, ustaliłyśmy cały plan treningowy z założeniem na pierwszy sezon i powołałyśmy zespół – opowiada. Na co dzień prowadzi firmę doradztwa lotniczego. Obecnie jest dyrektorem sprzedaży na Europę Wschodnią u producenta samolotów Cesna.
Kinga przygodę ze spadochroniarstwem rozpoczęła trochę przez przypadek. – W liceum, w którym uczyłam, były klasy lotnicze i młodzież co roku jechała na duży obóz, na którym latali szybowcami. W programie były też szkolenie spadochronowe. Uczestniczyłam w części teoretycznej i instruktor, który je prowadził zapytał, dlaczego nie miałabym skoczyć. Żeby to zrobić, trzeba było mieć wykonane odpowiednie badania. Okazało się, że właśnie tego dnia na lotnisku był specjalista, który mógł je zrobić. Myślę, że to był znak – śmieje się.
„Pomagałam nosić spadochrony”
Karina, z którą Kinga wpadła na pomysł, aby założyć kobiecą drużynę, zaczęła skakać jako nastolatka w aeroklubie Rybnickim.
– Bakcyla połknęłam, gdy będąc u babci zobaczyłam lądujących na polu skoczków. Pomagałam im nosić spadochrony i stwierdziłam, że kiedyś też tak będę skakać. To były inne czasy, inne spadochroniarstwo. Okrągłe spadochrony podczepione liną do samolotu – wspomina. Pierwszy skok wykonała, gdy miała 17 lat. Aby spełniać swoje marzenie, musiała dać się pokroić i zoperować krzywą przegrodę nosową. – Zrobiłam to, chwilę pocierpiałam, ale dzięki temu skaczę do dziś – mówi.
Jest jeszcze Olimpia, która z samolotu wyskakuje po dziewczynach i filmuje ich akrobacje. – Zespół to cztery dziewczyny, ale tak naprawdę jest nas pięć, bo dzięki temu, co sfilmuje Olimpia, która leci metr nad nami, sędziowie oceniają nasz skok – mówi Kinga.
Podróżnik Arkady Paweł Fiedler przejechał maluchem Afrykę. Teraz rusza na podbój Azji.
zobacz więcej
„To wymaga bardzo dużo empatii”
Trenują jeden, dwa razy w miesiącu w tunelu aerodynamicznym. – Kiedy jest sezon nieskoczny, czyli zima, trenujemy po kilka godzin dwa razy w tygodniu pod okiem instruktora. Od kwietnia do września spotykamy się na kilku campach, które trwają około tygodnia. W tym roku chcemy zrealizować przynajmniej trzy takie zgrupowania – tłumaczy Iwona.
Przyznają, że nauka wspólnego latania nie należała do najłatwiejszych.– To jest i był dość długi proces. Teraz jesteśmy zgranym zespołem, ale początki były trudne. Zarówno tego wspólnego latania, jako zespół, jak i ze względu na kwestie osobiste. Oprócz nas jest jeszcze trener, a więc sześć osób, które muszą nauczyć się razem pracować. To wymaga bardzo dużo empatii, zaangażowania i dojrzałości w kontaktach z innymi osobami. Każdy czuje się oceniany, nikt nie chce być tym najgorszym – mówi Maja.
Wyznaje, że na początku nie obyło się bez wzajemnych żalów i pretensji. – Na porządku dziennym było, że obwiniałyśmy się nawzajem, ale dojrzałość – ta zawodnicza i taka zwykła, ludzka – polega na tym, żeby zaakceptować, że mamy wspólny cel. Jeżeli jako czwórka zawodniczek stopimy się w całość, wtedy osiągniemy rezultaty – tłumaczy Maja.
Zły układ
Pomógł im w tym trener z Danii, Flemming Borup Andersen, który sam był mistrzem świata w akrobacjach. Dziewczyny szybko zrozumiały, że same i z doraźna pomocą latających kolegów niewiele wskórają. Kinga wypatrzyła go w jednym z tuneli aerodynamicznych, skontaktowała na Facebooku i zapytała, czy nie zechciałby z nimi współpracować. Był przekonany, że zrezygnują już po pierwszym treningu. Nie odpuściły.
– Już na pierwszym spotkaniu stwierdził, że mamy zły układ i trzeba było wszystko zmienić. Każda z nas ma swoją pozycję, na której lata, ale musi umieć latać na dwóch pozycjach, choć ta pierwsza jest jej podstawową. Moja pozycja to inside center, co oznacza, że jestem w centrum formacji. To jest pozycja osoby, która w pewnym sensie dyktuje tempo i odbiera najwięcej impulsów od pozostałych członków zespołu. Wymaga to trochę większej siły i stabilności. Jestem czasami takim zderzakiem – śmieje się, choć przyznaje, że na początku wcale nie było jej do śmiechu.
– Nie jest tak, że chodzę i kopię ludzi protezą, ale zdarzyło mi się parę razy dzięki niej uniknąć kłopotów. Miałem taką sytuację, że dwóch naćpanych kolesi podbiegło do mnie po koncercie i chciało się bić, ale kiedy się zorientowali, że nie mam ręki i nogi, zaczęli mnie przepraszać. Powiedzieli, że gdybym potrzebował, to w moim imieniu mogą komuś spuścić lanie. Podziękowałem – mówi w rozmowie z tvp.info Janek Mela, podróżnik i szef fundacji „Poza Horyzonty".
zobacz więcej
Godziny ćwiczeń na specjalnych wózkach
Treningi w tunelu aerodynamicznym trwają pół godziny. Dziewczyny latają po dwie minuty, prąd powietrza to 200 km/h. Bez dobrej, wręcz żelaznej kondycji, nic by się nie udało.
– To są godziny ćwiczeń naziemnych, na specjalnych wózkach. Zanim wykonamy to wszystko w powietrzu, trenujemy na wózkach. Poszczególne sekwencje i układy przejeżdżamy po kilkadziesiąt razy. Potem każda z nas jeszcze raz w głowie powtarza sobie te sekwencję, a i tak zdarza się, że którejś się coś tam pomyli i wszystko się rozsypuje – przyznaje z rozbrajającą szczerością Iwona.
W ich „zestawie” znajduje się 16 oznaczonych literami figur oraz 22 oznaczone cyframi bloki, w skład, których wchodzi figura, przejście i jeszcze jedna figura.
Technika i zgrany zespół
Zdaniem Mai, choć wszystko wygląda łatwo, lekko i prosto, to jednak to, co robią, jest bardzo skomplikowane. – To wymaga zarówno siły fizycznej, jak i koncentracji oraz siły i predyspozycji psychofizycznych. Mamy bardzo dużo pracy pamięciowej, bardzo dużo pracy z czuciem głębokim ciała. To nie tylko czyste mięśnie. Jest bardzo dużo techniki i bez niej trudno jest pójść dalej i rozwijać się w tym sporcie. Te trzy zasady, czyli technika latania, predyspozycje psychiczne i zgranie zespołu, to droga do sukcesu – wylicza Maja.
Osiągnięcia w przypadku No Mercy przyszły dosyć szybko. – Uważamy, że naszym największym sukcesem jest to, że jesteśmy pierwszą drużyną, która zakwalifikowała się i uczestniczyła w mistrzostwach świata skocznych. Zawody odbyły się w tym roku w Chicago i jesteśmy ósmą drużyną kobiecą na świecie. Jesteśmy też dumne z faktu, że zostałyśmy mistrzyniami Polski w zeszłym roku – wymienia Kinga.
– Rodzice obudzili we mnie chęć poznawania świata. Ciągle byłem głodny czegoś nowego – mówi Aleksander Doba, który w 167 dni pokonał kajakiem ocean.
zobacz więcej
Cały zestaw sygnałów
Według Mai ogromną wartością jest to, że jako No Mercy funkcjonują już prawie trzy lata w niezmienionym składzie.
– To jest jak na nasze polskie warunki bardzo duży sukces – mówi. Ich plan na najbliższa przyszłość to mistrzostwa świata w 2018, które odbędą się w Australii. Od początku roku przygotowują się do nich pod okiem nowego trenera.
Poza intensywnymi treningami ważna jest również komunikacja między dziewczynami. I w tunelu, i w trakcie skoku nie da się ze sobą rozmawiać. Pomagają sygnały.
– Mamy cały zestaw sygnałów, spojrzeń, które pomagają nam powiedzieć sobie wszystko – mówi Kinga. – Śmiejemy się, że porozumiewamy się za pomocą ruchu rzęs – dodaje Karina.
„Człowiek wpada w nałóg”
Co daje im skakanie? – Wydaje mi się, że same w sobie skoki są na tyle angażujące i emocjonujące, że człowiek wpada w jakiś nałóg. Czuje tę wolność, adrenalinę. Może osiągnąć wszystko – mówi Iwona. Samego skoku, a ma ich na koncie 1800, w ogóle się nie boi. Myśli o konkretnym zadaniu, które musi wykonać.
Dla Kingi najpiękniejsze w skokach jest to, że cztery osoby zaczynają działać jak jeden organizm. – Nie chodzi tylko o to, że jesteśmy razem na tej samej przestrzeni. Jesteśmy przede wszystkim jednym organizmem, który jest absolutnie zgrany, zorganizowany i zaczyna nabierać własnej energii, tempa. To uczucie, którego nie da się z niczym porównać. Poza tym ta więź, która się między nami zbudowała; wsparcie, które dajemy sobie nawzajem – i to nie tylko w sporcie – to taka więź kobieca, która nam daje dużo, dużo siły też w naszym życiu prywatnym – tłumaczy.
11-latka odwiedziła już ponad 20 państw, z czego powstało dotąd pięć książek.
zobacz więcej
„Jest tylko powietrze i moje zadanie”
Według Mai poczucie bycia w zespole również jest czymś wyjątkowym. – My jesteśmy super zgrane, jesteśmy świetnymi przyjaciółkami nie tylko na lotnisku, w tunelu, ale również w życiu. To daje nam niezwykle dużo adrenaliny i energii, pozytywnych doznań. Choć jest też stres i trudności. Często obijamy się o frustrację, bo coś nam nie wychodzi. Ale podążanie jedną ścieżką z ludźmi, których bardzo lubię, pomaga przezwyciężać trudności. Fantastyczna sprawa – wyjaśnia.
Dziewczyny mówią, że tam na górze czuje się wolność, a słyszy ciszę. – Tam się można zupełnie oderwać od rzeczywistości, zostawiamy wszystkie problemy za sobą. Jest tylko powietrze i moje zadanie do wykonania, nic innego się nie liczy – rozmarza się Karina.
– Tam jest przepięknie. Czasami jest cicho, czasami jest bardzo energicznie, z dużym tempem, energią. Jesteśmy bardzo skoncentrowane, ale w momencie, kiedy skończył się skok, kiedy otwieramy spadochrony, jest czas, by zobaczyć tę przestrzeń wokół nas. Machamy do siebie, jest radość, adrenalina. Po prostu jest cudownie – mówi Kinga.