Reżyser „Ostatniej rodziny”, laureat Orłów 2017 Jan P. Matuszyński: –
Przy Sewerynie jestem smarkaczem.
zobacz więcej
Gdy pojawiła się wiadomość, że pisze pani książkę o swojej rodzinie, w plotkarskich mediach informowano, że pani rodzeństwo nie jest z tego zadowolone.
Zaczęłam pisać tę książkę wiele lat temu, wszyscy o tym wiedzą. Na początku była moja praca magisterska w Akademii Muzycznej w Krakowie pt. „Muzykowanie w mojej rodzinie”. Zrobiła duże wrażenie na profesorze Krzysztofie Drobie. W recenzji napisał, że nigdy nie spotkał się z tak fascynującym materiałem i że to świetny temat do badań dla socjologów, bo rodzina Steczkowskich jest fenomenem. Profesor widział nas wielokrotnie na scenie, m.in. na spotkaniach muzycznych na zamku w Baranowie. Bywaliśmy tam i poznaliśmy m.in. Krzysztofa Pendereckiego i Jerzego Maksymiuka. Nasz tato był znanym i cenionym w środowisku muzycznym dyrygentem chórów męsko-chłopięcych.
Mój tato po przeczytaniu pracy magisterskiej namawiał mnie, żebym wydała książkę o historii naszego rodu. Mówił, że cieszyłby się, gdyby dożył dni, kiedy ta książka się ukaże. Powiedziałam mu wtedy, że najbardziej podoba mi się historia miłości moich rodziców. Napisz tak, jak było naprawdę – powtarzał.
Przeglądała pani więc rodzinne archiwa?
Rozmawiałam z mamusią, tatusiem, ich rodzeństwem, kuzynami i przyjaciółmi. Zgromadziłam mnóstwo dokumentów, listów, nagrań. Wszystko, co napisałam to prawda. Nasi rodzice tak nas wychowali, że kłamstwo było niedopuszczalne. Nie można było patrzeć matce czy ojcu w oczy i kłamać. Tak samo było z dziadkami. Zawsze się przejmowałam tym, gdy rodzice mówili, że kłamstwo ma krótkie nogi i krzywdzi ludzi. Dziś jako dorosła osoba uważam, że tylko prawda jest interesująca, a kłamstwo mdłe i przewidywalne.
Książka ma tytuł „Steczkowscy - miłość wbrew regule” i podtytuł „Osobista biografia rodziny”.
Jest napisana z mojego punktu widzenia. To ja jestem dzieckiem księdza. Moje siostry i bracia urodzili się, kiedy tata już nie był duchownym. Od Jacka w dół, czyli ośmioro mojego rodzeństwa, które urodziło się po mnie, wszyscy byli już zarejestrowani jako dzieci Danuty i Stanisława Steczkowskich. Mnie po urodzeniu zapisano jako dziecko Danuty Wyżkiewicz. Nigdy się tym nie przejmowałam. Cieszę się, że jestem dzieckiem księdza, bo to znaczy, że mój ojciec szukał głębokiej duchowości. Był charyzmatycznym kapłanem, ludzie przyjeżdżali z całej okolicy, by słuchać jego kazań. Związek z moją mamą to była jego dojrzała decyzja, miał przecież 32 lata. Mamę znał od dziecka, a ona nigdy nie była typem uwodzicielki. Każdy, kto ją zna, wie o tym doskonale. Tato mówił, że dobrze się stało, że został księdzem, i dobrze, że przestał nim być i założył rodzinę. A reszta to sprawa między nim a Panem Bogiem. Powiedział to w dniu swojego ślubu, na weselu, przy wszystkich znajomych i przyjaciołach. Nic dodać, nic ująć. Mój tato jako były ksiądz nigdy nie powiedział jednego złego słowa na Kościół, choć 32 lata czekali z mamusią na zgodę na ślub kościelny. W wielkim napięciu czekali, bo byli ludźmi bardzo wierzącymi. Nas też wychowali w duchu katolickim.