Wywiady

„To ja jestem dzieckiem księdza. Moje rodzeństwo już nie”

– Miałam 14 lat i usłyszałam nagle od obcej kobiety na ulicy, że jestem wstrętna i że jestem dzieckiem księdza, dzieckiem grzechu – mówi Agata Steczkowska, muzyk, dyrygent i kompozytor, najstarsza z rodzeństwa Steczkowskich. – To, że tato był księdzem, było tajemnicą poliszynela. Nie odkrywam więc żadnej tajemnicy, tylko uwalniam prawdę od kłamstwa i plotek. Kto będzie chciał, przeczyta moją książkę i dowie się prawdy – dodaje. Razem z rodzicami, braćmi i siostrami tworzyła muzykującą rodzinę, która z koncertami jeździła po świecie i zdobywała nagrody.

„Wszyscy od początku strzelaliśmy do jednej bramki”

Reżyser „Ostatniej rodziny”, laureat Orłów 2017 Jan P. Matuszyński: – Przy Sewerynie jestem smarkaczem.

zobacz więcej
Gdy pojawiła się wiadomość, że pisze pani książkę o swojej rodzinie, w plotkarskich mediach informowano, że pani rodzeństwo nie jest z tego zadowolone.

Zaczęłam pisać tę książkę wiele lat temu, wszyscy o tym wiedzą. Na początku była moja praca magisterska w Akademii Muzycznej w Krakowie pt. „Muzykowanie w mojej rodzinie”. Zrobiła duże wrażenie na profesorze Krzysztofie Drobie. W recenzji napisał, że nigdy nie spotkał się z tak fascynującym materiałem i że to świetny temat do badań dla socjologów, bo rodzina Steczkowskich jest fenomenem. Profesor widział nas wielokrotnie na scenie, m.in. na spotkaniach muzycznych na zamku w Baranowie. Bywaliśmy tam i poznaliśmy m.in. Krzysztofa Pendereckiego i Jerzego Maksymiuka. Nasz tato był znanym i cenionym w środowisku muzycznym dyrygentem chórów męsko-chłopięcych.

Mój tato po przeczytaniu pracy magisterskiej namawiał mnie, żebym wydała książkę o historii naszego rodu. Mówił, że cieszyłby się, gdyby dożył dni, kiedy ta książka się ukaże. Powiedziałam mu wtedy, że najbardziej podoba mi się historia miłości moich rodziców. Napisz tak, jak było naprawdę – powtarzał.

Przeglądała pani więc rodzinne archiwa?

Rozmawiałam z mamusią, tatusiem, ich rodzeństwem, kuzynami i przyjaciółmi. Zgromadziłam mnóstwo dokumentów, listów, nagrań. Wszystko, co napisałam to prawda. Nasi rodzice tak nas wychowali, że kłamstwo było niedopuszczalne. Nie można było patrzeć matce czy ojcu w oczy i kłamać. Tak samo było z dziadkami. Zawsze się przejmowałam tym, gdy rodzice mówili, że kłamstwo ma krótkie nogi i krzywdzi ludzi. Dziś jako dorosła osoba uważam, że tylko prawda jest interesująca, a kłamstwo mdłe i przewidywalne. Książka ma tytuł „Steczkowscy - miłość wbrew regule” i podtytuł „Osobista biografia rodziny”.

Jest napisana z mojego punktu widzenia. To ja jestem dzieckiem księdza. Moje siostry i bracia urodzili się, kiedy tata już nie był duchownym. Od Jacka w dół, czyli ośmioro mojego rodzeństwa, które urodziło się po mnie, wszyscy byli już zarejestrowani jako dzieci Danuty i Stanisława Steczkowskich. Mnie po urodzeniu zapisano jako dziecko Danuty Wyżkiewicz. Nigdy się tym nie przejmowałam. Cieszę się, że jestem dzieckiem księdza, bo to znaczy, że mój ojciec szukał głębokiej duchowości. Był charyzmatycznym kapłanem, ludzie przyjeżdżali z całej okolicy, by słuchać jego kazań. Związek z moją mamą to była jego dojrzała decyzja, miał przecież 32 lata. Mamę znał od dziecka, a ona nigdy nie była typem uwodzicielki. Każdy, kto ją zna, wie o tym doskonale. Tato mówił, że dobrze się stało, że został księdzem, i dobrze, że przestał nim być i założył rodzinę. A reszta to sprawa między nim a Panem Bogiem. Powiedział to w dniu swojego ślubu, na weselu, przy wszystkich znajomych i przyjaciołach. Nic dodać, nic ująć. Mój tato jako były ksiądz nigdy nie powiedział jednego złego słowa na Kościół, choć 32 lata czekali z mamusią na zgodę na ślub kościelny. W wielkim napięciu czekali, bo byli ludźmi bardzo wierzącymi. Nas też wychowali w duchu katolickim.
fot. materiały prasowe

Tancerz jak gwiazda rocka. „Ohad daje widzom mocne, rewolucyjne wręcz poczucie wolności”

Producent filmu pt. „Mr. Gaga” o słynnym izraelskim tancerzu i choreografie.

zobacz więcej
Jak się pani dowiedziała, że pani tata był księdzem?

Powiedziała mi to kobieta na ulicy. Miałam 14 lat i usłyszałam nagle, że jestem wstrętna i że jestem dzieckiem księdza, dzieckiem grzechu. Poczułam się, jakby mnie ktoś uderzył. Wróciłam do domu i zapytałam mamę, czy ja jestem dzieckiem grzechu. Mamusia popatrzyła na mnie spokojnie i odpowiedziała: jesteś dzieckiem miłości, pamiętaj o tym. Książka, którą napisałam, uwalnia od tego ciężaru cztery pokolenia – moich dziadków, rodziców, mnie, moje rodzeństwo i nasze dzieci. To, że tato był księdzem, było tajemnicą poliszynela. Nie odkrywam więc żadnej tajemnicy, tylko uwalniam prawdę od kłamstwa i plotek. Kto będzie chciał przeczyta i dowie się prawdy. W życiu poznałam tysiące ludzi, małżeństw i zakochanych, ale nie było wśród nich takiej pary, jak moi rodzice, pełnej miłości do siebie i do świata. Ich życie świadczy o nich. Byli prawi i honorowi. Np. nie pozwalali nikomu źle mówić o innych ludziach. Sami też tego nigdy nie robili. U mnie w domu się nie przeklinało. Mamusia tego bardzo nie lubiła, wystarczyło, że spojrzała na przeklinającego wymownie i już się odechciewało.

Wracając do mojego rodzeństwa: ta książka to jest mój prezent dla nich. To o powieść o naszych rodzicach, dziadkach i tamtych czasach. Moi rodzice tak się kochali, że mogliby żyć pięknie bez nas, gdyby zechcieli. Ja i moje rodzeństwo jesteśmy owocami tej miłości. Jesteśmy z niej utkani i przez jej pryzmat patrzymy na świat.

Pani rodzice dobrali się na zasadzie podobieństw czy kontrastów?

Mamusia i tatuś mieli mocne, kontrastowe charaktery. Upraszczając tato był uduchowiony, łagodny, filozoficzny, a mama jest otwarta, energiczna, uporządkowana. Pełna miłości do świata, co wszyscy wyczuwają i bezwiednie chcą się do niej zbliżyć – ludzie, dzieci, zwierzęta. Przez całe życie rodzice się uzupełniali i mogli na sobie polegać. Nawet się poważnie nie pokłócili, choć zdarzały im się drobne sprzeczki. Pamiętam jak obserwowaliśmy mamę stojącą na szczycie schodów i tatę u stóp tych schodów. Mama pokrzykiwała na tatę, w końcu razem ruszyli po schodach, spotkali się w połowie, ucałowali. Było po problemie. Nigdy nie było u nas w domu tak zwanych cichych dni.

Juan Pablo Escobar: Moja miłość do ojca była bezwzględna, ale nie chciałem iść w jego ślady

– Kiedy miałem siedem lat ojciec powiedział mi, że jest przestępcą. Nie chciałem iść w jego ślady – mówi syn szefa kartelu narkotykowego z Medellin.

zobacz więcej
Ale czasem się ze sobą nie zgadzali?

Opowiem anegdotkę. Tata zawołał nas kiedyś, żebyśmy przyjrzeli się tańczącej na wietrze plastikowej reklamówce. Zachwycaliśmy się razem z nim. A mamusia zerknęła szybko i coś powiedziała o zaśmiecaniu ogródka. A jest artystką, przepięknie śpiewa, gra, miała świetny głos, słuch. Prowadziła klasy chóralne. Tak, rodzice byli wspaniałymi dwiema istotami, które dały życie innym istotom. Wychowali nas starannie, elegancko.

Muzyka zawsze była u Steczkowskich obecna?

Muzykowali nie tylko moi rodzice, robili to też dziadkowie i pradziadkowie. Rodzice byli przekonani, że mają dzieci uzdolnione muzycznie, wszystkie po kolei. Trudno, żeby się z takich rodziców i przodków urodziły inne. liczą się geny. Tato mówił, że wszyscy pójdziemy do podstawowych szkół muzycznych, ponieważ jesteś niezwykle uzdolnienie w tym kierunku. Potem mogliśmy wybierać, ale i i tak szliśmy dalej z muzyką. Mam 26-letnią córkę, Różę, i niedawno zdałam sobie sprawę, że wychowałam dziecko według chińskiego wzorca. Polega on na tym, że do siódmego roku życia dziewczynka jest traktowane jak królewna, może wszystko robić, swobodnie przyglądać się światu. Rodzic zaś jest jego sługą i ochroniarzem. Od siódmego do czternastego roku życia dziecko jest niewolnikiem i robi to, co mu każą rodzice. Jeśli się pomylą, to trudno. Każdy niesie ze sobą błędy rodziców, bo przecież nie ma ludzi nieomylnych i idealnych. A po czternastym roku życia dziecko powinno zostać przyjacielem rodzica. Moja córka jest uzdolniona muzycznie, ale wybrała inną drogę. Róża robi filmy, jest grafikiem komputerowym, rysownikiem i animatorem. Skończyła świetne szkoły w Brukseli i Madrycie. Jest pierwszą osobą, która przełamała w rodzinie tradycję i nie skończyła studiów muzycznych. I nigdy się nie buntowała, co mnie nawet zaniepokoiło, ale uspokoiła mnie, mówiąc, iż miała tyle wolności, że nie musiała.

Pani rodzeństwo się buntowało?

Dojrzewanie jednego dziecka można z łatwością znieść, ale gdy trzeba to pomnożyć przez dziewięć, to można mieć przesyt. Tatuś i mamusia mieli bardzo naturalne podejście do życia. Na przykład powtarzali, że śmierć człowieka jest naturalną koleją losu i nie trzeba się jej bać. Gdy zmarł mój dziadzio musiałam ucałować go w rękę. Leżał w otwartej trumnie, płakały płaczki. Była rodzina, przyjaciele. Byłam malutka, tata kucnął przy mnie – zawsze tak robili z mamusią, gdy rozmawiali z dziećmi, nie patrzyli nigdy z góry – i powiedział, że to jest ten dziadzio, którego kocham i powinnam się z nim pożegnać. Rodzice przygotowali mnie i moje rodzeństwo do życia. Na tym polega między innymi dobre wychowanie. Żeby potem się zorganizować, być niezależnym, mieć wizję tego, co się chce robić i nikogo nie obciążać.
Agata Steczkowska przybliża dzieciom świat muzyki

„Bywam brany za kelnera, bo noszę muchę”. Spec od etykiety tłumaczy, jak unikać gaf

– Bywam brany za kelnera, bo noszę muchę – mówi ze śmiechem Adam Jarczyński.

zobacz więcej
Wyniosła to pani z domu?

Tak, oczywiście. Nie chodzi przecież o to, by zgromadzić dużo różnych rzeczy. Trzeba robić to, co cię uskrzydla i wtedy jest dobrze. Jestem w tym bardzo podobna do mojego taty. Strona materialna była dla niego mniej ważna. Opisuję w książce, jak przyniósł wiolonczelę, na którą wydał całą pensję. I cieszył się, że cena okazyjna. Potem musiał pożyczyć pieniądze, żeby mieć na jedzenie dla dzieci, ale oczywiście oddał. Kiedy zmarł, nie zostały po nim żadne długi. Jeździliśmy na koncerty całą rodziną przez 20 lat. Daliśmy ponad 300 koncertów w kraju i za granicą. Graliśmy w pałacach, między innymi dla królowej Belgii Fabioli i w Watykanie dla papieża. Ale też w występowaliśmy w domach starców. Wszędzie tam, gdzie nas zapraszano, gdzie były warunki sceniczne. Zarabialiśmy na spłatę domu, na wykształcenie i generalnie na życie. Moim zdaniem dziewięcioro wykształconych dzieci to piękny pomnik, który tatuś po sobie zostawił.

Pani tata mówił, że każde z jego dzieci to oryginał.

Dla niego to było naturalne i tę oryginalność w nas podsycał. Robił nam dyktanda muzyczne, wymyślał zabawy harmoniczne i rytmiczne. Świetna zabawa. Dostawaliśmy też zagadki filozoficzne. Gdy ktoś z nas coś przeskrobał, tata czasem nic nie mówił, tylko patrzył i milczał. Bez jednego słowa nas załatwiał. Natomiast mama dawała krótkie rozkazy, bo musiała ogarnąć całe towarzystwo.

Opisuje pani jak tata gotował dzieciom makaron.

Aż mnie brzuch rozbolał na samo wspomnienie. Mamusia była wtedy w szpitalu, chorowała na żółtaczkę. Tatuś z nami został i bohatersko karmił nas makaronem, który uwielbiał i sam mógł jeść trzy razy dziennie. A my już nie mogliśmy na makaron patrzeć i błagaliśmy mamę, żeby wracała. Trochę nas sąsiadki ratowały, ale taką gromadkę jak nasza trudno było wykarmić. Tato prozą życia nie zawsze się przejmował, pozwalał nam na przykład bić się poduszkami, a potem mama rozpaczała nad porozrzucanym pierzem.
Pokażą, czego się nauczyli

Znienawidziłem bankowość, choć po kilku miesiącach pracy można było kupić porsche

– Musiałem się zmuszać, żeby rano wstać z łóżka. Rzuciłem robotę – wspomina Raymond Khoury, autor międzynarodowych bestsellerów i uznany scenarzysta.

zobacz więcej
Jakiej muzyki słuchaliście jako dzieci?

W domu nie słuchaliśmy muzyki popowej. Tato uważał ją za mało wartościową. Mieliśmy płyty z muzyką poważną, klasyczną, sakralną.

Napisała pani, że ulubionymi utworami Muzykującej Rodziny Steczkowskich były miniatury Witolda Lutosławskiego. Zaskakujące to dla przeciętnego czytelnika, bo to trudna muzyka.

Lutosławski pisał cudne utwory. Bardzo lubiliśmy jego muzykę, bo on czuł dzieci. Graliśmy i śpiewaliśmy muzykę dawną, klasyczną, romantyczną i współczesną. Potrafiliśmy śpiewać to, co profesjonalne chóry. Graliśmy na różnych instrumentach w duetach, tercetach, kwartetach, kwintetach i septetach smyczkowych; utwory fortepianowe i z akompaniamentem fortepianu. Tworzyliśmy też oktet grając na wszystkich rodzajach fletów prostych. Poziom inteligencji muzycznej mojego rodzeństwa był bardzo wysoki, wiem, bo ich uczyłam, byłam szefem zespołu. Byliśmy wręcz nienormalnie zdolni muzycznie. Nie musiałam nimi dyrygować, stawałam profilem, wiedzieli mój wyraz twarzy i reagowali. Tak byliśmy rozśpiewani. Wiele osób jest zaskoczonych, gdy im puszczam nasze wykonanie „Ptasich plotek” Henryka Mikołaja Góreckiego sprzed lat – byliśmy bardzo mali i śpiewaliśmy tak trudny utwór.

Nie myślę o tym, czy wyglądam na ekranie korzystnie

Maria Mamona o swojej roli w „Zaćmie” Ryszarda Bugajskiego.

zobacz więcej
Jak wasz rodzinny zespół był odbierany?

Pojawiliśmy się publicznie jako muzykująca rodzina na Spotkaniach Muzykujących Rodzin we Wrocławiu w 1979 r. Poznaliśmy tam między innymi Pospieszalskich, z którymi się przyjaźnimy do dziś. Miałam wtedy 13 lat. Była nas czwórka plus rodzice i wzbudziliśmy sensację. Potem co roku graliśmy lepiej i co roku przybywało jedno dziecko. Rozwijaliśmy się muzycznie, chodziliśmy do szkół muzycznych, mnóstwo ćwiczyliśmy. W którymś momencie zaczęliśmy jeździć na trasy koncertowe a granicę, ponieważ rodzice uznali, że w ten sposób nie tylko zarobimy na spłatę domu, wykształcenie i życie, ale też nabierzemy doświadczenia scenicznego.

W radiowej Jedynce mam swój program pt. „Mój świat dźwięków” i teraz puszczam tam od czasu do czasu nagrania z rodzinnego archiwum, z naszych koncertów. To nie są profesjonalne, bo nie było nas na takie stać, ale słychać na nich, na jakim poziomie graliśmy i śpiewaliśmy. Wygrywaliśmy z maksymalną liczbą punktów międzynarodowe konkursy. Byliśmy zawodowcami. Kilka razy w roku jeździliśmy w trasę. Zapraszano nas bardzo chętnie. Koncertowaliśmy w prawie każdym kraju Zachodniej Europy.

Mieliście nawet własny transport.

Wszystko było nasze własne – od instrumentów po samochód. Mój tatuś był właścicielem jedynego prywatnego autosana w Polsce. Na jego zakup dostał pozwolenie od ministra komunikacji. Wcześniej mieliśmy nyskę, potem robura. I tak sobie jeździliśmy autosanem, w którym były kolorowe firanki w kwiatki, dywaniki, łóżka z pościelą. Były też oczywiście instrumenty, nawet pianino.

Jak jest pani filozofia życiowa?

Nie przejmuję się głupotami. Uważam się za osobę szczęśliwą, bez względu na to, czy jest trudno, czy nie. Całe życie robię to, co chce, jestem niezależna. Jeśli od czegoś jestem uzależniona, to od ciszy, bo w ciszy muzyka najlepiej we mnie brzmi. Mam ją w sobie. Komponuję, dyryguję, piszę muzykę do filmów, prowadzę chóry, mam swoją fundację, mistrzowskie warsztat, pracuję też w radio. Żyję sobie w moim świecie dźwięków.
Zdjęcie główne: Agata Steczkowska (fot. © Marcin Głowacki)
Zobacz więcej
Wywiady wydanie 13.10.2017 – 20.10.2017
„Powinniśmy powiedzieć Merkel: Masz tu rachunek, płać!”
Jonny Daniels, prezes fundacji From the Depths, O SWOIM zaangażowaniu w polsko-żydowski dialog.
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
Definitely women in India are independent
Srinidhi Shetty, Miss Supranational 2016, for tvp.info
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
Małgosia uratowała mi życie. Dzięki niej wyszedłem z nałogu
– Mam polski paszport i jestem z niego bardzo dumny – mówi amerykański gwiazdor Stacey Keach.
Wywiady wydanie 28.07.2017 – 4.08.2017
„Kobiety w Indiach są niezależne. I traktowane z szacunkiem”
Tak twierdzi najpiękniejsza kobieta świata Srinidhi Shetty, czyli Miss Supranational 2016.
Wywiady wydanie 14.07.2017 – 21.07.2017
Eli Zolkos: Gross niszczy przyjaźń między Żydami a Polakami
„Żydzi, którzy angażują się w ruchy LGBT, przyjmują liberalny styl życia, odchodzą od judaizmu”.