Filozofia jest chłodna, nie da energii, nie doda ducha. Ducha człowiek może zaczerpnąć tylko z religii – mówi dziennikarz sportowy TVP Przemysław Babiarz.
Przemysław Babiarz z Włodzimierzem Szaranowiczem. Charytatywny mecz TVP kontra Policja. Rok 2014 (fot. archiwum TVP)
TYGODNIK.TVP.PL: Podobno obudzony o północy potrafisz wymienić wyniki sportowców, których rywalizację komentujesz od lat. Co prawda rozmawiamy w południe, ale spróbujmy. W jakim czasie Otylia Jędrzejczak przepłynęła 200 m motylkiem na Igrzyskach Olimpijskich w Atenach w 2004 r.?
PRZEMYSŁAW BABIARZ: 2:06:05 i to nie był rekord świata, bo rekord wynosił wtedy 2:05:78 i został ustanowiony przez nią w 2002 r., a rok później Otylia poprawiła go na 2:05:61. W Atenach basen był otwarty, bo Grecy nie zdążyli go przykryć dachem. A na otwartej przestrzeni uzyskuje się troszkę gorsze wyniki.
Sport jest bardzo ważną częścią twojego życia. Masz czas na inne zainteresowania? Czy pasjonuje cię coś jeszcze?
To co najważniejsze: sens życia, religia, Pan Bóg. Gdybym musiał eliminować wszystkie pasje życiowe, to ostatnią rzeczą, której nigdy nie wyrzekłbym się, byłoby właśnie to terytorium. Wszystko co dotyczy sensu życia jest tak podstawowe, że pozwala nam – mimo różnych zawirowań, porażek, rozczarowań i innych okoliczności niesprzyjających – iść do przodu. Wstawać rano i zmierzać do jakiegoś celu.
To bardzo filozoficzne podejście.
Nie o to chodzi. Z filozofii można oczywiście czerpać, ale filozofia jest chłodna, nie da człowiekowi energii, nie doda człowiekowi ducha. Więc trzeba poszukiwać tam, gdzie można tego ducha zaczerpnąć. A ducha człowiek może zaczerpnąć z religii.
„Wiara powoduje, że wiemy, po co jest życie”
To porozmawiajmy o religii. Co dla ciebie oznacza być chrześcijaninem?
Chrześcijanin to ten, który naśladuje Chrystusa. Tak można by najkrócej go zdefiniować.
I ty go naśladujesz?
Wystawiłbym sobie wyjątkowo niską ocenę pod tym względem. Chrystus nam pokazał, że trzeba kochać aż do końca, być wiernym aż do końca, aż do śmierci no i… chodzić po wodzie.
To akurat jakoś do ciebie pasuje, bo komentujesz zawody pływackie...
(śmiech)… jest nawet taka piosenka, że wierzyć, to znaczy chodzić po wodzie.
„Kiedy siostra katechetka na religii dowiedziała się, co czytam, była zdumiona. Powiedziała: – Wiesz, to taka książka bardziej dla zakonnic”
Takie wartości wyniosłeś z domu?
Dom dał mi fundament. Moi rodzice nie byli ludźmi powierzchownie wierzącymi. Ojciec objaśniał mi wszystko, co jest związane z mszą świętą, z sakramentami, spowiedzią, różańcem. Potrafił na te wszystkie pytania dziecku 7-8-letniemu odpowiedzieć. Już wtedy naśladowałem mojego ojca. Śpiewaliśmy razem w chórze. Potem nastąpił taki moment, kiedy zyskałem pewną samodzielność. Miałem 12-13 lat, kiedy stwierdziłem, że trzeba mocniej docisnąć.
To znaczy?
Trzeba się bardziej starać. Znalazłem w szafie książkę z biblioteki karmelitańskiej. To się wiązało z historią rodzinną. W czasie II wojny światowej moja mama, będąc małą dziewczynką, razem ze swoim bratem i rodzicami uzyskała schronienie w klasztorze karmelitanek w Przemyślu. W takiej małej stróżówce. Musieli uciekać z poprzedniego mieszkania, zresztą często musieli się przenosić z powodu wydarzeń wojennych w Przemyślu. I również po wojnie mieszkali u karmelitanek.
W mojej rodzinie została z tych czasów książka o św. Teresie z Lisieux. To autobiografia, dziennik jej duszy. Przeczytałem ją, ale to nie była łatwa lektura, bo pisana z perspektywy kobiety, a zupełnie inna jest wrażliwość kobiety wyrażana również w obrębie spraw religijnych.
A ty miałeś 12 lat.
Kiedyś siostra na religii zapytała mnie, co czytałem i kiedy się dowiedziała, była zdumiona. Powiedziała: „Wiesz, to taka książka bardziej dla zakonnic” (śmiech).
„Zawsze wysoko stawiałem sobie poprzeczkę. Czasami tak wysoko, że przeskakiwałem pod nią”
A w jaki sposób ta książka na ciebie wpłynęła?
Ona pokazywała człowieka, który ma bardzo bliską i osobistą relację z Bogiem. W której Pan Bóg to jest taki towarzyszący przyjaciel i w każdej chwili można z nim rozmawiać. Mówiąc językiem antropologicznym: sacrum może być tu i teraz. Nosi się je z sobą.
Jeśli Pan Bóg jest na co dzień, to szalenie zobowiązuje. Kiedy jest trochę dalej, to czasami się można ukryć w krzakach, jak Adam po zjedzeniu jabłka z zakazanego drzewa.
Dlatego zakonnicy czy osoby głęboko wierzące mają swoich kierowników duchowych. Bo bardzo łatwo jest osunąć się w taki rodzaj nerwicy, że człowiek w każdej chwili chce być idealny, a przecież nie jest.
Nawet nie może być.
Ja wtedy nie przyjmowałem do wiadomości, że mogę sobie pozwolić na błąd wynikający nie z chytrości, tylko ze słabości. Nie porzuciłem jednak pasji – sportu ani zainteresowań literackich. Wręcz przeciwnie. Kiedy poszedłem do liceum robiłem kabaret, czytałem trudne książki. Zawsze wysoko stawiałem sobie poprzeczkę. Czasami tak wysoko, że ona nawet nie spadała, bo nie byłem w stanie jej strącić. Przeskakiwałem pod nią (śmiech).
„Starałem się odnaleźć w otaczającej mnie rzeczywistości taką kobietę, która mnie najbardziej fascynowała”
Kiedy miałem lat 16 spotykałem się z dziewczyną i znalazłem u niej książkę. Była to praca doktorska dotycząca teatru Tadeusza Różewicza. Czytałem ją w tempie trzech stron na godzinę, bo to był wtedy dla mnie język hermetyczny, nasycony pojęciami, które były dla mnie zupełnie nieznane.
Nawet w słowniku wyrazów obcych Władysława Kopalińskiego nie było wielu z tych pojęć.
Przeczytałem całą tę książkę. Chciałem zrozumieć coś, czego inni nie rozumieli. Ludzie mówili przecież, że teatr awangardowy, eksperymentalny to jakieś dziwactwo.
Miałeś skłonność do chodzenia trudniejszymi drogami?
Kupiłem niedawno tę książkę i znowu zacząłem ją czytać. Dopiero teraz ją rozumiem.
Gwiazdy tańczą na lodzie, rok 2007. Przemysław Babiarz i czeska łyżwiarka figurowa Michaela Krutská (fot. archiwum TVP)
Nastolatek chce poznawać świat w wielu jego wymiarach. Również dziewczyny…
Zdecydowanie. Ten wątek był mocno obecny w moim życiu i dodawał mu pewnej sprężyny. Nie uganiałem się za dziewczynami, ale one szalenie na mnie oddziaływały. Czy miałem lat 7 czy 12, czy 19, to zawsze starałem się odnaleźć w otaczającej mnie rzeczywistości taką kobietę, która mnie najbardziej fascynowała.
One cię inspirowały?
W jakiś sposób. Mogło się zdarzyć, że znałem je osobiście, ale czasami ja w ogóle ich nie znałem.
Czyli to były relacje platoniczne?
Zależy od wieku. Doszedłem bardzo szybko do wniosku, że świat bez kobiet byłby pozbawiony istotnego napięcia i smaków.
„Kobiety miały i mają ogromny wpływ na moje życie”
Pamiętam, kiedy w restauracji w Katowicach jadłeś obiad z gwiazdami telewizyjnymi i traf chciał, że były to same kobiety. Kelnerka skomentowała to: „Panu to dobrze”. A Ty odpowiedziałeś: „Nazwisko zobowiązuje”.
To takie stare odezwanie, że nazwisko zobowiązuje. W mojej redakcji funkcjonowała anegdota: ktoś zadzwonił i powiedział, że chciałby rozmawiać z Babiarzem, na co jeden z moich kolegów odpowiedział błyskotliwie, że tutaj wszyscy są babiarzami, ale tylko jeden od urodzenia (śmiech). Kiedy miałem 30 lat, chętnie powtarzałem ten żart. Teraz jestem bardziej powściągliwy. Nie jestem egocentrykiem w tych sprawach.
Dziennikarz pracujący na wizji musi być trochę egocentrykiem.
To nieuniknione, ale im mocniej będzie z tym walczył, tym lepiej dla niego. Poza bon vivanta jest bardzo niebezpieczna. Skoro jesteście, to proszę bardzo: pozwolę się obsługiwać. To powoduje, że zaczyna się traktować kobiety instrumentalnie. Nie wolno takich rzeczy robić, bo człowiek degradując innych, degraduje samego siebie. Egocentryzm to jedna z najgorszych cech ludzkich, najbardziej niszcząca.
Dlaczego?
Powołaniem człowieka jest złożenie siebie w ofierze – na tym polega miłość. Natomiast egocentryzm zasklepia człowieka w sobie. Znika i Bóg, i drugi człowiek, wtedy się zostaje ostatecznie osamotnionym. Jest to droga do destrukcji.
Dużo mówisz o Bogu i podążaniu drogą religii, a mimo to nie udało ci się poprzestać na jednym małżeństwie?
To nie był mój wybór. Dlatego nie chciałbym kontynuować tego tematu. Dawno temu jedno z kolorowych pism zwróciło się do mnie z pytaniem o pierwszy pocałunek. Później otrzymałem wiadomość od mojej bliskiej koleżanki z czasów młodości, że ma nadzieję, że nie będę o niej opowiadał. Zrozumiałem wtedy, że takie wspomnienia nie są tylko moją własnością.
Jesteś z wykształcenia aktorem po krakowskiej PWST. Studiowałeś też teatrologię na UJ. Nie żałujesz, że nie występujesz na scenie?
W Teatrze Wybrzeże odmówiono mi przedłużenia kontraktu po trzech latach.
A czułeś, że aktorstwo jest twoim powołaniem?
Czułem, że moim powołaniem jest zdać do szkoły teatralnej. To był dla mnie tajemniczy, zamknięty świat i dlatego musiałem spróbować przekroczyć jego granice. Jeszcze w liceum występowałem na scenie kabaretowej i grałem w przemyskim teatrze amatorskim Fredreum. Z okazji jubileuszu w 1979 r. zaproponowano mi rolę Gustawa w „Ślubach panieńskich”.
„W mojej karierze nie było większej radości niż wtedy, kiedy dostałem się do szkoły teatralnej”
Wypadłem w miarę przyzwoicie, ale bałem się zdawać do szkoły teatralnej, w obawie przed klęską. Zdecydowałem się na ten krok, kiedy doszło do mnie, że za chwilę przekroczę dopuszczalną granicę wieku. W 1985 r. miałem 22 lata. I pomyślałem: „Teraz albo już nigdy!”. Wmawiając sobie, że jeśli nie zdam, to spłynie to po mnie jak woda po gęsi, poszedłem na kolejne etapy egzaminów.
W przeddzień ogłoszenia wyników zrozumiałem, że straszliwie mi zależy. Przeżyłem noc zwątpienia. Następnego dnia poszedłem do akademii. Wspiąłem się na trzecie piętro. Tłum ludzi kłębił się przy tablicy z wynikami. Patrzę na nią i… nie widzę swojego nazwiska. Patrzę jeszcze raz uważnie i dostrzegam nagłówek, że chodzi o tych, którzy nie zdali egzaminu.
Przemysław Babiarz zagrał w serialu „Rodzinka”, rok 2003 (fot. archiwum TVP)
Przenoszę wzrok na drugą listę i znów nie widzę swojego nazwiska. Jak to możliwe? Okazało się, że na niej są nazwiska osób, które zdały egzamin, ale nie dostały się z braku miejsc. I wtedy dostrzegłem, że na samej górze jest trzecia lista, na której jest moje nazwisko.
I to było spełnienie twojego marzenia o aktorstwie?
Przyznam szczerze, że z perspektywy 32 lat, które minęły od tamtego czasu, w mojej karierze nie było większej radości niż wtedy, kiedy dostałem się do szkoły teatralnej. Parę lat temu, na jubileusz 25-lecia ukończenia szkoły przez mój rok, napisałem i wygłosiłem monolog w stylu Gombrowicza, w którym idę po schodach, żeby sprawdzić, czy zdałem. Zabawny, autoironiczny.
Ale nie tęsknisz?
Zawód aktora może okazać się niebezpieczny, a nawet toksyczny. Pracując nad rolą trzeba bowiem potrącić w sobie struny rezonujące z postacią, bardzo często odbiegającą od aktora pod względem charakterologicznym i wyznawanych wartości, np. z Raskolnikowem ze „Zbrodni i Kary”. To nie jest obojętne dla ludzkiej psychiki i poczucia własnej tożsamości.
Wchodzenie w rolę jest trudne, ale wychodzenie z roli jeszcze trudniejsze. Wielu aktorów sobie z tym nie radzi. Jest to też siłą rzeczy zawód ogromnego skupienia na sobie, bo malarz maluje na płótnie, rzeźbiarz rzeźbi w kamieniu czy drewnie, muzyk ma instrument, a aktor ma samego siebie.
Powstało pojęcie aktora instrumentalnego. Jan Peszek jest wybitnym przedstawicielem tego rodzaju aktorstwa w słynnych przedstawieniach Bogusława Schaeffera, które są oparte na koncepcji aktora instrumentalnego. Tylko co właściwie jest tym instrumentem i jaka jest higiena psychiczna, duchowa tego aktora instrumentalnego?
A potem poniosło cię do telewizji.
Do telewizji leciałem na skrzydłach. Ale sport wtedy miał być takim hobby życiowym, a nie moim zawodem. Przyjechałem na casting na komentatora sportowego. W komisji zasiadał wówczas Bohdan Tomaszewski, który poprosił mnie o skomentowanie z wyobraźni jakiegoś wydarzenia sportowego. Wymyśliłem sobie, że to będzie finał biegu na 100 m z igrzysk olimpijskich w Seulu, w którym wystąpiły takie sławy, jak Ben Johnson, Carl Lewis.
Dla mnie to był o wiele mniejszy stres niż wyjście na scenę. Aktor mówi tekstem już nauczonym na pamięć, który już obumarł emocjonalnie w nim i on musi na nowo udzielić mu świeżości. To jest cała tajemnica tego zawodu. A kiedy improwizuję tekst komentarza sportowego, moje emocje są autentyczne. Zdecydowanie wolę improwizację.
Twoja pasja stała się twoim zawodem. A twój wyuczony zawód stał się hobby, bo wykorzystujesz przecież swoje umiejętności aktorskie.
To prawda. W szkole teatralnej uczy się etyki zawodowej, że każda rola jest tak samo ważna. Ale w rzeczywistości tylko wielka rola nakarmi człowieka bez reszty. A komentator występuje w roli głównej.
Może za wcześnie na takie pytanie, ale co będziesz robił na emeryturze?
Chciałbym wrócić do swojej pasji krajoznawczej. Szukam takich miejsc, w których czuję, że jestem gdzie indziej. Pojechałbym na wyprawę rowerową. Nie narzucałbym sobie wielkich dystansów, tylko jechałbym ostępami zmierzając w jakimś kierunku.
– rozmawiała Irena Pręcikowska
Zdjęcie główne: Wielki test o Wiśle, Przemysław Babiarz i Anna Popek (fot. Jan Bogacz TVP)