Rozmowy

Byłem wychowywany po kawaleryjsku

Niemcy aresztowali mamę w 1943 r. Podczas jednego z barbarzyńskich przesłuchań, gdy najeżony kolcami kastet zbliżał się do jej głowy, miała przebłysk iluminacji. Powiedziała do oprawcy: „Na kogo ty rękę podnosisz? Mój ojciec był przedstawiony führerowi”. To była prawda. Dziadek był na olimpiadzie w Berlinie w 1936 r. i jako szefa polskiej ekipy jeździeckiej zaprezentowano go Hitlerowi – opowiada tygodnikowi.tvp.pl Cezary Harasimowicz, scenarzysta i pisarz, autor „Sagi czyli filiżanki, której nie ma”.

TYGODNIK.TVP.PL: We wstępie do książki „Saga czyli filiżanka, której nie ma” pisze pan o metodzie przymrużania oczu działającej jak wehikuł czasu. Tak było łatwiej zanurzyć się w rodzinnych wspomnieniach?

CEZARY HARASIMOWICZ: Poszedłem za radą znajomego pewnego „sklepikarza” – tak kazał się nazywać – który był zapalonym historykiem amatorem. Najbardziej interesowały go jednostkowe losy ludzi i przez nie widział historię. Powiedział mi, bym przymrużył oczy i zaczął sobie wyobrażać, jak wyglądały kiedyś domy, ulice. Podczas pracy nad tą książką przeprowadziłem wielopłaszczyznowe poszukiwania. Z jednej strony przeglądałem rodzinne i urzędowe archiwa, z drugiej – układałem w logiczny ciąg wspomnienia mojej gasnącej już mamy. Bardzo cenne były też zapiski mamy i dziadka, Adama Królikiewicza, pierwszego polskiego medalisty olimpijskiego. Wizualizowałem sobie m.in. Lwów, ulicę Rycerską, gdzie wychowywał się mój dziadek razem z siedmioma braćmi. Wszyscy zasłużyli się w walce o Lwów.

Pana podróż w czasie sięga aż do XIX wieku.

Pierwszą znaczącą datą jest 1890 r. Pochodzą z niego wzmianki w archiwach o mojej prababci, Stefanii Miłobędzkiej. Odkryłem akt chrztu pradziadka, Stanisława Liliensterna, który się przechrzcił z wiary mojżeszowej na katolicką. Zrobił to z miłości do Stefanii. Parę dni po jego chrzcie wzięli ślub. Trzonem książki jest życie mojego dziadka, legionisty, kawalerzysty i wspaniałego sportowca, Adama Królikiewicza, a potem jego córki, czyli mojej mamy, aktorki Krystyny Królikiewicz. Dziadek wstąpił do Legionów Piłsudskiego w 1914 r. Miał 18 lat. Poszedł do kawalerii, choć nigdy wcześniej nie siedział na koniu. 10 lat później zdobył brązowy medal na olimpiadzie w Paryżu za skoki przez przeszkody.
Moją misją jest namówić czytelników na rozmowy ze starymi ludźmi. Trzeba ich kochać, czerpać jak najwięcej z ich przeszłości, póki jest na to jeszcze czas. To bardzo ważne dla naszej tożsamości – mówi Cezary Harasimowicz Fot. Krzysztof Kurek/TVP
Jeździł m.in. na Jaśku i „okrutnej urody” Picadorze.

Jasiek był pierwszym sportowym koniem dziadka. Wcześniej chodził w oddziale wojskowym. Drugi, Picador, był półdzikim mustangiem amerykańskim i – tak samo jak Jasiek – weteranem wojennym. Wypatrzył go dziadek, który miał niezwykłe oko do utalentowanych koni. Picador był niespecjalnie piękny, niewysoki, nie miał ogona. Pod ręką dziadka ten zaprzęgowy mustang, który służył w amerykańskiej armii, stał się olimpijskim mistrzem.

Sportowa sława Adama Królikiewicza pomogła wydostać się z opresji podczas wojny pana mamie.

To była jedna z wielu niezwykłych historii z życia mojej rodziny. Mama od 1942 r. działała w konspiracji. Niemcy aresztowali ją w 1943 r. Trafiła do więzienia na Montelupich w Krakowie. Była bita i torturowana. Podczas jednego z barbarzyńskich przesłuchań, gdy najeżony kolcami kastet zbliżał się do jej głowy, miała przebłysk iluminacji. Powiedziała do oprawcy: „Na kogo ty rękę podnosisz? Mój ojciec był przedstawiony führerowi”. To była prawda. Dziadek był na olimpiadzie w Berlinie w 1936 r. i jako szefa polskiej ekipy jeździeckiej zaprezentowano go Hitlerowi. Gdy oprawca usłyszał słowa mamy, przestał ją katować. Potem jeszcze parę razy w cudowny sposób uniknęła śmierci. Dzięki temu ja jestem na świecie. Gdy pisałem tę książkę, towarzyszyło mi pytanie, co by było, gdyby historia mojej rodziny inaczej się potoczyła.
Adam Królikiewicz na koniu Jasiek (1924)
Karty książki zaludniają też bardzo znane postaci z naszej historii, marszałek Piłsudski, pierwszy ułan II RP Bolesław Wieniawa-Długoszowski, Henryk Dobrzański.

Bolesław Wieniawa-Długoszowski był dowódcą 1 Pułku Szwoleżerów, w którym służył mój dziadek. Zobaczył go po raz pierwszy podczas rekrutacji do Legionów, które zjednoczyły ludzie ze wszystkich środowisko politycznych. Unieśli się ponad podziałami zjednoczeni patriotyzmem. Teraz tego ogromnie brakuje. Ostatni podobny moment, gdy byliśmy razem, to był karnawał „Solidarności” z 1980 r. Jeśli chodzi o Piłsudskiego, to mama go często wspominała. Chodziła do przedszkola prowadzonego przez żonę marszałka. Jako dziecko bawiła się w ogrodach belwederskich i miała szczęście – co podkreślała – zamienić parę słów z Piłsudskim. Do ostatnich miesięcy życia pamiętała wszystko w najdrobniejszych szczegółach – co mówił, jak był ubrany i że był uśmiechnięty.

Dziadek był zaprzyjaźniony z majorem Henrykiem Dobrzańskim, który podczas II wojny przybrał pseudonim „Hubal” i dowodził pierwszemu polskiemu oddziałowi partyzanckiemu. Mało kto teraz wie, że Dobrzański był wybitnym jeźdźcem. Przytoczyłem w książce opowieść dziadka z zawodów w Londynie. Dobrzański wpadł we wściekłość, bo uważał, że Anglicy nie docenili go należycie. Koledzy postanowili więc zrobić mu kawał i jako rekompensatę przekazali mu pospolity, gliniany dzbanek. Wynikły z tego różne komplikacje. Ta historia jest bardzo charakterystyczna dla Dobrzańskiego, człowieka ciekawego, ale obdarzonego gwałtownym charakterem. Dziadek powtarzał, że Dobrzański był watażką, ale tylko tacy ludzie zostają wielkimi bohaterami.
Na progu tajemnicy
Zerknęłam na stronę Muzeum Powstania Warszawskiego, do Archiwum Historii Mówionej. Pana mama zaczyna swoją opowieść od warszawskiej ulicy Szwoleżerów.

Mama się tam urodziła. Jeszcze wtedy ta ulica nie nazywała się Szwoleżerów, ale Ułańska. W małym kościółku nieopodal Łazienek została ochrzczona. Gdy jestem w okolicy, zawsze stoi mi przed oczami obraz mamy trzymanej do chrztu.

Dziadek dużo panu o sobie opowiadał?

Tak, zastępował mi ojca po rozwodzie rodziców. Zmarł w 1966 r. Miał śmiertelny wypadek na planie „Popiołów” Andrzeja Wajdy. Prowadził filmową szarżę pod Somosierrę, spadł z konia i połamał kręgosłup. Nie powinien już dosiadać konia, ale gdy zobaczył mundury, szable, cały ten sztafaż ułańsko-szwoleżerski, nie mógł się powstrzymać. Zostały po nim książki i notatki, z których czerpałem pełnymi garściami.

Proszę opowiedzieć historię z furażerką.

Dziadek ustawił mnie wtedy na całe życie, jeśli chodzi o pion historyczno-polityczny, nie miałem już żadnych problemów z wyborami ideowymi. To były czasy „Czterech pancernych”. Marzyłem, żeby mieć coś wojskowego na głowę. Dziadek zrobił mi furażerkę, a ja przykleiłem do niej natychmiast czerwoną gwiazdkę i… dostałem lanie. Wytłumaczył mi też, co za czerwoną gwiazdą stoi, opowiedział o kolegach, którzy zginęli w Katyniu, o wojnie bolszewickiej. Nie powiedział mi tylko, że za udział w niej dostał order Virtuti Militari, dowiedziałem się o tym sam, po latach.
Rodzina Królikiewiczów, Lwów 1906 r. Fot. archiwum prywatne
Które z rodzinnych odkryć najbardziej pana zaskoczyło?

Żydowskie korzenie mojej rodziny, odcięte siłą rzeczy podczas okupacji. Inaczej mama i moja babcia by nie przeżyły. Niezwykle wzruszające było dla mnie poznawanie tożsamości mojego prapradziadka, Markusa Liliensterna, kupca z Lublina, powinowatego z rozległymi, bardzo zacnymi rodzinami żydowskimi: Wawelbergów i Rotwandów. Hipolit Wawelberg był bardzo zasłużonym dla historii Polski patriotą, powstańcem styczniowym, filantropem, który ufundował pierwsze wydanie dzieł zebranych Adama Mickiewicza i częściowo pomnik wieszcza. Sponsorował, jakbyśmy dzisiaj powiedzieli, wielkich pisarzy – Henryka Sienkiewicza, Gabrielę Zapolską, Bolesława Prusa. W poszukiwaniach bardzo pomógł mi Żydowski Instytut Historyczny. Dotarłem aż pięć pokoleń wstecz. Odkryłem też – na 95 proc. – że moja prababcia miała nieślubne dziecko, ale nie udało mi się ustalić, co się z nim stało. Była sierotą, pochodziła ze zubożałego po powstaniu styczniowym rodu hrabiowskiego. Kolejnym mocnym przeżyciem była dla mnie wiadomość, że w 1900 r., na rok przed urodzeniem mojej babci, Tomisławy Królikiewicz, czyli Muszki, pradziadek i prababcia stracili dziecko.

Niezwykłe była geneza poznania się Adama Królikiewicza i jego przyszłej żony, Tomisławy…

W mojej rodzinie jedna niezwykła historia goni drugą. I nic nie jest tu inwencją scenarzysty. W 1918 r. dziadek siedział w okopach z Adamem Sokołowskim, późniejszym szefem gabinetu marszałka Piłsudskiego. Przyjaciel pokazał mu zdjęcie narzeczonej. To była Tomisława. Dziadek zakochał się w pannie ze zdjęcia i rok później ją poślubił. Dwaj Adamowie przyjaźnili się do końca życia.
04.12.2017 – Cezary Harasimowicz
Do rodzinnych opowieści wplata pan wycinki z prasy. Skąd ten pomysł?

Chciałem pokazać nie tylko tę historię przez wielkie „h”, ale też przybliżyć codzienne życie sprzed lat, pokazać koloryt tamtych dni. Są więc kroniki kryminalne, towarzyskie, prześmieszne reklamy. Zamieściłem również fragmenty bardzo dramatyczne, takie jak lista katyńska z nazwiskami wielu przyjaciół dziadka, która przez wiele miesięcy ukazywała się w krakowskiej gadzinówce. Mój dziadek uniknął losu tych oficerów, którzy zginęli w dołach katyńskich, dzięki błyskowi dobroci rosyjskiego bojca. Ten człowiek, który pilnował rodziny Królikiewiczów w areszcie domowym, w pewnym momencie uchylił drzwi i powiedział: uchaditje.

Opowiadając o swojej rodzinnie opisał pan ponad 100 lat polskiej historii, obfitującej w bardzo dramatyczne wydarzenia.

Tak się pięknie składa, że książka wyszła niedługo przed 100. rocznicą odzyskania przez Polskę niepodległości, która przypada w 2018 r. Losy mojego dziadka i mamy zespoliły się z walką za ojczyznę. Jestem szczęściarzem, że znalazłem się w takiej rodzinie.

Książkę zadedykował pan swojej mamie.

Tak, niestety mama nie doczekała jej wydania. Ostatnią kropkę postawiłem 24 czerwca br., a 3 sierpnia mama umarła. Miała 96 lat. Ten dzień łączy się z jednym ze strasznych powstańczych dni na warszawskiej Ochocie, gdzie mama walczyła. Postawiono ją razem z grupą ludzi pod murem do rozstrzelania. Z szeregu wyszarpnął ją pijany RONO-wiec, który chciał jej zerwać złoty łańcuszek. Chwilę potem odbyła się egzekucja. Mama wielokrotnie wymykała się śmierci, uniknęła gwałtu, którego chcieli się dopuścić esesmani. O torturach na Montelupich już opowiadałem. Kolejny raz cudem ocalała dzięki brawurowej akcji polskiego chłopaka, który w przebraniu esesmana wyprowadził ją z obozu pracy.
Krystyna Królikiewicz - matka Cezarego Harasimowicza na koniu Cabalero, święto Hubertusa (1938). Fot. archiwum prywatne
Czy pana mama uważała się za bohaterkę?

Pisząc tę książkę, zdałem sobie sprawę, jak bardzo mama była dzielna i odważna, a jednocześnie skromna. Nie uważała się za bohaterkę. Nie chciała nawet, by ją nazywać powstańcem warszawskim, bo walczyła bardzo krótko; Ochota padała jako pierwsze. Kilka lat przed śmiercią uhonorowano ją awansem na stopień podporucznika. Bardzo to przeżyła. Mama wywodziła się z pokolenia, które patriotyzm uważało za coś absolutnie oczywistego. Opowiadała, że nikt z jej znajomych nie zastanawiał się, czy wstąpić do AK. Byli pewni, że trzeba walczyć z okupantem. Gdy przeanalizowałem barwne, dramatyczne wojenne opowieści mamy, uświadomiłem sobie, że ta wrażliwa, trochę egzaltowana i niezwykle piękna artystka wykazała się wielkim hartem ducha. Przeżyła tortury, samotność w więzieniu. Wzbudziło to moją wielką czułość i podziw.

Czasy powojenne też nie były dla niej usłane płatkami róż. Nie dość, że walczyła w AK, to była córką przedwojennego oficera, i to znacznego, bo dziadek był szefem ekwitacji w Centrum Szkolenia Kawalerii w Grudziądzu. Po wyzwoleniu była w pierwszym zespole Teatru Polskiego w Warszawie pod dyrekcją Arnolda Szyfmana. Zagrała wielkie role. Historycy wspominają m.in. jej Marię Stuart z przedstawienia w reżyserii Iwo Galla. Pan Jerzy Antczak wielokrotnie mi pisał, że pamięta moją mamę jako wielką artystkę o nieprawdopodobnej urodzie. Gdy przyszedł socrealizm, nie było już dla mamy ról. Zmieniła się estetyka, nastały czasy ciemne politycznie.
Cezary Harasimowicz „Sagi czyli filiżanki, której nie ma”, W.A.B. 2017
Wybrał pan studia aktorskie pod wpływem mamy?

Bardzo nie chciała, żebym został aktorem, wiedziała, jaki to niewdzięczny zawód. Egzaminy do szkoły zdawałem, gdy na pewien czas wyjechała za granicę. Była jednak zadowolona, że poszedłem tą drogą. Potem cieszyło ją, że zostałem scenarzystą. Z „Sagi…” można między wierszami wyczytać, że mama uważała mnie za swój największy sukces. Gdy byłem młody, strasznie mnie to denerwowało. Teraz jest inaczej, wiele zrozumiałem. Byłem długo wyczekiwanym jedynakiem. Potem mama wychowywała mnie sama z pomocą dziadków. Rosłem otoczony miłością, ale nie byłem maminsynkiem. Wychowywany byłem surowo, po kawaleryjsku.

Pana książka pokazuje, że warto zgłębiać rodzinne historie, bo wiele możemy się dzięki temu dowiedzieć o nas samych.

Podczas pisania poczułem, że to moja misja, by namówić czytelników na rozmowy ze starymi ludźmi. Trzeba ich kochać, czerpać jak najwięcej z ich przeszłości, póki jest na to jeszcze czas. To bardzo ważne dla naszej tożsamości.

– Cezary Harasimowicz – scenarzysta, pisarz, dramaturg i aktor. W 1994 jego scenariusz do filmu „Bandyta” zdobył pierwszą nagrodę w konkursie Hartley-Merrill w Stanach Zjednoczonych. Według jego scenariuszy powstało osiem filmów fabularnych oraz seriale, m.in. „Przeprowadzki”, trzeci sezon serialu „Ekstradycja”, a także spektakle Teatru TV.
Zdjęcie główne: Serial „Przeprowadzki” w reżyserii Leszka Wosiewicza, według scenariusza Cezarego Harasimowicza – rok 2001, odcinek 6. Na zdjęciu od lewej: Cezary Harasimowicz, Pawel Delag. Fot. TVP S.A. Krzysztof Wellman
Zobacz więcej
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Zarzucał Polakom, że miast dobić wroga, są mu w stanie przebaczyć
On nie ryzykował, tylko kalkulował. Nie kapitulował, choć ponosił klęski.
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
W większości kultur rok zaczynał się na wiosnę
Tradycji chrześcijańskiej świat zawdzięcza system tygodniowy i dzień święty co siedem dni.
Rozmowy wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Japończycy świętują Wigilię jak walentynki
Znają dobrze i lubią jedną polską kolędę: „Lulajże Jezuniu”.
Rozmowy wydanie 15.12.2023 – 22.12.2023
Beton w kolorze czerwonym
Gomułka cieszył się, gdy gdy ktoś napisał na murze: „PPR - ch..e”. Bo dotąd pisano „PPR - Płatne Pachołki Rosji”.
Rozmowy wydanie 8.12.2023 – 15.12.2023
Człowiek cienia: Wystarcza mi stać pod Mount Everestem i patrzeć
Czy mój krzyk zostanie wysłuchany? – pyta Janusz Kukuła, dyrektor Teatru Polskiego Radia.