Gdy jeszcze nie umilkły działa w Europie, w oswobodzonej Francji zaczęto się rozliczać z przeszłością.
Rozliczenia częstokroć miały partykularny charakter. Niejednokrotnie były przydatne do wyeliminowania konkurencji. Mniej więcej pierwsze dwa lata po wojnie traktowano „collabos” bardzo surowo, zapadały nawet wyroki śmierci. Tak było w przypadku Roberta Brassilacha, wydawcy nacjonalistycznego periodyku „Je suit partout” [znanego pisarza i publicysty, który w czasie wojny wziął udział w delegacji do Katynia i napisał reportaż obciążający ZSRR odpowiedzialnością za zbrodnię katyńską – red.].
Pod petycją o złagodzenie mu wyroku skierowaną na ręce ówczesnego szefa tymczasowego rządu Francji Charlesa de Gaulle’a podpisali się literaccy luminarze, generał jednak nie skorzystał z prawa łaski. Ale już od nastania Zimnej Wojny skażeni współpracą z okupantem mogli spać spokojnie, a na starość wspominali z sentymentem słodki smak kolaboracji. Najkrócej rzecz ujmując: bardzo szybko zemstę zastąpiła amnezja.
Już pod koniec lat czterdziestych do czołowych sal estradowych wrócili tancerz i choreograf Serge Lifar, piosenkarze Maurice Chevalier i Charles Trenet, pianista Alfred Cortot, reżyser i aktor teatralny Sacha Guitry i inni, których w pierwszych powojennych miesiącach napiętnowano infamią, skazując niekiedy na prowincjonalną banicję.
Bodaj najdłużej deliberowano nad przypadkiem pisarza Georgesa Simenona, francuskojęzycznego Belga, który w latach wojny mieszkał w departamencie Wandei. Podczas okupacji przeniesiono na ekran dziewięć jego powieści (w tym cztery przez niemiecką wytwórnią filmową). W końcu w 1950 roku zakazano mu wydawania przez pięć lat nowych książek, lecz w praktyce wyrok był pozbawiony znaczenia.
W artystycznym światku francuskim podczas II wojny światowej panował światopoglądowy amalgamat. Dlaczego zatem rząd dusz w nim po roku 1945 sprawowali twórcy komunizujący, impregnowani zwłaszcza na krytykę Sowietów?
Lewicowość artystycznej socjety to zjawisko charakterystyczne nie tylko dla Francji II połowy ubiegłego stulecia, niemniej rzeczywiście - tam najdłużej łudzono się komunistyczną utopią, traktując ją jak niedoskonałe wprawdzie, lecz jedyne skuteczne antidotum na faszyzm i nazizm. W Sowietach widziano przede wszystkim pogromców hitleryzmu, stosunkowo łatwo wybaczając wszelkie „błędy i wypaczenia”.