Rozmowy

Sowieci przywiązywali polskie dzieci do czołgów

Po trzech dniach bohaterskiej obrony do Grodna wkroczyli Sowieci. Przez parę dni panował nieopisany terror. Rozstrzeliwani byli żołnierze, harcerze, cywile, wszyscy, których Sowieci podejrzewali o to, że brali udział w obronie miasta lub wspierali obrońców. Na placu Batorego leżały stosy trupów - opowiada Piotr Kościński, autor książki "Obrońca Grodna. Zapomniany bohater".

Panorama przedwojennego Grodna od strony Niemna, rok 1935. Fot. Wikimedia
TYGODNIK.TVP.PL: Harcerze z butelkami zapalającymi przeciwko sowieckim czołgom, trzydniowa walka żołnierzy i cywilów z dużo silniejszym wrogiem, nieoczywisty dowódca – z pańskiej, wydanej niedawno książki „Obrona Grodna. Zapomniany bohater” wynika, że w tej historii jest wszystko, co trzeba, by wydarzenie to weszło do mitologii września '39. Ale tak się nie stało. Dlaczego?

PIOTR KOŚCIŃSKI:
Przez całe lata o obronie Grodna nie mówiono, bo nie było wolno mówić, a skoro tak, nie przebiło się to do naszej świadomości. Po upadku komunizmu też nie było na to dobrego klimatu. Grodno, bardzo ważne miasto w I i II Rzeczypospolitej, na tle Lwowa i Wilna bladło.
To zacznijmy od początku. Jest 17 września. Niedziela. Granicę przekraczają sowieckie wojska. Co robią polscy żołnierze? Jakie rozkazy dostają?

Marszałek Rydz Śmigły wydaje rozkaz, który brzmi mniej więcej tak: z bolszewikami nie walczyć, jedynie w przypadku natarcia z ich strony lub prób rozbrajania. Z tym, że nie do wszystkich ten rozkaz dotarł, a poza tym niekoniecznie wszyscy żołnierze chcieli go wykonywać. To jest być może powód, dla którego w ogóle doszło do obrony Grodna.

Mam rozumieć, że polscy żołnierze w większości wypadków cofają się bez walki, albo się poddają.

Nie. 17 września dochodzi do strać przy strażnicach Korpusu Ochrony Pogranicza. W tym czasie są już one słabo obsadzone, ponieważ jeszcze przed wybuchem wojny 1 września, wojsko ruszyło na zachód, a żołnierze ze wschodnich garnizonów zostali wcieleni do armii walczących z Niemcami. Na granicy wschodniej pozostały nieliczne oddziały KOP i ośrodki zapasowe, do których mieli ściągać rezerwiści. Ale żołnierze Korpusu walczą, choć akurat do tej walki nie byli przygotowani. Nikt ich nie uprzedził, że zagrożenie przyjdzie ze wschodu.

Nie było żadnych podejrzeń? Żadnych informacji od wywiadu?

Od 15-16 września dochodzą informacje, że po sowieckiej stronie granicy słychać warkot silników, chrzęst gąsienic, że Sowieci zdejmują zasieki, gromadzą wojsko i to może wskazywać, że szykują się do ataku. Ale nie było pewności. W efekcie Sowieci wchodzą z zaskoczenia. Obrona strażnic trwa czasem kilka godzin, ale potem KOP się wycofuje na zachód - w przypadku Polski północno-wschodniej w kierunku Wilna, Lidy, Grodna. Tyle że nie było wiadomo, co się stanie dalej.

Polskie wojsko się cofa, Sowieci zajmują kolejne tereny. We wspomnieniach wielu mieszkańców Kresów pojawia się motyw „V kolumny na wschodzie” – w miasteczkach dla sołdatów budowane są bramy tryumfalne, w stronę czołgów lecą kwiaty... W Grodnie też tak na nich czekano?

Były pewne grupy ludzi pozostających pod wpływem propagandy komunistycznej….
Żołnierze polskiego Korpusu Ochrony Pogranicza z funkcjonariuszami litewskiej Straży Granicznej. Rok 1938. Fot. NAC/IKC
Jakie grupy? Można je zidentyfikować?

Rzadko byli to Polacy. Wywodzili się z głównie z mniejszości narodowych, najczęściej z żydowskiej. Trzeba pamiętać o jednym - w tamtym czasie na tamtym terenie w miastach dominowała ludność polska i żydowska, Białorusinów było bardzo niewielu. Jeżeli więc ktoś pozostawał pod wpływem propagandy komunistycznej, to głównie Żydzi.

Ci właśnie byli działacze Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi – byli, bo partia została przez Stalina rozwiązana w 1938 roku - albo jakieś inne grupy kierowane przez sowieckich dywersantów, na wieść o przekroczeniu granicy przez Armię Czerwoną próbują w Grodnie zorganizować coś w rodzaju „powstania”. Nie był to zresztą przypadek odosobniony. 18 września w Skidlu, miasteczku koło Grodna, też wybucha powstanie, stłumione zresztą krwawo przez polskie wojsko. W Grodnie komuniści próbują podjąć walkę…

I…?

… 18 września atakują posterunek policji, ale zupełnie im to nie wychodzi. Chyba nie do końca rozpoznali nastroje i nie spodziewali się, że opór polski będzie tak silny.

Dużo ich było?

Kilkadziesiąt osób.

Polacy z komunistami szybko sobie poradzili, ale w ciągu kolejnych kilkudziesięciu godzin pod miasto podchodzą regularne wojska sowieckie. W Dwudziestoleciu Międzywojennym w Grodnie był jeden z najsilniejszych garnizonów WP. Nie powinno więc być chyba problemów z obroną.

Ależ oczywiście, że problem był! Grodno było przygotowane do obrony, tyle że nie bardzo wiedziano, z kim przyjdzie im walczyć, czy pierwsi nie uderzą Niemcy. 20 września od południowego zachodu pod Grodno podjechało około 20 sowieckich czołgów. Na początku nikt nie wiedział, czyje one są. Dopiero potem okazało się, że to Sowieci. To oczywiście nie była wielka siła i mimo że udaje im się przedrzeć do centrum, Polacy szybko ich przepędzają, choćby przy pomocy butelek z benzyną - takich samych jak te wykorzystywane później w Powstaniu Warszawskim.

Polscy żołnierze obsadzili potem mosty na Niemnie i Sowietom nie było już tak łatwo. Trzeba też pamiętać, że w tym czasie regularnych oddziałów polskiego wojska w Grodnie właściwie już nie ma. W mieście pozostały oddziały zapasowe, dopiero się formujące. Są żołnierze, którzy ściągnęli do Grodna po jednodniowej walce w obronie Wilna, pojedyncze oddziały KOP czy grupa policjantów ewakuowanych z Poznania.

Na ich czele staje bohater pańskiej książki, major Benedykt Serafin. Major to nie jest oficer szczególnie wysokiego stopnia. Nie ma kogoś o wyższej szarży?

Byli wyznaczeni dowódcy - generałowie, pułkownicy - którzy pojawiali się i znikali.
W szturmie na Grodno brały udział sowieckie lekkie czołgi B-7. Fot. Wikimedia
Jak to znikali? Dokąd wyjeżdżali?

Głównie w kierunku północnym, czyli na Litwę. Na dowódcę obrony Grodna zostaje wyznaczony gen. Józef Olszyna-Wilczyński, ale się załamuje i wyjeżdża, przekonany, że już nic się nie uda. Pod Sopoćkiniami, niedaleko Grodna zostaje zresztą schwytany przez Sowietów i zabity. Prezydent miasta uciekł, starosta powiatowy też. Obroną Grodna dowodzą więc major, kapitanowie, porucznicy… i druga – równie ważna postać - wiceprezydent Roman Sawicki.

Major Serafin ma 46 lat. Właściwie całe dorosłe życie spędził w wojsku.

Dla mnie Benedykt Serafin jest niesamowitym zjawiskiem. Walczył w I wojnie światowej, potem w wojnie polsko-ukraińskiej i polsko-bolszewickiej, był ranny. A potem został odsunięty od dowodzenia jednostkami liniowymi i skierowany do pracy biurowej.

Dlaczego?

Nie wiadomo. On w jakimś swoim życiorysie pisał, że w II RP w pewnym momencie na boczny tor byli odsuwani oficerowie, którzy służyli w armiach zaborczych, a promowani - legioniści. Czy o to chodziło, trudno powiedzieć. Nie wiemy, dlaczego został szefem Powiatowej Komendy Uzupełnień. Był w centrum spraw, a zarazem na uboczu. Powodziło mu się dobrze, skoro mógł sobie pozwolić na duże mieszkanie w śródmieściu, kucharkę i nianię do dzieci. Ale też trzeba wiedzieć, że w małych i średnich miastach, jeżeli nie było oficera wyższej rangi, to szef Komendy Uzupełnień, w razie potrzeby przejmował dowodzenie.

Zatem w sytuacji ogólnego chaosu to major Serafin przejmuje dowodzenie obroną miasta. Ilu ludzi ma do dyspozycji?

Z półtora tysiąca osób: żołnierzy, policjantów, harcerzy.

Jak zaczął się szturm?

Sowieci zaatakowali z południowego-zachodu. Jak jedzie się z Polski do Grodna, przejeżdża się przez most na Niemnie. To stamtąd przyszło pierwsze natarcie. Dziś stoi tam niewielki pomniczek starszego politruka Grigorija Aleksandrowicza Gornowycha, który jechał na wieżyczce czołgu i jako pierwszy zginął w walkach z Polakami. Paradoks - to najeźdźca ma pomnik, a nie obrońca. Po drugiej stronie, na wzgórzu przy kościele stało polskie działo przeciwlotnicze.

Czyli uzbrojenia Polacy też nie mają zbyt wiele?

Mają dwie armatki przeciwlotnicze, które niespecjalnie nadają się do walki z czołgami, karabiny, karabiny maszynowe, ale nie najnowocześniejsze, bo pochodzące z zapasów mobilizacyjnych. Można nimi, rzecz jasna, walczyć, ale niekoniecznie z czołgami. Miasto ma możliwości obrony, ale nie przed przeważającymi siłami wroga.
Nieopodal mostu na Niemnie stoi pomniczek starszego politruka Grigorija Gornowycha, który jechał na wieżyczce czołgu i jako pierwszy zginął w walkach z Polakami. Fot. Wikimedia
Jak przeważającymi?

Z początku przyjeżdża 20 czołgów, potem kolejne. Mogły się tam zjawić setki czołgów i tysiące żołnierzy. Nadchodzą z trzech stron, powoli zamykając pierścień wokół miasta. Obrońcy wiedzą, że mają skromne możliwości, a Sowieci od początku walczą w sposób, który dziś określamy jako niehumanitarny: wykorzystują cywili jako osłonę, przywiązują dzieci do czołgów…

To na pewno nie mit? Nie stugębna plotka?

Nie, nie mit. Byli ludzie, którzy widzieli chłopca – 13-letniego Tadzika Jasińskiego – przywiązanego do sowieckiego czołgu w czasie natarcia. Polscy historycy są zdania, że na pewno tak było, bo są świadectwa ludzi. Niezależni od Łukaszenki białoruscy historycy, zastanawiają się z kolei, czy możliwe jest takie przywiązanie człowieka do czołgu …. Pewne jest jedno: Tadzik Jasiński faktycznie istniał i zginął od polskich kul, a nie od sowieckich. Zresztą brutalność Sowietów, z jaką po zdobyciu miasta potraktowali obrońców, też wskazuje na to, że ta historia mogła zdarzyć się naprawdę.

Jak długo miasto się broni?

Trzy dni. Trzeciego dnia większość wojskowych opuszcza Grodno i kieruje się na północ. Do miasta wkraczają Sowieci i przez parę dni panuje nieopisany terror. Rozstrzeliwani są ludzie…

Żołnierze?

Nie tylko, także harcerze, cywile, wszyscy, których Sowieci podejrzewają, że brali udział w obronie miasta lub wspierali obrońców. Z relacji świadków wynika, że na placu Batorego leżały stosy trupów. Ludzie rozstrzeliwani są na Psiej Górce, pod Grodnem (dziś to teren w granicach miasta). Wygląda to na mściwy odwet.

Obrona Grodna rzeczywiście musiała robić wrażenie, skoro w grudniu 1941 roku Naczelny wódz gen. Władysław Sikorski podczas spotkania z ocalałymi obrońcami Grodna powiedział: „Jesteście nowymi Orlętami. Postaram się, żeby wasze miasto otrzymało Virtuti Militari i tytuł zawsze Wiernego”. Dotrzymał słowa?

Nie dotrzymał. Nikt nie dotrzymał. I choć niektórzy młodych obrońców rzeczywiście nazywają „Orlętami Grodzieńskimi”, to ani miasto, ani sam Serafin nie doczekali się honorów.

Wróćmy jeszcze do historii Serafina. Wychodzi z miasta. Dlaczego? To nie rejterada?

Zadawałem sobie to pytanie nie raz. Zostać oznaczało skazać się na śmierć. A zadaniem żołnierza niekoniecznie jest walczyć aż do swojej śmierci. Zadaniem żołnierza jest bronić się tak długo, jak to możliwe. Potem można się wycofać, przegrupować i walczyć dalej - w tym konkretnym wypadku przedostać się na Litwę, potem do Francji.
Major Benedykt Serafin. Fot. Archiwum rodziny Michałowskich
Co się dzieje z jego rodziną? Żony polskich oficerów Sowieci wywożą na Syberię.

Po zdobyciu miasta, Sowieci nachodzą jego rodzinę, robią rewizje w mieszkaniu, wzywają żonę na przesłuchania. Potem z dwiema córkami udaje jej się uciec pod Lublin, a więc pod okupację niemiecką, bo paradoksalnie tam jest dla nich bezpieczniej.

Serafin przekracza granicę z Litwą i zostaje internowany. To kolejny mało znany fakt z II wojny. Jak wobec polskich żołnierzy i policjantów zachowują się Litwini?

Serafin z żołnierzami przebijają się w stronę granicy litewskiej, po drodze próbują walczyć, by ostatecznie 25 września przekroczyć granicę z Litwą. Trafiają do obozu internowania. Litwini wobec Polaków zachowują się bardzo porządnie. Średnio ich pilnują, część więc ucieka z obozów, część zostaje zwolniona. Serafin zostaje zwolniony, bo symuluje chorobę.

Gdy w czerwcu 1940 roku Litwę zajmują Sowieci, w obozach internowania nie ma już wielu ludzi. Przetrwali Katyń, a potem Sowieci zmienili widać politykę, bo tych oficerów już nie rozstrzeliwują, lecz przewożą do łagrów. Serafin też trafia na Syberię, ale nie jako żołnierz. Zostaje zadenuncjowany i aresztowany za działalność antysowiecką. Wywożą go do Krasłagu, czyli łagru w okolicach Krasnojarska. Siedzi do układu Sikorski-Majski z 30 lipca 1941roku, potem klasyczna droga – trafia do armii Andersa, a z nią na Bliski Wschód i zajmuje się tym, czym w Polsce – przyjmuje ludzi do wojska.

W 1947 wraca do kraju. Dlaczego?

Serafin nie pochodził z Kresów. Urodził się pod Wieliczką, więc miał dokąd wracać. Przypuszczalnie wraca z powodów rodzinnych. Ale jest jeszcze jedna rzecz, która zrobiła na mnie wstrząsające wrażenie. Dysponuję dokumentami z brytyjskiego Ministerstwa Obrony. To są w większości arkusze personalne Serafina, ale są tam też pytania, na które odpowiadali polscy oficerowie, którzy mieli być zdemobilizowani. To pytania typu: „czy umiesz szyć?”, „czy umiesz haftować?” „ czy umiesz naprawiać zegarki?”. Wielu polskim oficerom uświadomiło to, że Brytyjczycy oczekują od nich, że zajmą się szyciem albo naprawą zegarków. Jeżeli wybitny oficer, generał Stanisław Maczek pracował jako barman u swego podwładnego, to znaczy, że Polaków nikt na Wyspach Brytyjskich nie chciał.

Jak to się stało, że za walkę z Sowietami Serafina nie nękało UB?

Serafin sfałszował życiorys. Wymazał z niego obronę Grodna. Napisał, że brał udział w walkach pod Sokółką. Wyjechał do Wrocławia. Pracował w hurtowni węgla, zapisał się do ZBOWiD, dostał nawet jakiś medal. Ukrył się tak skutecznie, że do niedawna nawet historycy zajmujący się tematem, nie wiedzieli, co się z nim stało. W IPN jest kilka stron, z których wynika tylko tyle, że po wojnie wrócił do Polski – czyli ktoś go sprawdzał. Ale nic więcej. On po prostu zniknął.
To jak pan trafił na jego trop?

Parę lat temu, pojechałem do Grodna na spotkanie z działaczami Związku Polaków na Białorusi. I usłyszałem, że oni bardzo by chcieli zobaczyć film o obronie Grodna w 1939. Czemu nie? Robimy więc film. Przy okazji nawiązałem kontakt z historykami, m.in. z profesorem Czesławem Grzelakiem, znakomitym specjalistą. I to od niego dowiedziałem się, że był ktoś taki, jak Serafin. Za niewielkie pieniądze zrobiliśmy film. Serafin już się w nim pojawił, ale wciąż mało o nim wiedziałem. Zacząłem go szukać. W wyszukiwarce grobów trafiłem na grób we Wrocławiu. Potem przez administrację cmentarza, nawiązałem kontakt z jego córką - panią Michałowską. I nagle okazało się, że jest żywy ślad! Zobaczyłem jego zdjęcie. Wcześniej nigdzie nie było jego zdjęcia, wiceprezydenta Sawickiego – tak, a Serafina – nie. Major Serafin umarł 40 lat temu, w grudniu 1978 roku.

Dlaczego jednak zainteresował pana tak bardzo, że postanowił pan napisać książkę właśnie o nim?

Może dlatego, że przykład Serafina pokazuje, iż ludzie, po których się tego nie spodziewamy, w szczególnych momentach potrafią bohatersko walczyć, sprawdzają się, a ci, którzy powinni to robić - nie dają rady.

– rozmawiała Beata Zubowicz

Piotr Kościński jest dziennikarzem, medioznawcą i analitykiem ds. międzynarodowych. Obecnie współpracuje z tygodnikiem „Idziemy” i wykłada na AFiB Vistula. Jest autorem kilku powieści o tematyce historycznej, m.in. niedawno wydanej „Obrońca Grodna. Zapomniany bohater” i producentem dwóch filmów dokumentalnych, w tym „Krew na bruku. Grodno 1939”.
Zdjęcie główne: Listopad 1933. Defiladę 81 Pułku Strzelców Grodzieńskich im. Króla Stefana Batorego odbiera prezydent RP Ignacy Mościcki. Fot. NAC/IKC
Zobacz więcej
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Zarzucał Polakom, że miast dobić wroga, są mu w stanie przebaczyć
On nie ryzykował, tylko kalkulował. Nie kapitulował, choć ponosił klęski.
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
W większości kultur rok zaczynał się na wiosnę
Tradycji chrześcijańskiej świat zawdzięcza system tygodniowy i dzień święty co siedem dni.
Rozmowy wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Japończycy świętują Wigilię jak walentynki
Znają dobrze i lubią jedną polską kolędę: „Lulajże Jezuniu”.
Rozmowy wydanie 15.12.2023 – 22.12.2023
Beton w kolorze czerwonym
Gomułka cieszył się, gdy gdy ktoś napisał na murze: „PPR - ch..e”. Bo dotąd pisano „PPR - Płatne Pachołki Rosji”.
Rozmowy wydanie 8.12.2023 – 15.12.2023
Człowiek cienia: Wystarcza mi stać pod Mount Everestem i patrzeć
Czy mój krzyk zostanie wysłuchany? – pyta Janusz Kukuła, dyrektor Teatru Polskiego Radia.