Były poseł wypadł z balkonu lecznicy rządowej. Sam, czy ktoś mu pomógł?
piątek,
23 marca 2018
To, że robotnicy nie poparli studentów jest największym mitem. Bo wśród zatrzymanych w marcu 1968 było o 50 procent więcej robotników niż studentów – mówi historyk Jerzy Eisler. Fragmenty tego wywiadu znalazły się w reportażu historycznym Grzegorza Sieczkowskiego "Dziwny rok 1968", który będzie emitowany w TVP Historia 3 kwietnia o godz. 16.45.
TYGODNIK.TVP.PL: Marzec 1968 roku to dziwny miesiąc, właściwie nie wiadomo kiedy się zaczyna i kiedy kończy.
JERZY EISLER: Marzec’68 jako pojęcie ma znaczenie symboliczne. Dla mnie zaczął się w czerwcu 1967 roku razem z wojną sześciodniową, a zakończył jesienią 1968 roku, wraz z V Zjazdem PZPR i procesami najważniejszych uczestników młodzieżowego ruchu kontestacyjnego z marca tegoż roku.
W polskiej tradycji jest zwyczaj określania ważnych wydarzeń nazwami miesięcy. To odnosi się to nie tylko do wydarzeń historycznych z czasów PRL. Mówiąc Wrzesień większość osób wie, że chodzi o wrzesień 1939 roku. Tak oddajemy hołd uczestnikom i ofiarom tych dramatycznych, a też najczęściej i tragicznych wydarzeń.
Kiedyś postulowałem, by w przypadku tego co stało się w Polsce wiosną 1968 roku używać sformułowania Marce 1968 roku, bo i też nie da się jednoznacznie określić tego, co się wtedy stało. Co bowiem łączyło obrzydliwą kampanię jak wtedy nazywano antysyjonistyczną, a w rzeczywistości antysemicką, z buntem młodzieży głównie akademickiej, która występowała z wolnościowymi hasłami? Co łączyło kampanię antyinteligencką, atakowanie pisarzy, ludzi kultury i naukowców z czysto polityczną walką o władzę w gronie kierownictwa PZPR?
Każdy z tych wątków ma początek w innym miejscu.
Dla walki partyjnej tego początkowego momentu możemy nawet szukać w okresie II wojny światowej. To był podział na tzw. krajowców, czyli działaczy, którzy spędzili ten okres na terenie okupowanej Polski, i na tych, którzy w tym czasie byli w ZSRR i do kraju przybyli 1944 lub 1945 razem z Armią Czerwoną. Ten konflikt miał kilka odsłon. W 1948 roku, kiedy z kierowniczego stanowiska odsunięty był Władysław Gomułka, w 1956 roku kiedy powrócił i w Październiku dokonał się bardzo istotny przełom z daleko idącymi zmianami. Kolejną rundą tych walk był rok 1968.
Dla nurtu inteligenckiego ważne było wyraźne odchodzenie od reform z października 1956. To cała sekwencja zdarzeń, która pokazała że władza była coraz bardziej apodyktyczna, autorytarna i autokratyczna, a coraz większa grupa ludzi świata kultury i nauki widziała to, może nie zawsze protestowała, ale chciała o tym czasem mówić głośno.
Najwięcej emocji wzbudza wątek antysemicki.
Dla wątku antysemickiego bardzo wyraźnym początkiem – nie sięgając lat wojennych i powojennych – jest wojna sześciodniowa w czerwcu 1967 roku. Ta wojna rozgrywająca się kilka tysięcy kilometrów od Polski wywołała ogromne zainteresowanie w naszym kraju.
Stosunkowo wiele osób, zwłaszcza ze środowisk inteligenckich, odbierało ten konflikt izraelsko-arabski jako korespondencyjną walkę Stanów Zjednoczonych ze Związkiem Radzieckim, w której państwa arabskie wspierane przez ZSRR w ciągu sześciu dni doznały druzgocącej klęski z wojskami Izraela. Te sympatyzujące z Izraelem nastroje pozwoliły I sekretarzowi PZPR rozpoczęcie kampanii antysyjonistycznej na Kongresie Związków Zawodowych 19 czerwca 1967 roku.
W przemówieniu transmitowanym przez radio i telewizję Gomułka polskich obywateli żydowskiego pochodzenia porównał do V kolumny.
To pojęcie jest związane z wojną domową w Hiszpanii, z faszyzmem i II wojną światową. Oznacza działania na zapleczu wroga. Użycie tego określenia wobec Żydów i Polaków żydowskiego pochodzenia, głównych ofiar niemieckiej polityki eksterminacyjnej, było najdelikatniej mówiąc niezręczne. Czuli to niektórzy działacze partyjni, jak przewodniczący Rady Państwa Edward Ochab, którzy bardzo ostro zaprotestowali przeciw takim stwierdzeniom.
I wtedy stała się rzecz niebywała. Gomułka zgodził się na ocenzurowanie własnego przemówienia. Wykreślono ten fragment z opublikowanego następnego dnia w prasie tekście przemówienia. Ale i tak to wystarczyło. To był sygnał.
I wtedy w setkach zakładów pracy odbyły się organizowane partyjne struktury antyizrealskie, antysyjonistyczne masówki. Czy tę kampanię można było zatrzymać, jeśli nie decyzją Warszawy, to Moskwy?
Osobiście uważam, że Moskwa, gdyby chciała, to mogłaby tę kampanię zatrzymać. Mogła powiedzieć: „Towarzysze to nam szkodzi wizerunkowo” i postawić polskich komunistów do pionu.
Analogicznie, kiedy rozważamy, czy ta kampania odbywała się za wiedzą, zgodą czy zachętą Gomułki, bo skoro mógł ją zamknąć w końcu maja 1968 roku, to mógł ją również pstryknięciem palca zatrzymać jeszcze wcześniej, w lipcu 1967 roku.
Jeśli tego nie zrobił, to znaczy miał jakieś powody. I takie powody w poufnych rozmowach przywołał. Gomułka miał powiedzieć w gronie kilku zaufanych osób, że nie może partia się od tej akcji zdystansować, bo takie są nastroje mas. Nie może wystąpić przeciwko towarzyszom z terenu. Żeby przeciw temu wystąpić trzeba było mieć bardzo wyraźne poparcie Moskwy. A tego na wiosnę na wiosnę 1968 roku nie miał.
Polityczną i społeczną konsekwencją kampanii antysemickiej – choć był to przede wszystkim dramat ludzki – było zmuszenie do wyjazdu „z biletami w jedną stronę” kilkunastu tysięcy obywateli polskich pochodzenia żydowskiego.
To była wymuszona emigracja 15 tysięcy Żydów i głównie Polaków żydowskiego pochodzenia. W tej liczbie prawie 10 tysięcy stanowili dorośli, a wśród nich niespełna 2 tysiące miało wyższe wykształcenie, ponad 900 osób było studentami. Kilkuset pracowników wyższych uczelni i instytutów naukowych. To jest emigracja inteligencka. Ten exodus trwał do 1972 roku.
Marzec’68 to także bunt młodzieży, o którym pan wspominał.
Ten bunt wynikał z tego, co komuniści nazywali sferą nadbudowy. Spektakl „Dziadów” w Teatrze Narodowym w inscenizacji Kazimierza Dejmka, sztuki, którą Adam Mickiewicz napisał 80 lat przed powstaniem Związku Radzieckiego, nagle spowodował głosy dostojników partyjnych, że dzieło Wieszcza jest nie tylko antyrosyjskie, ale też antyradzieckie.
To świadczyło o złej woli. Podobnie jak rozpuszczenie plotki, bo ona ewidentnie musiała być wypuszczona celowo, że spektakle zostały zdjęte w wyniku interwencji radzieckiego ambasadora. Dzisiaj wiemy, że takiej interwencji nie było.
Rzeczywiście, w momentach antyrosyjskich czy patriotycznych rozlegały się oklaski, ale to jest zachowanie w naszym kręgu kulturowym w teatrze normalne, a nawet pożądane.
Do tego dochodzi histeryczna reakcja na małą demonstrację, liczącą 200-300 osób, która po przedstawieniu udała się pod pomnik Mickiewicza i żądała przywrócenia spektakli „Dziadów”. Kiedy ci ludzie chcieli się rozejść, interweniowała milicja. A przecież ta w końcu niewielka grupa nie zagrażała interesom państwa.
Był nie tylko wybitnym umysłem, ale i człowiekiem imponującym odwagą. W czwartek 22 marca mija 15. rocznica śmierci socjologa Jakuba Karpińskiego.
zobacz więcej
Ten konflikt można było szybko zakończyć. Ale represje spowodowały kontrakcję środowiska studentów, które działało na Uniwersytecie Warszawskim od kilku lat. Ono wykrystalizowało się w połowie lat 60. wokół starszych ich kolegów, Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego. Ta grupa rozrosła się po skazaniu ich za „List otwarty do członków partii”, który krytykował sytuację społeczno-polityczną w PRL.
Temu środowisku liderował nieformalnie Adam Michnik, który bezwiednie stał się jedną z przyczyn wybuchu, po tym jak z Henrykiem Szlajferem spotkali się z korespondentem „Le Monde” i opowiedzieli o tym, co się działo na i po ostatnim spektaklu „Dziadów”. Zostali za to wyrzuceni z uczelni.
Ale w obronie „Dziadów” stanęli nie tylko studenci, ale także zaprotestowali pisarze.
W trybie niepraktykowanym od 1922 roku, 29 lutego odbyło się nadzwyczajne zebranie oddziału warszawskiego Związku Literatów Polskich. Po burzliwej i bardzo emocjonalnej dyskusji przyjęto rezolucję przygotowaną przez Andrzeja Kijowskiego.
To właśnie tam Stefan Kisielewski bardzo krytycznie wypowiadał się o ekipie Władysława Gomułki nazywając ją „dyktaturą ciemniaków”, za co zapłacił konkretną cenę. 11 marca 1968 „nieznani sprawcy” napadli na niego w klatce domu, w którym mieszkał Stanisław Stomma z Koła Poselskiego „Znak”. Właśnie do niego udawał się po zapowiedzianej telefonicznie wizycie. Kisielewski został wtedy bardzo dotkliwie pobity. W rozumieniu pałkarskim Marzec trwał od stycznia.
I tak doszliśmy do wiecu studenckiego w piątek 8 marca.
Także wtedy można było całą sprawę zakończyć. Wiec trwał godzinę. Studenci od rektora dostali obietnicę, że w poniedziałek 11 marca odbędzie się wiec w dużej sali Auditorium Maximum. I kiedy studenci zaczynali się spokojnie rozchodzić to na terenie Uniwersytetu Warszawskiego zrobiło się bardzo niespokojnie, bo wkroczyła milicja z pałkami, wspierana przez ubranych cywilnie, ale z pałkami w rękawach, przedstawicieli Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej. Pobito nie tylko studentów, ale także profesorów, wybitnych naukowców.
Od tej chwili przestał to być protest studentów Uniwersytetu Warszawskiego.
Z wyjątkiem grudnia 1981, momentu wprowadzenia stanu wojennego, to jest jedyny polski miesiąc, w którym mamy demonstracje uliczne w całym kraju. Do protestów i manifestacji doszło także w miastach, w których wówczas nie było szkół wyższych: Bielsku-Białej, Legnicy, Radomiu i Tarnowie.
A kto tam manifestował? Przecież robotnicy mieli nie popierać studentów. O tym opowiadał w filmie „Człowiek z żelaza” Andrzej Wajda.
To jest właśnie największy mit. Jak robotnicy nie poparli studentów, skoro wśród zatrzymanych w marcu 1968 było o 50 procent więcej robotników niż studentów? Ci wszyscy zatrzymani robotnicy mieli poniżej 30 lat. To nie był bunt klasowy. To był protest generacyjny.
Tak samo jak w grudniu 1970 - wśród 45 ofiar śmiertelnych mamy dwóch studentów, i kilkudziesięciu wśród aresztowanych. Trudno podtrzymywać tezę, że młodzież akademicka była wtedy obojętna na protest robotników.
W miastach nieakademickich w marcu 1968 roku protestowała przede wszystkich młodzież ze szkół średnich, szkół przyzakładowych i młodzi robotnicy. Dla nich punktem odniesienia była młodzież na Zachodzie.
Zajścia na Uniwersytecie spowodowały reakcję Koła Poselskiego „Znak”.
Pięciu posłów tego Koła, Stanisław Stomma, Konstanty Łubieński, Tadeusz Mazowiecki, Janusz Zabłocki i Jerzy Zawieyski, 11 marca złożyło kierowaną do premiera rządu PRL Józefa Cyrankiewicza bardzo umiarkowaną interpelację prosząc o wyjaśnienia w sprawie użycia milicji i ORMO przeciw studentom w piątek 8 marca i sobotę, 9 marca. Kiedy to składali to te największe w Warszawie starcia z poniedziałku 11 marca jeszcze się nie zaczęły.
Po miesiącu Cyrankiewicz im odpowiedział, a w Sejmie przez dwa dni trwał sąd na posłami „Znaku”. Wszyscy ich atakowali. Bardzo przyzwoicie zachował się wówczas pisarz, Jerzy Zawieyski, który wygłosił dramatyczne przemówienie przerywane różnymi okrzykami.
Zawieyski przypłacił to stanem swojego zdrowia. A w czerwcu 1969 roku zginął w niejasnych okolicznościach. Wiadomo, że wypadł z balkonu lecznicy rządowej w Warszawie, gdzie przebywał. Czy wypadł sam, czy ktoś mu pomógł? Różne są opinie w tej kwestii i pewnie nigdy na pewno wiedzieć nie będziemy.
Najmniej rozpoznanym wątkiem jest walka polityczna wewnątrz kierownictwa PZPR.
To wynika też z tego, że w systemach niedemokratycznych nie wszystko się zapisuje. A wiara, że ci ludzie, którzy robili wtedy złe rzeczy, będą po latach mówili nam prawdę jest naiwnością.
Jedną z cech systemów dyktatorskich, jeśli nie ma wymuszanych czystek, jest petryfikacja układu. Można osiągnąć stanowisko do pewnego pułapu, i dalej się nie pójdzie, bo wszystko jest zajęte. Młodzi, czterdziestoletni towarzysze nie mieli szans na awans. Wiosną 1968 roku starzy towarzysze mieli powyżej 50 lat. Tutaj mamy do czynienia z buntem czterdziestolatków.
Były wtedy dwie nieformalne grupy. Pierwszą byli „partyzanci” skupieni wokół ministra spraw wewnętrznych Mieczysława Moczara. Ich nazwa wywodziła się stąd, że i on, i jego najbliżsi towarzysze w czasie wojny byli na terenie kraju w szeregach Gwardii Ludowej.
Moczar odwoływał się nieoficjalnie do nacjonalizmu selektywnego będącego otwarcie antyniemieckim i półotwarcie antyukraińskim. Był w tym element antysemityzmu, w zawieszeniu pozostawała antyrosyjskość i antyradzieckość.
Jako szef MSW prowadził sprytną politykę paszportową, szczególnie jeśli dotyczyła ona ludzi kultury. Na obiadach czwartkowych bywali u niego rzeźbiarz Xawery Dunikowski, pisarz Roman Bratny, reżyser Jerzy Passendorfer, który zekranizował książkę Moczara „Barwy walki”. Bywał tam też młody generał Wojciech Jaruzelski.