Podpalił się na oczach tłumu i władz PRL. Syn Ryszarda Siwca wspomina ojca
piątek,7 września 2018
Udostępnij:
– W tym pokoju, w którym ojciec pracował, w którym pisał swój testament, przygotowywał się do swojego czynu, układał plany w głowie – w tym właśnie pokoju powstawała „Solidarność”. W tym samym miejscu zwoływałem jej pierwsze zebrania – opowiada Wit Siwiec. Wspomina walkę o pamięć o jego ojcu, Ryszardzie Siwcu, który 8 września 1968 roku dokonał samospalenia w proteście przeciwko dławiącej „Praską wiosnę” inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację.
Mężczyzna podpalił się na oczach władz PRL, dyplomatów i 100 tysięcy osób zebranych na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie podczas centralnych dożynek.
Ryszard Siwiec z wykształcenia był filozofem. W czasie wojny walczył jako żołnierz Armii Krajowej. W PRL utrzymywał siebie i rodzinę pracując w wytwórni win, której był współwłaściciem. Jego wspólnikiem był Jan Wojnarowicz. Po upaństwowionieniu wytwórni Ryszard Siwiec nie chciał jej już firmować swoim nazwiskiem i po porozumieniu się właścicieli nosiła ona nazwę Jan Wojnarowicz i S-ka.
Pogrzeb Ryszarda Siwca był największym w historii Przemyśla, choć wówczas nie miał żadnego podtekstu politycznego.
TYGODNIK.TVP.PL: Ile lat miał pan we wrześniu 1968 roku?
WIT SIWIEC: Szesnaście. W domu było więcej dzieci...
Tak. Pięcioro. Oprócz mnie dwóch braci i dwie siostry. Jeden brat był młodszy ode mnie o trzy lata, czyli miał wtedy niespełna trzynaście lat. A drigi był najmłodszy z nas, skończył lat jedenaście. Najstarsza siostra miała dwadzieścia dwa, młodsza od niej – dwadzieścia. To co się stało było dla was zaskoczeniem, czy może coś przeczuwaliście, domyślaliście się?
Nikt z nas się tego nie spodziewał. Wtedy wiedzieliśmy też tylko tyle, że tato zginął w wypadku. Z niczym tego nie kojarzyłem, dopiero później dowiedziałem się, co się naprawdę stało. A kto wam powiedział o tym wypadku?
Po wojnie komuniści politycznie istnieją tylko dlatego, że mają poparcie Armii Czerwonej – mówi Piotr Lipiński, autor książki „Bierut: kiedy partia była bogiem”.
I to nie tylko dla mnie, ale również dla rodzeństwa. Rozmawialiśmy o tym, ja z siostrami i braćmi, dla wszystkich było to czymś niepojętym. Bardzo trudno było zrozumieć, że tato mógł zdobyć się na taki czyn. Dobrze to pojąłem dopiero jakieś dwa lata później, gdy trochę bardziej dojrzałem. Utracił pan ojca, co samo w sobie jest ciężkim przeżyciem, ale czy ten niezwykły gest, akt samospalenia przeciwko inwazji wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowcji, nie zaważył na pana życiu?
Myślę, że tak. Bardzo. W trudnych chwilach... (cisza) W momentach, kiedy miałem rozterki, to zastanawiałem się, co zrobiłby tata... Jakby się zachował w takiej sytuacji? Jakiego dokonałby wyboru? Sam dokonał wyboru, którego większość z nas zapewne by nie wybrała. Musiał być też człowiekiem odważnym.
Jestem przekonany, że był bardzo odważny. Jak przeżyła to wszystko wasza matka?
Dla niej ta sytuacja była chyba najtrudniejsza, bo przecież została „sama na pokładzie” i musiała zająć się nami i wszystko ogarnąć. Wtedy mówiło się, że cały ciężar spadł na jej barki.
I zmienił plany nas wszystkich. Jedna z moich sióstr kończyła wtedy studia we Wrocławiu. Przymierzała się, żeby tam podjąć pracę. A tu nagle wróciła do Przemyśla i została w nim. Tamto wydarzenie całkowicie wywróciło jej życie. Do dzisiaj żyje w naszym mieście.
Moje życie też mogłoby się potoczyć zupełnie inaczej. Gdyby tato żył, to pewnie miałby wpływ na moje wybory, albo przynajmniej na niektóre z nich. To ta najstarsza siostra, rezygnując ze studiów i idąc do pracy, wam pomogła?
Nie, to ta młodsza. Niewątpliwie bardzo nam pomogła. Druga, ta najstarsza siostra, studiowała w Rzeszowie i też wróciła do Przemyśla po zakończeniu edukacji.
Czy władze PRL jakoś szczególnie się wami interesowały? Myślę tu o bardzo różnym zainteresowaniu.
Można powiedzieć: i tak, i nie. Ale faktem jest, że byliśmy pod „opieką”. Władze inwigilowały nas. Dobrze pamiętam swojego „opiekuna”. On na mnie zawsze czekał pod domem. A ja chodziłem do szkoły, która była na drugim końcu miasta. I on – jak to się kiedyś mówiło – odprowadzał mnie na lekcje. Obojętne, czy szedłem na piechotę, czy próbowałem jeździć autobusem. Zawsze był.
Sytuacja zmieniła się dopiero w następnym roku, czyli po zimie. Na wiosnę 1969 roku. Wsiadłem wtedy na rower i tak jeździłem do szkoły. Wówczas „opiekun” zniknął mi z oczu. Jeździłem różnymi drogami, ale go nie widziałem. A później jak było? Przecież pana ojca wykreślano z kart historii.
Nie mogę powiedzieć, żeby mnie specjalnie życie utrudniano. Raczej się mnie nie czepiano w pracy. Do pewnego momentu nie miałem problemów. Trudności się zaczęły dopiero po 1976 roku. Może gdzieś w 1977. Jakoś w tym czasie. Dlaczego? Miało to związek z pana osobistą aktywnością?
Tak, bo zająłem się działalnością opozycyjną. Naraziłem się nie tylko władzy. Podpadłem też rodzinie. Miałem reprymendę od wszystkich. Jaka to była działalność opozycyjna? Wówczas – po protestach robotników w Radomiu i Ursusie w czerwcu 1976 roku – opozycja dopiero się organizowała.
Starałem się mieć kontakt ze wszystkimi, którzy już wtedy działali, i do których mogłem dotrzeć. A moja aktywność polegała głównie na kolportażu niezależnych wydawnictw, czyli inaczej mówiąc – rozprowadzałem literaturę antysocjalistyczną. A co pana skłoniło do współpracy z opozycją? To nie był masowy ruch w tamtych czasach. Opozycja podlegała represjom władz PRL, więc łatwiej było działać w dużych miastach, jak Warszawa, Kraków czy Gdańsk, niż w mniejszych ośrodkach, takich jak pana rodzinny Przemyśl.
Uznałem, że gdyby ojciec wtedy żył, to by się włączył w jakieś konkretne działania. A czy ludzie z ówczesnej opozycji wiedzieli o pana ojcu?
Mało kto z nich wiedział o tym, co zrobił mój tata.
Czyli spotykając wielu – w tym wybitnych – opozycjonistów miał pan okazję ratować pamięć o ojcu. Przekazać prawdę o tym dramacie.
Tak. Ale o tym nie chciałbym mówić. Chyba wtedy też dostał pan od matki coś bardzo ważnego.
Mama dała mi taśmę z przesłaniem ojca. Po jej przesłuchaniu uznałem, że muszę uratować samą taśmę, żeby nie dostała się w ręce tych smutnych panów ze Służby Bezpieczeństwa i nie zginęła. Bo to, co oni wcześniej zabrali, przepadło. To był taki ostatni ślad po tym, co zrobił mój tata.
Ale zapewne też panu zależało, żeby ocalić samo przesłanie ojca? Żeby to, co czuł i o czym myślał, dotarło do innych ludzi.
Dla mnie, dla nas w tamtym czasie to było bardzo ważne, żeby ktoś się o tym dowiedział. Na szczęście udało się nam opublikować małą broszurkę. Tekst był mojego autorstwa, ale podpisałem całą rodzinę, bo chciałem, żeby to było wspólne.
Broszura ukazała się jeszcze przed powstaniem „Solidarności”, choć Wikepedia podaje, że było to w 1981 roku. Wzięło się to od słów zamieszczonych przeze mnie na stronie tytułowej: „w 13-tą rocznicę”. Pisząc broszurę nie wiedziałem bowiem, kiedy uda się ją wydać, więc wybrałem taką rocznicę. Poza tym lubię tę niby pechową trzynastkę. Urodziłem się 13-go. W Kanadzie mieszkałem przy ulicy, po której jeździł autobus nr 13. W Przemyślu zameldowałem się w lokalu nr 13.
Muszę powiedzieć, że w tym pokoju, w którym w naszym domu ojciec pracował, w którym pisał swój testament, przygotowywał się do swojego czynu, układał plany w głowie – w tym właśnie pokoju powstawała „Solidarność”. To się działo w tym samym miejscu. W nim zwoływałem pierwsze zebrania. Tak to wyglądało.
I w końcu udało się przywrócić pamięć o Ryszardzie Siwcu.
Udało się. Tu ogromną zasługę ma Maciek Drygas, który w 1991 roku nakręcił, poświęcony mojemu ojcu, film dokumentalny „Usłyszcie mój krzyk”. Dzięki temu filmowi udało się. Maciek jest dla mnie jak trzeci brat.
Napisałem wiele artykułów i ukazały się w różnych czasopismach, w których publikacja nie zaszkodzi, a pomoże pamięci ojca. Brałem udział w spotkaniach z Polonią. Czasami z moją siostrą Innocentą byliśmy zapraszani do audycji radiowych i telewizyjnych, przypominających czyn naszego śp. ojca. W kraju to samo robiła nasza siostra Elżbieta.
Muszę też coś dopowiedzieć. Chodzi o udział w inwazji na Czechosłowację Ludowego Wojska Polskiego, jak wtedy ono się nazywało, zresztą mniejsza o nazwę. Ważne, że oni mieli orzełki na czapkach, co prawda bez korony, ale je mieli. Jakie by nie było, było to wojsko polskie. Oni wzięli udział w tej haniebnej interwencji zbrojnej! To przekroczyło wszystko, niezgoda taty osiągnęła punkt krytyczny. On się z tym systemem nie zgadzał od samego początku. Doskonale wiedział, co to za system i dzięki niemu myśmy też wiedzieli, że mimo pozoru, że wszystko jest dobrze, wszystko było bardzo niedobrze i wszystko było bardzo źle. – rozmawiał Grzegorz Sieczkowski
Ryszard Siwiec urodził się w 1909 roku w Dębicy. Ukończył filozofię na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie. Był żołnierzem Armii Krajowej.
W PRL latami pisał na maszynie ulotki, które sygnował Jan Polak. Po inwazji na Czechosłowację uznał, że trzeba wstrząsnąć sumieniem rodaków. 8 września 1968 r., w czasie ogólnokrajowych dożynek na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie, rzucił w tłum ulotki z protestacyjnym apelem, oblał się rozpuszczalnikiem i podpalił. Płonąc, krzyczał: „Protestuję!”. Nie pozwalał gasić ognia. Zmarł po czterech dniach w Szpitalu Praskim w wyniku oparzeń.
Przed wyjazdem na dożynki sporządził testament i nagrał na taśmę magnetofonową antykomunistyczne przesłanie, które kończył słowami: „Ludzie, w których może jeszcze tkwi iskierka ludzkości, uczuć ludzkich, opamiętajcie się! Usłyszcie mój krzyk, krzyk szarego, zwyczajnego człowieka, syna narodu, który własną i cudzą wolność ukochał ponad wszystko, ponad własne życie, opamiętajcie się! Jeszcze nie jest za późno!”.
W pociągu do Warszawy napisał list pożegnalny do żony: „Kochana Marysiu, nie płacz. Szkoda sił, a będą ci potrzebne. Jestem pewny, że to dla tej chwili żyłem 60 lat. Wybacz, nie można było inaczej. Po to, żeby nie zginęła prawda, człowieczeństwo, wolność – ginę, a to mniejsze zło niż śmierć milionów. Nie przyjeżdżaj do Warszawy. Mnie już nikt nic nie pomoże. Dojeżdżamy do Warszawy, pisze w pociągu, dlatego krzywo. Jest mi tak dobrze, czuję spokój wewnętrzny jak nigdy w życiu.” List został przechwycony na poczcie przez Służbę Bezpieczeństwa. Dotarł do adresatki dopiero po 22 latach.
– Nasz kraj jest w najlepszym momencie swojej historii od 400 lat. Nigdy nie znaczyliśmy tyle w Europie i na świecie – mówi Patrick Ney, Brytyjczyk propagujący nasz kraj. Wystąpił o polskie obywatelstwo i prosi Polaków o wsparcie.
Ryszard Siwiec został pochowany w Przemyślu na cmentarzu Zasańskim. Prawie pół roku później w Pradze na placu św. Wacława w proteście przeciwko inwazji podpalił się czeski student Jan Palach. Prawdopodobnie nie wiedział o proteście Siwca, bowiem pierwszą informację o jego czynie nadało Radio Wolna Europa dopiero w kwietniu 1969 roku.
W 1991 r. reżyser Maciej Drygas nakręcił film dokumentalny „Usłyszcie mój krzyk” i właściwie dopiero on wprowadził czyn mężyczyzny do zbiorowej świadomości Polaków. Wykorzystano w nim utajnione wcześniej zdjęcia Polskiej Kroniki Filmowej.
W tym samym roku Rada Miasta Przemyśla podjęła decyzję, aby nowo wybudowany most nazwać imieniem Ryszarda Siwca. W 2009 r. tak samo (Siwiecova) nazwano jedną z ulic w Pradze, przy której mieści się Instytut Badania Reżimów Totalitarnych. Rok później postawiono tu obelisk upamiętniający śmierć Polaka.
Ku czci zmarłego w 2012 r. odsłonięto też obelisk przy Stadionie Narodowym w Warszawie. Jest kopią tego z Pragi i stoi również przy ulicy noszącej imię Siwca. Wcześniej przy wejściu na zburzony Stadion Dziesięciolecia znajdowała się tablica upamiętniająca samospalenie, wmurowana z inicjatywy „Tygodnika Solidarność”.
Ryszard Siwiec został pośmiertnei odznaczony: czeskim orderem Tomáša Masaryka pierwszej klasy, słowackim Order Podwójnego Białego Krzyża III klasy oraz Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. (za Wikipedią)
Zdjęcie główne: Warszawa, 08 września 1968 roku. Ryszard Siwiec, żołnierz AK, filozof, protestując przeciwko inwazji na Czechosłowację dokonuje samospalenia w czasie ogólnokrajowych dożynek na Stadionie Dziesięciolecia Manifestu Lipcowego, w obecności szefów Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, dyplomatów i 100 tysięcy widzów. Fot. PAP/Leszek Łożyński