Opieka nad taką osobą z czasem staje się coraz trudniejszym wyzwaniem.
Tak, to prawda. Moja mama, która się nim opiekowała, była bardzo dzielna i dawała sobie radę, ale wiem, że było jej ciężko. Stąd też wzięła się we mnie potrzeba opowiedzenia o uczuciach osób, które zostają po tej drugiej stronie, które nie chorują, ale poświęcają tej chorej osobie całe swoje życie.
To one muszą wziąć na swoje barki trud tej opieki, a jednocześnie muszą nauczyć się żyć z myślą, że to nie będzie kilka miesięcy chorowania, po których ta osoba wyzdrowieje, ale że stan będzie się pogarszał, że już nie będzie lepiej. Chciałam opowiedzieć więc o osobach, które miały podobne doświadczenie.
Jak dotarła pani do bohaterów swego dokumentu, czyli Wandy i Adama?
Zazwyczaj wybieram sobie takich bohaterów, którzy mieszkają daleko, a Wandę i Adama znalazłam tam, gdzie mieszkam, czyli na warszawskim Ursynowie. Poszłam do działającego tam Centrum Alzheimera, aby wziąć udział w grupie wsparcia dla opiekunów takich osób. To właśnie tam spotkałam Adama, którego żona, czyli Wanda chorowała na Alzheimera. Od razu, gdy tylko go zobaczyłam, wiedziałam, że będzie moi bohaterem.
Co panią w nim ujęło?
Myślę, że jego siła. Adam przez cały czas wierzył, że istnieje możliwość dotarcia do chorującego człowieka, że to wcale nie jest tak, że ktoś chory gubi pamięć całkowicie i totalnie. Uważał, że jego żona wiele rzeczy pamięta, tylko ta jej pamięć raz przychodzi, a raz odchodzi. Ogromną wagę przykładał do jej uczuć. Nie traktował jako ciała, które trzeba umyć, nakarmić, ale jak człowieka.
Jak każdy opiekun miał momenty załamania, ale więcej było tych, w których walczył o codzienność Wandy. Było w tym coś niesamowitego. Gdy był obok niej, ona była uśmiechnięta, spokojna, gdy znikał, zaczynała wpadać w panikę, czuć się źle.
Mówi pani o „traktowaniu tej chorej osoby jak człowieka, a nie ciała”. To mocne słowa.
Chociaż jesteśmy wychowywani w kulturze i atmosferze szacunku do ludzi starszych i chorych na takie właśnie choroby jak Alzheimer, to mam wrażenie, że traktuje się ich niestety bardzo źle. Często nawet wtedy, gdy przychodzi opiekunka, to swoją wizytę, swoje obowiązki rozpoczyna od mycia tej osoby. Wchodzi w jej sferę prywatną, wręcz intymną, a jest przecież obcym człowiekiem.
Trudno się przeciw temu nie buntować. Mam wrażenie, że często zapomina się, że chociaż te osoby często nie wyrażają swoich uczuć, nie mówią o nich, to je mają. Brakuje mi w naszym systemie właśnie tej opieki nad emocjami. Buntuję się przeciwko temu.
Druga strona, czyli opiekun, też ma emocje, o których często się zapomina.