Jak biedny Leopold Tyrmand stał się nagle człowiekiem zamożnym
piątek,
29 marca 2019
Napisał wybitne dzieło literackie „Dzienniki 1954” – całkowicie niecenzuralne, więc tylko on o nim wiedział – i najpopularniejsza polską książkę od 1955 do roku 2000: „Złego”. Nagle zamienił maleńki pokój na wielki strych na Mariensztacie i kupił dobry, zachodni samochód. Andrzej Dobosz w 21. odcinku programu „Z pamięci” wspomina Leopolda Tyrmanda – część 2.
Polak pochodzenia żydowskiego ukrywał się, pracując dla Niemców jako Francuz-ochotnik we frankfurckim hotelu. Po wojnie wrócił i w PRL wystartował jako komentator sportowy. O Leopoldzie Tyrmandzie opowiada Andrzej Dobosz – część 1.
zobacz więcej
Leopold Tyrmand po przyjeździe do Warszawy osiągnął pokoik w gmachu „Imki” (przedwojennej Polskiej YMCA, czyli Związku Młodzieży Chrześcijańskiej Polska; w 1949 r. władze komunistyczne zakazały jej działalności i znacjonalizowały majątek, we wspomnianym budynku na ul. Konopnickiej 6 mieści się Kwatera Główna ZHP i Teatr Buffo – przyp. red.). W tej „Imce” napisał swoją, jedną z trzech naprawdę wybitnych książek – „Dziennik 1954”.
Ze wszystkich pisarzy, których znałem, Tyrmand miał najgłębszą znajomość mieszkańców Warszawy ze wszystkich sfer: wyżsi urzędnicy ministerialni, koledzy z liceum Kreczmara, właściciele garaży, elektrotechnicy, dozorcy. Ten „Dziennik” był pierwszym ważnym dziełem literackim, które jednak było całkowicie niecenzuralne i tylko on o nim wiedział.
Z tej „Imki” chodził on też ulicą Wiejską, zaglądał do kawiarni „Czytelnika” i tam jakaś redaktorka zaproponowała mu umowę na napisanie powieści. No i przerwał „Dziennik” i zaczął pisać „Złego”.
Tak, jak o elegancję, dbał o prawdę. O Leopoldzie Tyrmandzie opowiada Andrzej Dobosz – część 3.
zobacz więcej
„Zły” ukazał się w 1955 roku, od razu w dużym nakładzie i to był absolutny sukces. To była najpopularniejsza książka polska między rokiem 1955 a chyba 2000. Biedny Tyrmand z ośmiu metrów kwadratowych stał się nagle człowiekiem zamożnym. Kupił i doprowadził do stanu używalności obszerny strych przy Rynku Mariensztackim. Wkrótce też, dzięki przekładom, miał dobry samochód – Opel Rekord, którym jeździł do Krakowa do „Tygodnika Powszechnego”.
Był to człowiek cywilizacji miejskiej, znający Warszawę przedwojenną i powojenną, po której chodził całymi godzinami. Znał wszelkie zaułki, dzielnicę zburzoną dla wybudowania Pałacu Kultury. Natomiast był absolutnie niewrażliwy na przyrodę. Miałem przyjemność odbyć z nim podróż do Krakowa. Dla niego to tak: szosa, las, las, szosa, furmanka, dwie furmanki, stacja benzynowa, las. I nic więcej.
Leopold Tyrmand był bardzo bystrym obserwatorem. W pewnej chwili na Mariensztacie w jego kamienicy zaczęto wymieniać kaloryfery. Pracownicy spędzali wiele czasu na jego strychu, rozmawiali i on opowiadał o tym w sposób zajmujący. Ja wtedy byłem kierownikiem literackim Teatru Ateneum, namówiłem go i on napisał taką sztukę „Polacy, czyli pakamera”.
Czytaliśmy to zachwyceni. Przy czym okazało się, że gdyby to wystawić, przedstawienie musiałoby trwać dziewięć godzin. Ja zacząłem to skracać i skrócone straciło wszelki sens. Tak że rzecz się nigdy nie ukazała na scenie, natomiast była wydrukowana w „Dialogu”.
Zobacz też pozostałe odcinki „Z pamięci”. Numery 1-20:
Odcinki programu „Z pamięci” od 21. do 40.: