Hodowanie posłusznych Europejczyków. Co by o tym powiedział Witkacy?
piątek,
13 września 2019
Antynazistowska prewencja w krajach liberalnej demokracji to tylko alibi. Faktycznie chodzi o wprowadzanie niedemokratycznych mechanizmów, które torpedowałyby przeprowadzenie realnych zmian w przypadku dojścia do władzy sił antyestablishmentowych.
Klimat okresu międzywojennego w Europie sprzyjał wizjom katastroficznym. Namnożyło się wówczas pesymistów wieszczących schyłek cywilizacji zachodniej. Przesłankami dla nich były burzliwe wydarzenia zwieńczone brutalnymi przewrotami politycznymi i społecznymi, z rewolucją bolszewicką na czele.
Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy) jest dla owego nurtu ponurych czy wręcz przerażających proroctw postacią emblematyczną. Cała twórczość tego dramatopisarza, prozaika, malarza, filozofa, teoretyka sztuki przeniknięta jest poczuciem zbliżającego się kresu człowieczeństwa.
Ot weźmy wydaną w roku 1930 powieść „Nienasycenie”. Jej główny bohater – Genezyp Kapen jest świadkiem najazdu chińskich komunistów na Polskę. Ich bronią są Murti Binga – pastylki, których konsumpcja sprawi, że ludzie staną się pozbawioną wszelkich osobowości koszmarną jednolitą masą, godzącą się na wegetatywne istnienie z własnej nieprzymuszonej woli.
Naprawdę jednak II Rzeczpospolitą zaatakowali zza wschodniej granicy nie Chińczycy, lecz Sowieci. Nie mieli oni ze sobą żadnych tabletek cudownie wywołujących odmienne stany świadomości. Niemniej nieśli na bagnetach idee komunistycznej rewolucji, których realizacja w praktyce oznaczała degradację duchową i materialną podbitych narodów.
Widmo zbliżającej się zagłady napawało Witkiewicza trwogą. Przed osiemdziesięciu laty, 18 września 1939 roku, w Jeziorach na Polesiu, na wieść o tym, że Armia Czerwona wkroczyła do Polski, artysta podciął sobie tętnicę szyjną.
Do zbiorowej wyobraźni polskiej inteligencji Witkacy w roli demaskatora totalitaryzmów wrócił u zmierzchu PRL – gdy realny socjalizm stawał się coraz mniej groźny i straszny, a coraz bardziej śmieszny i żałosny. Wcześniej kontrowersyjny myśliciel miał prawo obecności w pierwszym obiegu jako oderwany od rzeczywistości politycznej prekursor teatru absurdu i zarazem ktoś, kto za swojego życia zasłynął skandalizującymi performance’ami.
Przyjeżdżaliśmy do kogoś, kto był już bliski końca, a wychodziliśmy od niej podniesieni na duchu.
zobacz więcej
Oczywiście byłoby grubym uproszczeniem sprowadzać uprawianą przez Witkiewicza krytykę nowoczesności do kontestacji zjawisk, które z dzisiejszej perspektywy odeszły w przeszłość. Antykomunizm jest już przecież anachronizmem.
Inaczej jednak należy traktować negatywną opinię Witkacego na temat wszelkich tendencji demokratycznych i egalitarnych. Pisarz w ekstrawagancki sposób dawał wyraz przekonaniu, że na przestrzeni dziejów wspinanie się na duchowe wyżyny było możliwe dzięki ponadprzeciętnym jednostkom. Zaliczał do nich z jednej strony wybitnych artystów, z drugiej zaś – polityków sprawujących władzę w sposób zamordystyczny. Ale – zdaniem Witkiewicza – nadeszły czasy „uspołecznienia ludzkości”, którym towarzyszy zanik „uczuć metafizycznych”.
Takie epatowanie elitaryzmem można rzecz jasna uznać za pozę intelektualnego prowokatora. Ale przecież Witkacy trafnie diagnozował polityczne i kulturowe trendy, które zaczynały dominować w jego czasach. Można nawet pójść dalej i orzec, że w XXI wieku utyskiwanie na dyktat tłumu stało się banałem.
Tyle że warto mieć na uwadze, iż to, co jest tylko niewinnym, a i poniekąd inspirującym, ekscentryzmem w przypadku artysty, może się stać niebezpieczną postawą u człowieka, który ma wpływ na rządy w państwie. Tak jest choćby wówczas, gdy demokracja zaczyna być postrzegana przez klasę polityczną głównie w kategoriach rządów motłochu.
Od drugiej wojny światowej polityczny establishment krajów liberalnej demokracji stara się, jak może, nie dopuścić do powtórki z wyborów parlamentarnych, które się odbyły w Niemczech w 1933 roku. Wiadomo – nikt o zdrowych zmysłach przecież nie chce, żeby w Europie pojawił się jakiś nowy Hitler.