Myślę, że mają charakter ponadczasowy. Bo w dyplomacji mogą się zmieniać cele i sojusznicy, ale metody jej uprawiania pozostają niezmienne. Aleksander Ładoś przekonywał, że siła Polski może wynikać ze stworzenia dużego sojuszu opartego o małe państwa, np. sojuszu państw Europy Środkowej. Przekonywał jednak, że sojusz ten powinien być oparty na wspólnych wartościach, a nie doraźnych interesach.
Dlatego tak bardzo krytykował chociażby politykę Edward Benesza w Czechach. Ten wprawdzie błyskotliwy dyplomata zachowywał się jednak tak, jakby chciał osłabić relacje polsko – czeskie. Ładoś przekonywał, że Czesi powinni właśnie szukać zbliżenia z tymi państwami, którym zagrażał Związek Radziecki. Jednak Benesz próbował doprowadzić do zbliżenia z Sowietami. Wszystko to skończyło się dla Czechosłowacji fatalnie w 1939 roku.
Można powiedzieć, że choć Czesi próbowali się układać, a Polacy walczyli, to ponieważ szła na nich stalowa ściana, to ona ich w końcu zmiażdżyła, bo była ze stali i stała za nią potężna siła. W tym sensie te przestrogi wydają się oderwane od realiów, choć w czasie, gdy Ładoś głosił te poglądy z pewnością tak nie było, bo nie mamy dystansu do wydarzeń współczesnych.
Aleksander Ładoś pisał, że jeśli chodzi o wielkie państwa europejskie w tamtym czasie, sytuacja jest w miarę jasna: na sojusz z ZSSR nie było co liczyć, Anglia była nam niechętna, o Niemcach w ogóle nie ma co wspominać. Jedynym sojusznikiem, który nam pomógł w czasie wojny polsko-bolszewickiej, była Francja. Oprócz tego pozostało nam jednak budowanie sojuszu państw Europy Środkowej i bardzo ciekawa „idea bałtycka”, program zbliżenia Polski z Finlandią, Estonią i Łotwą.
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy
Niestety, tych projektów nie udało się nigdy zrealizować. Zdaniem Ładosia wynikało to z fatalnej polityki zagranicznej Józefa Becka, ostatniego ministra spraw zagranicznych II Rzeczypospolitej.
A jakie byłoby Pana zdaniem stanowisko Ładosia wobec modnego ostatnio tematu historii alternatywnej, której zwolennicy mówią, że należało związać się w 1939 roku z Niemcami, pójść z nimi na Rosję i potem w odpowiednim momencie ich opuścić? Wzorem Węgier, Rumunii, czy Francji, której powołanie kolaboracyjnego rządu Vichy na dużej części terytorium wcale potem nie przeszkodziło wziąć udział w zwycięskiej koalicji.
To niesamowite, że im więcej lat upływa od końca II wojny światowej, tym bardziej pojawiają się różne fantastyczne teorie mówiące o tym, jak należało tę wojnę wygrać. W książce przedstawiam bardzo ciekawą rozmowę, którą Ładoś odbył z Ernstem Röhmem (wówczas „prawą ręką” Hitlera) na wiosnę 1931 roku w Monachium. Ładoś pełnił wtedy funkcję konsula RP w tym mieście.
Rozmowa była prowadzona w cztery oczy. Ładoś sporządził z niej raport. Rozmowa ta dobitnie pokazuje, na jakich zasadach mogło dojść do zbliżenia Polski z Niemcami. Krótko mówiąc, były to zasady nie do przyjęcia. Odnośnie szczegółów, odsyłam do książki.
Prawdopodobnie Polska nie uniknęłaby w takiej sytuacji konieczności uczestniczenia w eksterminacji Żydów.
A także musiałaby się zwrócić przeciwko Kościołowi katolickiemu, który Rohm określił mianem „jednej wielkiej międzynarodówki”.