Zemsta za odmowę żałoby po Stalinie nie udała się
piątek,
22 listopada 2019
Jerzy Turowicz był człowiekiem małomównym, zawsze uśmiechniętym, zadającym pytania, bardzo wsłuchującym się w odpowiedzi. Zamarzyłem, żeby zostać u niego felietonistą, ale powiedział: „Nie jest to możliwe póki Kisiel ma zakaz druku. Nie chcemy wprowadzać nowego felietonu, żeby nie wyglądało to, że godzimy się z sytuacją”.
Andrzej Dobosz w 81. odcinku programu „Z pamięci” opowiada o „Tygodniku Powszechnym”.
Swoje komentarze w pierwszym rzędzie kierował do żony.
zobacz więcej
Jesienią 1948 r. władze polskie zawiesiły wydawanie przez ambasadę brytyjską tygodnika „Głos Anglii”. Był to tygodnik bez szczególnych akcentów politycznych, a jednak. I wtedy mój ojciec uznał, że coś należy czytać w niedzielę i zaczął kupować „Tygodnik Powszechny”.
Cała rodzina, ale przede wszystkim ja, zaczynaliśmy od felietonu Kisiela. Tam czytałem pierwsze teksty Andrzeja Bobkowskiego. Czytywałem polemiki prof. Wacława Borowego ze Stefanem Żółkiewskim na temat poezji. I pod wpływem tych polemik postanowiłem wybrać polonistykę jako swoje przyszłe studia.
W marcu 1953 roku „Tygodnik…” odmówił wydrukowania pierwszej strony w czarnej obwódce i wielkiego portretu Stalina. Za tą odmowę został zamknięty. Po paru miesiącach zaczął się ukazywać znowu, z tą samą czcionką, z tą samą winietą tytułową, natomiast oddany w ręce PAX-owców. Sztuczny, fałszywy „Tygodnik Powszechny”, z dobraniem paru jakichś staruszków, konserwatywnych profesorów, którzy nie bardzo już wiedzieli, co robią.
W 1956 roku, chyba na Gwiazdkę, „Tygodnik..” – w wyniku pertraktacji długich z towarzyszem Zenonem Kliszko – został wznowiony pod dawną redakcją Jerzego Turowicza i znów stał się moją i naszą rodzinną lekturą.
Czytywałem też oczywiście zawsze teksty Leopolda Tyrmanda. Trudno sobie wyobrazić bardziej różnych ludzi niż Tyrmand i Turowicz, których łączyła przyjazna współpraca.
W „Tygodniku…” dawnym czytałem też felietony podpisywane „Patryk”. Kiedyś był dwugłos „Patryka” i Tyrmanda. Dopiero po latach dowiedziałem się, że „Patryk” to był pseudonim Zbigniewa Herberta.
W 1957 r. Leopold Tyrmand wziął mnie do Krakowa, jadąc tam do swego krawca od marynarek. Przy okazji, poza Piwnicą pod Baranami, złożyliśmy w „Tygodniku Powszechnym” wizytę i tam poznałem Jerzego Turowicza. Był człowiekiem małomównym, zawsze uśmiechniętym, zadającym pytania, bardzo wsłuchującym się w odpowiedzi.
W 1968 roku zamarzyłem, by wydrukować mój odczyt o książkach kucharskich w „Tygodniku…” i zawiozłem go do Krajkowa. Jerzy Turowicz przeczytał i powiedział: „Bierzemy”.
Zamarzyłem, żeby zostać felietonistą „Tygodnika Powszechnego”. Turowicz powiedział: „No, wie pan, nie jest to możliwe póki Kisiel ma zakaz druku. Nie chcemy wprowadzać nowego felietonu, żeby nie wyglądało to, że godzimy się z sytuacją”. Tak, że mój debiut przeciągnął się. W 1989 roku wydrukowałem kilka tekstów na temat Paryża i wreszcie zacząłem tygodniowy felieton.
Zobacz też pozostałe odcinki „Z pamięci”. Numery 1-20:
Odcinki programu „Z pamięci” od 21. do 40.:
Odcinki programu „Z pamięci” od 41. do 60.:
Odcinki programu „Z pamięci” od 61. do 80.:
Odcinki programu „Z pamięci” od 81. do 100.: