I rzeczywiście, wykazywali się oni dużą aktywnością na demonstracjach antykremlowskich, podczas których byli rozganiani lub zatrzymywani przez milicję (a potem policję).
Są jednak sprawy, w których nacbolom bliżej do Putina niż do liberałów – to sprawy zagraniczne. W ich zakresie narodowi bolszewicy pozostają „wielkomocarstwowymi patriotami”. Przede wszystkim opowiadają się za rozszerzaniem rosyjskich wpływów w krajach dawnego ZSRR (mają zresztą swoich ludzi w byłych republikach sowieckich).
Poparli więc decyzje Kremla dotyczące Ukrainy w roku 2014. Udziałem w wojnie w Donbasie po stronie prorosyjskich separatystów chwalił się wielokrotnie pisarz Zachar Prilepin, który należy do najbardziej znanych nacboli.
Bezradność rewolucjonisty
Na koniec warto też zadać pytanie: czy Eduard Limonow był bezkompromisowym rewolucjonistą (człowiekiem-granatem – by nawiązać do genezy jego pseudonimu) czy wyłącznie dandysem, który uwielbiał wzbudzać zainteresowanie opinii publicznej prowokacyjnymi gestami?
Rosyjska politolog Lilia Szewcowa widziała w nim człowieka pełnego sprzeczności. Jej zdaniem, miał on w sobie coś z zachodniego kontestatora lat 60., epatującego ekstrawaganckimi zachowaniami. Jednocześnie – według niej – za prezydentury Putina stronił on od ekscesów.
Czy coś mu to dało? Na polu polityki okazał się bezradny. Wygaszając swój radykalizm i układając się z liberałami, nie osiągnął nic.
Natomiast sami nacbole mimo, że dają się władzy we znaki, pozostają subkulturą. Na tle takiej opozycji Putin może się kreować w oczach Rosjan na rozsądnego, umiarkowanego męża stanu, chcącego zapewnić swoim rodakom przewidywalną i spokojną przyszłość. I zarazem szantażować zachodnich polityków, że jeśli będą pomagać rosyjskiej opozycji, to władzę przejmą nie liberałowie, lecz brunatno-czerwoni ekstremiści.
– Filip Memches
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy