„Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy” – ten cytat z utworu Juliusza Słowackiego przystaje do sytuacji, w której się znaleźliśmy. Zaraza spowodowała, że ludzie dokonują przewartościowań, choćby w sferze konsumpcji. W kontekście realiów reklama zachęcająca do nabywania lexusów bez wychodzenia z domu, z komputerową symulacją prezentującą możliwości tych luksusowych samochodów, brzmi jak prowokacja.
Oferty galerii i muzeów, które namawiały do wirtualnego zwiedzania ich zasobów także trochę przypominają taką udawaną jazdę. To bardziej rollercoaster niż kontemplowanie sztuki, które zazwyczaj pochłania sporo czasu i daje się poczuć w nogach. Dlatego muzealne kanapki i pufy stają się dobrodziejstwem dla zmęczonych admiratorów mistrzów.
Oczywiście, są tacy, którzy przemierzają muzealne sale w ekspresowym tempie, z krótkimi postojami na selfie z najgłośniejszymi arcydziełami w tle.
4 maja muzea i galerie w Polsce znów zostaną otwarte. Nie będziemy już zmuszeni do wirtualnego zwiedzania, które – trzeba przyznać – nie męczy ani kończyn, ani głowy. Pytanie tylko – co zostało z tego w pamięci? Jak długo trzeba obcować z dziełem, żeby je naprawdę poznać?
Muzealne nasiadówki
W 1985 roku ukazała się powieść Thomasa Bernharda „Dawni mistrzowie” (na polski przetłumaczona 20 lat później). Jak inne książki czy dramaty austriackiego pisarza, wywołała sporo szumu.
Jak wiadomo, Bernhard nie był fanem austriackiego społeczeństwa („Geniusz i Austria wzajemnie się wykluczają. W Austrii, żeby ktoś doszedł do głosu i żeby traktowano go poważnie, musi być przeciętniakiem, musi to być prowincjonalny i zakłamany partacz, człowiek z absolutnie ciasnopaństwową głową”, pisał). Jednak bynajmniej nie należał do ponurych utyskiwaczy – jego sarkazm okrasza błyskotliwy humor. Pesymistyczne uwagi dotyczące sensu życia i natury ludzkiej skrzą się tu i ówdzie finezyjnym dowcipem. Nie bez powodu rzecz została określona mianem komedii. Tyle, że to komedia filozoficzna.
Jej akcja toczy się w sali Kunsthistorisches Museum zwanej salą Bordona (chodzi o późnorenesansowego weneckiego mistrza Parisa Bordone’a). Tamże co dzień można spotkać niejakiego Regera, 82-letniego krytyka sztuki pisującego do „Timesa”.