Kultura

Fałszywy mit Leonarda da Vinci

Niewiele brakowało, a geniusz renesansu, wzorem artystów robiących karierę w otomańskim imperium, nawróciłby się na islam i budował meczety, jakich świat dotąd nie widział. I dzisiaj to Erdogan, a nie Macron, zapowiadałby pięćset imprez na pięćsetlecie śmierci artysty.

Łatwo sobie wyobrazić, jakie uczucia towarzyszą tureckim archiwistom, gdy biorą do ręki kopię listu z 1503 r., w którym „niewierny imieniem Lionardo” zgłasza chęć przejścia na służbę sułtana. Na dobry początek obiecuje przedstawić projekt mostu nad Złotym Rogiem, który byłby najdłuższą tego typu konstrukcją na świecie.

Architekt w turbanie

Powody, dla których da Vinci malując „Monę Lisę”, nosił się z zamiarem porzucenia ojczyzny, nie są tajemnicą. W Italii narastał zamęt. Francuska armia okupowała Mediolan, hiszpańska – Neapol. Zachęcone przykładem co smaczniejsze kawałki włoskiego tortu próbowały wykroić dla siebie republiki wenecka i florencka oraz Państwo Kościelne.

W brutalności przebijał zaś wszystkich syn papieża, Cesare Borgia. Leonardo, przez kilka miesięcy towarzysząc ambitnemu księciu w charakterze wojskowego inżyniera, miał okazję poznać politykę od najciemniejszej strony i stracić resztki złudzeń, jakie żywił wobec rodaków.

Przyszłość nie rysowała mu się w różowych barwach. Tracił kolejnych mecenasów, nie miał zaś w sobie ducha rywalizacji. Obecność konkurentów wręcz podcinała mu skrzydła. Co gorsza, 50-letni da Vinci przestał być nietykalny: młody Michał Anioł publicznie drwił z jego mediolańskich dokonań.

W Konstantynopolu Leonardo zapewne swoim zwyczajem rozwinąłby przed padyszachem pawi ogon wiedzy i dowcipu, licząc na intratne zlecenia. Żaden władca chrześcijański nie dysponował takimi środkami jak turecki sułtan. Autor „Ostatniej wieczerzy” stracił już wtedy serce do malarstwa, więc z ulgą odłożyłby pędzel, by zająć się wielkimi projektami.
Kto wie, może wzorem innych najemników robiących karierę w otomańskim imperium nawróciłby się na islam i budował meczety, jakich świat dotąd nie widział?

Bajazyd II zignorował jednak ofertę Leonarda. Może uprzedzono go, że toskański petent jest człekiem wybitnie utalentowanym, ale niesłownym, potrafiącym latami zwodzić sponsorów? Jakakolwiek była przyczyna tego lekceważenia, Turek popełnił błąd. Gdyby da Vinci umarł nad Bosforem, dzisiaj to Erdogan, a nie Macron zapowiadałby pięćset imprez na pięćsetlecie śmierci geniusza renesansu.

Najdroższy obraz świata

W Parmie, w jednej z sal zdewastowanej alianckimi bombami rezydencji książąt d’Este, za pancernym szkłem wisi na ścianie niedokończony portret młodej dziewczyny, szeroki na 21 i wysoki na niecałe 25 centymetrów. „La Scapigliata” jest główną atrakcją Galerii Narodowej. Przed gablotą wciąż zbiera się podekscytowany tłumek. Prace miejscowych znakomitości: Correggia i Parmigianina nie wzbudzają nawet ułamka takiego zainteresowania. Kontemplowałem je w zupełnej samotności.

Bałwochwalczy stosunek do twórczości Leonarda szerzy się jak pożar w stepie. Do tego, że zwiedzający Luwr fani „Giocondy” nie zwracają uwagi na sąsiadujące z nią arcydzieła, wszyscy zdążyli się już przyzwyczaić.

Suma 450 milionów dolarów zapłaconych za „Zbawiciela świata” (co znamienne – na aukcji sztuki współczesnej) zdumiała jednak nawet najbardziej cynicznych marszandów. Jeszcze niedawno uważano, że to marna kopia zaginionego oryginału lub robota mało utalentowanego ucznia. Mediolańska pracownia, w której mistrz zatrudniał zgraję młodych pomocników, żyła z produkowania portretów i scen religijnych.

Spryciarze, którzy kupili „Zbawiciela świata” za 10 tysięcy dolarów, zainwestowali górę pieniędzy w ekspertyzy, konserwację i kampanię promocyjną. Autorstwo dzieła uwiarygodniała coraz wyższa cena.

Rosyjski oligarcha doszedł do wniosku, że dając 127 milionów w 2013 roku, mocno przepłacił. Arabski książę pragnący wzbogacić kolekcję filii Luwru w Abu Zabi, wykładając 450 milionów, wyprowadził go z błędu.

Bill Gates, który swego czasu wyłożył prawie 31 milionów dolarów za 18 stron notatek da Vinciego, może na ich tle uchodzić za sknerę.
Przyjmijmy, że sprawa „Zbawiciela świata” to podręcznikowy przykład spekulacji dziełami sztuki, zaś mistrz tworząc, miał zły dzień albo wcale nie był tak wybitnym malarzem, jak przywykliśmy sądzić. Ale co z tego? Mitowi Leonarda nic nie jest w stanie zaszkodzić, bo już dawno stracił on związek z rzeczywistością.

Lepszy od Kolumba

Wielki mistrz Zakonu Syjonu z powieści Dana Browna. Przywódca Wojowniczych Żółwi Ninja. Patron lotniska, telewizyjnego kanału popularnonaukowego i jednego z edukacyjnych programów Unii Europejskiej. Robot medyczny. Symbol spełnionego marzenia o nieśmiertelnej sławie.

Potoczną wiedzę o autorze „Portretu damy z gronostajem” można zamknąć w jednym zdaniu: był artystą, naukowcem i wynalazcą, który urodził się co najmniej 400 lat za wcześnie. Kiedy jednak próbuje się poznać go lepiej, obraz się rozmywa.

Zacznijmy od tego, że Leonardo bardziej zasługuje na miano literata, niż malarza. Istnieje nie więcej, niż tuzin obrazów, co do których panuje powszechna zgoda, że wyszły spod jego pędzla. Rękopisów zachowało się natomiast ponad siedem tysięcy stron. Mistrz nigdy nie rozstawał się z notatnikiem, a interesowało go prawie wszystko.

Jednego dnia był scenografem, drugiego – geometrą, trzeciego – meteorologiem. Rysował rośliny, plany idealnych budowli oraz wnętrze ludzkiego ciała. Układał wiersze, wymyślał bajki, rebusy i kalambury, którymi popisywał się potem w gronie podobnych sobie mądrali.

Pokusa, by uznać Leonarda za człowieka na wskroś nowoczesnego, fatalnym zrządzeniem losu zmuszonego żyć w epoce Savonaroli i Torquemady zrodziła serial „Demony Da Vinci”. Stary Leonardo z długą, siwą brodą wszystkim się już opatrzył, więc na ekranie rozrabia bezczelny chłystek w skórzanej kurtce. Przypomina Caravaggia: spędza czas w karczmie w podejrzanym towarzystwie, wszczyna bójki oraz wywołuje skandale.

Cztery kobiety Vincenta van Gogha

Malarz nie miał szczęścia w miłości. Narzekał, że zamiast uczuć musi zadawalać się „dziewkami za kilka franków”.

zobacz więcej
Leo (tak mówią do niego przyjaciele) to wolnomyśliciel, pozytywnie nastawiony do innych ras i religii, patriota Florencji, rządzonej w liberalnym duchu przez Wawrzyńca Medyceusza. Ten permisywizm jest solą w oku zbrodniczego papieża Sykstusa IV. Toczy on z toskańską republiką wojnę hybrydową, ukrywając w kazamatach Watykanu wiedzę, którą nie ma najmniejszego zamiaru podzielić się z postępową częścią ludzkości.

Twórcy serialu, emitowanego przez czcigodną stację BBC, zadbali, by widz się nie nudził. Da Vinci wciąż wpada w jakieś tarapaty, na własne życzenie zresztą. Rozwiązuje zagadkę epidemii obłędu w żeńskim klasztorze, gości na zamku obłąkanego satanisty księcia Wołoszczyzny, Włada Palownika, udaremnia popierany przez papieża zamach stanu we Florencji.

14 lat przed Kolumbem wyrusza w podróż do Ameryki, „krainy nowych możliwości”, której istnienie odkrył już wcześniej metodą dedukcji. Podczas rejsu nachodzi go myśl, że „Ziemia to wirująca kula w kosmosie”.

Sen o lataniu

Prawdziwego Leonarda nie interesowały dalekie podróże, zaś odkrycie nowego kontynentu zignorował. W jego zapiskach nie ma na ten temat żadnej wzmianki.

Leo z serialu będący połączeniem Sherlocka Holmesa, Indiany Jonesa i Pomysłowego Dobromira ten błąd naprawi. Mimochodem skonstruuje zaś bomby z odchodów nietoperzy, paralotnię, sprzęt do nurkowania, łódź podwodną i jako pierwszy lekarz w dziejach przeprowadzi zabieg transfuzji krwi (pamiętając, w odróżnieniu od XIX-wiecznych chirurgów, o umyciu rąk przed operacją).

„W „Demonach Da Vinci” wynalazki tytułowego bohatera natychmiast znajdują praktyczne zastosowanie, po czym znikają jak kamfora. Najwyraźniej ich przydatność do użycia opiewała tylko na jeden odcinek. Rzeczywistość jest bardziej zawstydzająca. Jak dotąd nie natrafiono na żaden materialny dowód, że Leonardo wcielał swe nowatorskie koncepty w życie.

Dotąd sądzono, że świat nie był gotowy na pomysły geniusza. Teraz wychodzi na to, że geniusz nie dzielił się swoimi pomysłami ze światem. Po przeniesieniu ich na papier tracił zainteresowanie, uznając problem za rozwiązany. Ot, igraszki wielkiego, lecz kapryśnego umysłu.

Żeby wyrobić sobie zdanie o projektach inżynierskich Leonarda nie trzeba oglądać jubileuszowych wystaw we Florencji, Mediolanie, Rzymie i Vinci. Wystarczy uważnie przestudiować jego biografię.

Jako nastolatek terminował w warsztacie Verrocchia, lecz poza tym był samoukiem. Dużo czytał, głowę miał nabitą teoriami i nosił ją wysoko.
Porażki znosił mężnie, ale czy zdawał sobie sprawę, że sam się do nich przyczyniał? Intuicja nie może bowiem zastąpić doświadczenia, zaś współpraca z fachowcami zwykle daje lepsze efekty niż chowanie się za parawanem tajemnicy.

Konto mistrza obciąża zakończona katastrofą próba zmiany biegu rzeki Arno. Zlekceważenie wynalazku Gutenberga stawia pod znakiem pytania jego zdolność przewidywania przyszłości.

Z kolei nadmierne umiłowanie eksperymentów omal nie unicestwiło „Ostatniej wieczerzy”. Już za życia autora podziwiane arcydzieło zaczęło się rozpadać. Mimo rozpaczliwych wysiłków kolejnych ekip rekonstruktorów z oryginału przetrwało do dziś nie więcej niż 20 procent.

W albumie „Maszyny Leonarda” posiłkując się grafiką komputerową, „zrekonstruowano” między innymi jego urządzenia lotnicze. Da Vinci niewątpliwie miał na tym tle obsesję. Podpatrywał ważki, nietoperze i latające ryby. Wybrał nawet wzgórze, na którym chciał wypróbować ruchome skrzydła. Wszystko jednak wskazuje, że od ziemi odrywał się jedynie w wyobraźni. Na tropie Wunderwaffe

Słynne auto Leonarda, czyli platforma na kołach napędzana sprężynami i sterowana kołem zębatym, nie było przodkiem samochodu autonomicznego, lecz maszyną teatralną, skonstruowaną ku uciesze Florentczyków. W łaski Lodovica Sforzy, władcy Mediolanu, da Vinci wkradł się wykonaną ze srebra lirą w kształcie końskiej czaszki. Może i był oderwany od rzeczywistości, lecz wiedział, że efektowny wygląd to podstawa sukcesu.

Wymyślone przez niego bombardy, katapulty, gigantyczne kusze, organki czy rydwany szturmowe (zdaje się, że zainspirowały Henryka Mierosławskiego, twórcę osławionych kosowozów) prezentowały się groźnie. Miały tylko jedną wadę – były niepraktyczne. Fani mistrza mają i na to wytłumaczenie: projekty machin wojennych są wadliwe, gdyż ich twórca wyznawał pacyfizm.

Zapał, z jakim humanista Leonardo starał się ulepszyć broń palną, przez jego współczesnych nazywaną „diabelskim wynalazkiem”, też ani chybi był udawany. W przeciwnym wypadku musielibyśmy uznać, że da Vinci miał w sobie coś z Kałasznikowa, tyle że w odróżnieniu od niego okazał się dyletantem.

Co najmniej raz zdarzyło się, że autor „Giocondy” połączył pasję militarną z muzyczną. Wymyślił bęben mechaniczny, którego łomot deprymowałby wojska przeciwnika na polu bitwy. Wcześniej opracował projekt urządzenia, służącego uwalnianiu się z więzienia.

Kozacy z syryjskiej stanicy piszą list do nieprzyjaciół Rosji

Kto mógł być jego adresatem: buńczuczni Jankesi? Operetkowi Polacy? Estońscy imperialiści, a może ukraińscy agresorzy? Bohaterowie w pasiastych bluzkach nie pożałują im ani sarkazmu, ani granatów.

zobacz więcej
Kusząca jest hipoteza, że wynalazcę natchnął pobyt we florenckim areszcie, do którego trafił, gdy zarzucono mu sodomię. Oskarżenie fałszywe nie było. Co prawda napisał, że „Akt cielesny i uczestniczące w nim członki są tak szkaradne, że gdyby nie piękno twarzy, przebrania kochanków i powściągane żądze, natura wygubiłaby rodzaj ludzki”. Miał jednak na myśli akt heteroseksualny, bo sam gustował w chłopcach.

Takie praktyki były wówczas zakazane, lecz dobre urodzenie lub odpowiednie znajomości gwarantowały bezkarność. Co ciekawe, twórcy serialu nie podchwycili tego wątku, choć poza tym trudno zarzucić im pruderię. Owszem, Leo całuje się z młodym sąsiadem, lecz chyba tylko w ramach naukowego eksperymentu, gdyż panią jego serca jest Lukrecja Donati, uchodząca za najpiękniejszą Florentynkę.

Jak widać, popkultura nie nadąża za obyczajową rewolucją. Dlatego żaden z legionu superbohaterów Marvela nie odważył się wyjść z szafy, zaś James Bond nadal jest samcem alfa.

Zaraz wracam

Od początku kariery za da Vincim ciągnęła się reputacja człowieka niesolidnego.

W roku 1481 podpisał z klasztorem San Donato w Scopeto umowę na wykonanie obrazu ołtarzowego. Artysta zainkasował wypłatę, lecz sporządził jedynie szkic „Pokłonu Trzech Króli” i wyruszył szukać szczęścia do Mediolanu. Reklamował się tam jako konstruktor niezrównanych machin wojennych.

Obiecał też Ludovico Sforzy olbrzymi konny posąg jego ojca. Powstał jedynie gliniany model rumaka. Podobnie skończyła się historia fresku w ratuszu florenckim. Wyjeżdżając z miasta, Leonardo na piśmie złożył obietnicę, że wróci, by dokończyć dzieło. Słowa nie dotrzymał.

Wyobraźnia podsuwała mu plany wspaniałych budowli, z których żadna się nie zmaterializowała. Chciał osuszać bagna, budować kanały i regulować rzeki. Wymyślił przyrząd do bicia idealnie okrągłych monet. Wydawało mu się nawet, że rozwiązał kwadraturę koła.

Życie Leonarda to biegunka pomysłów, rozpoczętych i niesfinalizowanych projektów. Jego wynalazki, zamiast posłużyć ludzkości do cywilizacyjnego skoku, zbudowały legendę mędrca, który urodził się za wcześnie.

Może gdyby da Vinci nie zajmował się wszystkim naraz, byłby skuteczniejszy.
Czy Francuzi zgodziliby się zamienić na obrazy? Powyżej: "Dama z gronostajem" - fot. Reuters/Stefano Rellandini. "Mona Lisa" - fot. Eric VANDEVILLE/Gamma-Rapho via Getty Images
Rodacy doceniali go, lecz mieli za skończonego dziwaka. Mając 64 lata, opuścił niewdzięczną ojczyznę w orszaku francuskiego króla. Czy umierając na dobrowolnym wygnaniu, uważał się za człowieka spełnionego? Jeśli faktycznie był tak nowoczesny, jak podejrzewamy, musiał żałować, że marnował czas na podlizywanie się możnym tego świata i obiecywanie im gruszek na wierzbie.

Damy nie oddamy

Malarzom Leonardo pozostawił w darze słynne sfumato – pobudzające wyobraźnię rozmazane kontury i kolory. Publiczności – Giocondę, najdoskonalsze wcielenie idei kobiety – sfinksa. Psychologom – materiał do pisania poradników typu „Myśleć jak da Vinci”.

Miniaturowa wersja mostu, który wymyślił dla sułtana, jest kładką dla pieszych nad norweską autostradą. W Mediolanie stoi siedmiometrowy posąg konia, odtworzony według rysunków mistrza (duplikat wysłano do Stanów Zjednoczonych).

Siłę dyplomacji francuskiej poznamy, gdy jesienią w Luwrze otworzy swe podwoje wielka jubileuszowa wystawa o Leonardzie. Włosi w pierwszym odruchu na plany sąsiadów zareagowali alergicznie. Uznali je za podstępną próbę przywłaszczenia geniusza, który na obcej ziemi spędził jedynie kilka ostatnich, mało twórczych, lat. Potem spuścili z tonu.

Gdybyśmy na serio chcieli nowego otwarcia w stosunkach z Paryżem, lepsza okazja się nie przytrafi. Krakowskie Muzeum Narodowe jest wszak w posiadaniu jednego z najsłynniejszych obrazów mistrza. Dyrektor Andrzej Betlej pośpieszył jednak z zapewnieniem, że w grę może wchodzić jedynie wymiana: „Dama z gronostajem” za „Giocondę”. Francuzi podobno wciąż są w szoku.

– Wiesław Chełminiak

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Leoanardo Da Vinci, „Proporcje ciała ludzkiego wg Witruwiusza”, fragment. Rysunek z roku 1490, stworzony ołówkiem i atramentem na papierze. Fot. Wikimedia
Zobacz więcej
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Flippery historii. Co mogło pójść… inaczej
A gdyby szturm Renu się nie powiódł i USA zrzuciły bomby atomowe na Niemcy?
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Strach czeka, uśpiony w głębi oceanu… Filmowy ranking Adamskiego
2023 rok: Scorsese wraca do wielkości „Taksówkarza”, McDonagh ma film jakby o nas, Polakach…
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
„Najważniejsze recitale dałem w powstańczej Warszawie”
Śpiewał przy akompaniamencie bomb i nie zamieniłby tego na prestiżowe sceny świata.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Najlepsze spektakle, ulubieni aktorzy 2023 roku
Ranking teatralny Piotra Zaremby.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Anioł z Karabachu. Wojciech Chmielewski na Boże Narodzenie
Złote i srebrne łańcuchy, wiszące kule, w których można się przejrzeć jak w lustrze.