Znowu głośno się zrobiło o sprawie Ewy Budzyńskiej, socjolog, byłej profesor Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. W tym tygodniu media poinformowały o przesłuchaniu przez policję grupy studentów, którzy pięć miesięcy wcześniej złożyli na wykładowczynię skargę do władz tej uczelni, czego rezultatem było wszczęcie na UŚ dyscyplinarnego postępowania wyjaśniającego.
Czego nie wolno profesorowi
Co takiego niestosownego zrobiła pani profesor? Studenci, którzy postanowili przywołać ją do porządku, zarzucili jej narzucanie w trakcie wykładów „ideologii anti-choice, poglądów homofobicznych, antysemityzmu, dyskryminacji wyznaniowej, informacji niezgodnych ze współczesną wiedzą naukową oraz promowanie poglądów radykalno-katolickich”.
W czym się konkretnie takie zachowanie miało przejawiać? Relacje na ten temat są rozbieżne. Ale dużo do myślenia daje to, że studentom nie spodobało się, iż profesor Budzyńska podczas zajęć dydaktycznych nazywała człowieka w fazie prenatalnej dzieckiem oraz definiowała rodzinę jako naturalną i podstawową komórkę społeczeństwa, opartą o związek kobiety i mężczyzny.
W obronie byłej podwładnej, jej dydaktycznych kompetencji i naukowego dorobku, stanął socjolog, profesor Wojciech Świątkiewicz, w przeszłości prorektor UŚ i dyrektor Instytutu Socjologii tej uczelni. Skierował do rektora uniwersytetu list, w którym oświadczył między innymi: „Studenci mają prawo wyrażać swoje opinie i oceny faktów, wyników badań naukowych czy konstytucyjnych zapisów. Nie można jednak tych samych praw odmawiać również profesorom”.