Czy lewica może być chrześcijańska? Od Tomasza Morusa do Tadeusza Mazowieckiego
piątek,
25 września 2020
Polscy patrioci, uczestnicy powstań narodowych, sami siebie określali mianem: „prawdziwych socjalistów”, „chrześcijańskich radykałów”, „ewangelicznych marzycieli”, a nawet „chrześcijańskich komunistów” – mówi prof. Tomasz Sikorski, historyk, autor książki „Ewangelia Zbawienia. Polska Lewica Chrześcijańska (1832-1914)”.
TYGODNIK.TVP.PL: W swojej najnowszej pracy „Ewangelia Zbawienia. Polska Lewica Chrześcijańska (1832-1914)” porusza pan związki chrześcijańskiej genezy lewicowej myśli. Nie spotkał się z pan z zarzutem, że ten tytuł jest obrazoburczy?
PROF. TOMASZ SIKORSKI: Sam tytuł książki, a już na pewno jej zawartość nie jest obrazoburcza. Owszem, może się tak wydawać, jeśli odniesiemy chrześcijaństwo do współczesnych wariantów lewicowości. To oczywiście temat na długą dyskusję, nieco odbiegającą od motywów chrześcijańskich, a właściwie ewangelicznych w myśleniu politycznym rodzimej, demokratycznej i postępowej lewicy czasów porozbiorowych.
Czy lewica może być chrześcijańska? Dziś ten nurt polityczny odrzuca chrześcijaństwo i wszelką tradycję.
Nie podzielam opinii, że współczesna lewica odrzuca wszelką tradycję. To uproszczenie. Nie odrzuca, ale – świadomie lub nie – pomija czy też zapomina źródła, zwłaszcza te dziewiętnastowieczne.
I odwołuje się do tradycji rewolty 1968 roku.
Tradycja znacznej części polskich środowisk lewicowych „zaczyna się” w latach sześćdziesiątych minionego, XX wieku i jest to dziedzictwo zarówno kulturowe, jak i ideowe. I choć partie socjaldemokratyczne już z końcem lat 50. poprzedniego stulecia zadeklarowały, że odstępują od marksizmu, to traktować to należy jedynie jako oficjalną deklarację. W kręgach intelektualnych marksizm, także jego rewizja czy też nowe odczytanie był ciągle i niezmiennie obecny.
Co więcej, wydaje się, że udało się szeroko rozumianej lewicy uzyskać hegemonię kulturową, podążając za Antonio Gramscim. Rewidując Marksa odrzucono drogę rewolucyjnego przewrotu, i ewolucyjnie budowano wspólną płaszczyznę wyobrażeń o rzeczywistości. Nie ma tam prawdy obiektywnej, do której dochodzi się poprzez kontemplacje, ale prawda stała się uwarunkowana historycznie.
Słowem, nasze działania, ich słuszność jest warunkowana historią czy, jeśli ktoś woli, „momentem dziejowym”. Marksizm, podobnie, jak choćby u Antonio Lebrioli, stał się więc swoistą „filozofią praktyki”.
Oczywiście na naszym rodzimym poletku nierzadko słyszymy, że polska lewica ma swoje źródła w tradycji polskiego ruchu robotniczego, brak jednak konkretów, konceptualizacji, niemal całkowicie zawężonego do kręgów Polskiej Partii Socjalistycznej i to z lat okupacji niemieckiej. A więc do lewicy patriotycznej, niepodległościowej – „prawdziwej” i „autentycznej”, w opozycji do lewicy komunistycznej, antypatriotycznej, a więc „nieautentycznej” i „zakłamanej”.
Zgadza się pan ze stwierdzeniem, że współczesna polska lewica ma korzenie w PPS?
Odnoszę wrażenie, że jest to jedynie „wytrych”, „kamuflaż”, mający łagodzić pozostające w pamięci zbiorowej proste skojarzenia, iż współczesna polska lewica to spadkobiercy PZPR, biorąc pod uwagę biografie najbardziej doświadczonych działaczy tego nurtu tak właśnie jest, choć już dzisiaj odziani w europejskie, na wskroś demokratyczne szaty. I już specjalnie nikogo to nie dziwi.
Nie ma w tym żadnych paradoksów, nie mówiąc już o grotesce czy koniunkturalnym cynizmie. Z biegiem lat pamięć została „oczyszczona”. Być może „nadzieja” jest w nowym pokoleniu, niepamiętającym czasów PRL-u. Patrząc jednak na młodą inteligencję lewicową nie liczyłbym na jakieś istotne przewartościowanie w świecie idei.
Ale czy to w ogóle jest realne?
Odnoszę zatem wrażenie, że sięganie do przypomnianej przez mnie tradycji jest dla współczesnej lewicy zwyczajnie niewygodne. Lepiej w postoświeceniowej, postsekularnej rzeczywistości, już od dawna zeświecczonej, od tej tradycji odstąpić, zapomnieć, nie przyznawać się do niej. I nie chodzi tylko o deprecjonowanie instytucjonalnej roli i znaczenia Kościoła, ale religii w ogóle.
Czy jesteśmy sobie w stanie wyobrazić polskiego polityka lewicy mówiącego o religii – chrześcijaństwie, choćby neutralnie, a co dopiero powołującego się na przypomnianą przeze mnie szkołę myślenia politycznego?
Na czym według pana ma polegać chrześcijaństwo polskiej lewicy? Co czerpała z chrześcijaństwa?
Zasadniczo powinniśmy uporządkować pojęcia i odpowiedzieć sobie na pytanie, czy w XIX wieku możliwe było pogodzić ideowy „stempel lewicy”, czyli sprawiedliwość społeczną, równość egalitarną, postęp, sceptycyzm wobec kapitalizmu, upowszechnienie, uspołecznienie, upaństwowienie własności, optymizm poznawczy, wiarę w przebudowę stosunków społeczno-ekonomicznych z przesłaniem ewangelicznym.
W XIX wieku „socjalizm”, jak i „chrześcijaństwo” traktowano nie tyle jako terminy normatywne, co intuicyjne. Innymi słowy, bohaterowie mojej książki nie mieszczą się w ściśle określonej wizji lewicowości, czy też socjalizmu. Byli „ludźmi lewicy” – rzecznikami socjalizmu, bo sami przypisywali sobie takie intuicje ideowe, nierzadko syntetyzując własną „lewicowość” z postępowością, demokratyzmem, czy też radykalizmem.
Nie inaczej jest z „chrześcijaństwem”. Nie tyle był to dla nich system religijny, styl myślenia religijnego, ile źródło motywacji do organizacji sprawiedliwego ładu społeczno–politycznego. Tworząc programy, wizje, wysuwając mniej lub bardziej konkretne dezyderaty polityczne, społeczne, ekonomiczne czerpali pełnym garściami z Ewangelii, nauczania Chrystusa i Apostołów.
Bliższa im była wizja chrześcijaństwa pierwotnego.
W ich przekonaniu „czystego” i „nieskażonego” naturalną słabością człowieka, także słabością duchownych. Zwłaszcza w epoce romantyzmu synteza religii z myślą polityczną była sprzężeniem naturalnym, a chrześcijańska motywacja dążeń socjalistycznych była niemal powszechna. Oczywiście mamy tutaj do czynienia z co najmniej dwoma, trzema pokoleniami rodzimych chrześcijańskich socjalistów. Dzieliło ich wiele, czasy i miejsce, w których formułowali swoje programy, metody działania, intuicje ideowe, zainteresowania i wykształcenie. Dzieliło ich również doświadczenie i droga życiowa, którą przebyli.
Ideowe dziedzictwo tej formacji intelektualnej dojrzewało i ewoluowało, przeradzając się w różne konteksty polityczne, zdeterminowane klęskami kolejnych powstań i zrywów narodowowyzwoleńczych, wieloletnim emigracyjnym tułactwem, zsyłkami, represjami zaborców, czasami brakiem perspektyw na wybicie się na niepodległość, innym razem gorliwą wiarą w jej rychłe odzyskanie.
To byli polscy patrioci, znaczna ich część to uczestnicy powstań narodowych, europejskich ruchów narodowowyzwoleńczych, choć sami siebie określali mianem: „prawdziwych socjalistów”, „chrześcijańskich radykałów”, „ewangelicznych marzycieli”, a nawet „chrześcijańskich komunistów”. Myślę, że możemy mówić o pojawieniu się wewnętrznie różnorodnej rodzimej – polskiej formacji intelektualnej chrześcijańskiej, demokratycznej i postępowej lewicy.
Czy było coś, co łączyło to zróżnicowane środowisko?
Na pewno negacja istniejących stosunków społecznych i politycznych, sprzeciw wobec niesprawiedliwości, dysproporcjom społecznym, i powszechnej biedzie, chęć zmiany relacji międzyludzkich w imię zasad etyki chrześcijańskiej, miłości bliźniego, różnie pojmowanego ewangelicznego braterstwa, równości i wolności, gorliwa wiara w Boga i przekonanie, że w niedalekiej przyszłości ziści się ich marzenie o wolnej, demokratycznej i sprawiedliwej Polsce.
Nie zapominajmy, że Ewangelia zawierała w sobie ogromne zasób idei i tęsknot za światem sprawiedliwym bez wyzysku i biedy. Jej metaforyczny język przekonywał, inspirował, stanowił jak najbardziej naturalną również uniwersalną skarbnicę etycznych zasad.
Oczywiście czasami w formułowanych programach i koncepcjach dostrzec można było zarówno pokłady myślenia utopijnego, jak i wizjonerstwa czy romantycznego, duchowego mistycyzmu, czego przykładem był Andrzej Towiański. Nie sposób też nie zauważyć, że owa formacja pojmowana jako szkoła myślenia politycznego nie funkcjonowała w ideowej próżni.
Może pan podać przykłady?
Można odnaleźć w niej, na co wskazuję w swojej książce, tradycje reformatorskich grup protosocjalistycznych czerpiących swoje inspiracje z Biblii, nowożytnych utopii Tomasa Morusa i Tommaso Campanelli, angielskich lowellerów (zrównywaczy) Johna Lilburna i digerrów Gerrarda Winstanleya, wczesno oświeceniowych, utopijnych komunistów: Jeana Mesliera, Morely’ego, Loiusa Augusta Blanqui.
A także autorów rozpraw i broszur: Wojciecha Gutkowskiego, księży Hugona Kołłątaja, Kajetana Józefa Skrzetuskiego, Wincentego Skrzetuskiego, Józefa Mejera, Floriana Jelskiego, Onufrego Kopczyńskiego, Józefa Witoszyńskiego, Faustyna Ciecierskiego i wielu innych.
Z bogatego pejzażu europejskiej myśli socjalistycznej, zazwyczaj utopijnej, rodzimej lewicy chrześcijańskiej najbliżej było do utopistów francuskich, takich jak np. Henri de Saint–Simon, Charles Fourier, Louis Blanc, w mniejszym stopniu do brytyjskich socjalistów (Robert Owen, Charles Hall), reprezentantów różnych odcieni anarchizmu (Lew Tołstoj, Pierre–Joseph Proudhon, Michaił Bakunin) i włoskich „zmartwychwstańców” (Giuseppe Mazzini, Giuseppe Garibaldi).
W jaki sposób polska lewica godziła chrześcijaństwo i rewolucję? Przecież to dwa przeciwstawne sobie pojęcia.
Podniesiona przez pana antynomia: chrześcijaństwo – rewolucja jest jedynie pozorna. Dla bohaterów mojej książki nie są to pojęcia przeciwstawne sobie, a wręcz odwrotnie – komplementarne wobec siebie. Doskonale to widać w pisarstwie politycznym Edwarda Dembowskiego, ks. Piotra Ściegiennego, czy Henryka Kamieńskiego.
Rewolucja, a czasami wojna ludowa nie ma tutaj tylko i wyłącznie charakteru „gwałtownej zmiany”, mającej doprowadzić do zniesienia antagonizmów klasowych wedle nauki Marksa, ale przede wszystkim jest buntem, także duchowym w imię „lepszego świata” wywiedzionego z biblijnych kart.
Potwierdza to nawet w pewien sposób ikonografia, by przywołać słynną akwafortę Bohdana Dziekońskiego, przedstawiającą Edwarda Dembowskiego, idącego na czele procesji z lutego 1846 r. Dembowski trzyma tam w dłoni krzyż, a uczestnicy sztandary z wizerunkami Matki Bożej i świętych. Dembowski jest tutaj „rewolucjonistą”, chrześcijaninem i patriotą zarazem.
Idee głoszone przez polską lewicę chrześcijańską w XIX wieku były inspiracją dla ideologów w następnym stuleciu.
Współcześnie idee te też nie zostały zupełnie zapomniane. Do podobnych motywacji sięgał międzywojenny kaznodzieja i trybun ludowy ks. Andrzej Huszno przypominany przeze mnie w książce „Herezjarcha”.
Wiele analogii można odnaleźć w pracy formacyjnej ks. Władysława Korniłłowicza i Matki Róży Czackiej z podwarszawskich Lasek, na przykład w syntezie nauczania św. Benedykta, św. Tomasza z „praktyką” św. Franciszka, w kwartaliku „Verbum”, po wojnie zaś w wielu środowiskach koncesjonowanych katolików świeckich, jak choćby: „Tygodniku Powszechnym”, „Znaku”, Stowarzyszeniu Chrześcijańsko–Społecznym czy „Więzi”, przy całym rozróżnieniu prezentowanych przez nie stanowisk i postaw.
Szczególny był przypadek środowiska „Więzi”…
W tym ostatnim przypadku możemy mówić o autentycznej akceptacji socjalizmu jako systemu i ustroju gwarantującego sprawiedliwość społeczną. Widać to chociażby w artykułach i książkach Tadeusza Mazowieckiego. Znamienna wydaje się deklaracja zawarta w środowiskowym manifeście pt. „Rozdroża i wartości”:
„Pewne swe rozdziały historia każdego narodu zamyka nieodwołalnie. Dlatego bezpłodna jest wszelka myśl i wszelki wysiłek nieliczący się z tym, że Polski nie można cofać do formacji kapitalistycznej. Chodzi natomiast o to, aby socjalistyczna formacja społeczno-ekonomiczna, w jaką Polska w wyniku dokonanych reform społecznych weszła, rozwijała się w kierunku najkorzystniejszym dla życia narodu i spraw człowieka, którym winna ona służyć”.
W innym artykule programowym zespół „Więzi” swoją motywację doprecyzował jeszcze bardziej: „Spełnienie powszechnych nadziei na to, że poprawa życia nastąpi i będzie trwała, przynieść może w naszym przekonaniu tylko postęp w socjalistycznym rozwoju społeczno–gospodarczym Polski. Jest to jedyna droga do trwałej poprawy naszego losu zbiorowego, a w konsekwencji i indywidualnego. Innej drogi nie ma”.
Ciekawym przykładem łączenia przesłania ewangelicznego z socjalizmem była publicystyka Kazimierza Studentowicza, prawie dziś zapomnianego działacza Unii i Stronnictwa Pracy.