Ale wolność tych ludzi to też wciąż prawo głosu, głęboka zakorzeniona w amerykańskiej mentalności potrzeba współuczestnictwa w życiu politycznym. Oni będą brali udział w amerykańskich sporach także w kolejnych latach i dekadach, bo nie znikną z tamtejszego krajobrazu. Będzie ich najprawdopodobniej przybywać w popandemicznej rzeczywistości, której rozciągnięte w czasie skutki dopiero przed światem.
Kto zdobędzie rozwścieczone masy
W tym amerykańskim konflikcie, naprawdę nieprzewidywalnym w skutkach, choć niepokojącym w możliwych scenariuszach, wygrać może ktoś, kto będzie potrafił zdobyć dla siebie i wystarczające poparcie rozwścieczonych/sfrustrowanych mas, i robić dobre interesy z właścicielami kapitalizmu inwigilacji.
A, jak widzimy, polityczni przeciwnicy tak naprawdę idą dziś właściwie łeb w łeb, a ewentualne niepowodzenia społeczne prezydentury Joe Bidena otworzą nowe okna możliwości dla Ameryki i całego świata. Nie wiemy jednak, czy za furtkami, które otworzy przyszłość, czeka coś lepszego, także dla naszego skrawka Europy.
Ten tekst nie powstał z niechęci do Stanów Zjednoczonych – ale z głębokiego przekonania, że Pax Americana jest możliwy tylko wówczas, gdy Stany Zjednoczone choć trochę spróbują być tym, czym chcieli je widzieć Ojcowie Założyciele. Nie chodzi o naiwną wiarę, że w wygra tam jakiś Berni Sanders i ludowa historia Stanów Zjednoczonych zajaśnieje w chwale. Amerykański gniew nie jest własnością ani najnowszej lewicy, ani alternatywnej prawicy; europejska socjaldemokracja, nawet ta sprzed systemowej zdrady klasy robotniczej, nie ma żadnych szans wśród Amerykanów.
Istotniejsze jest pytanie, czy tamtejsze elity mają w ogóle poczucie głębokiego dysonansu między własnym, pierwotnym politycznym mitem a tak głęboko dychotomiczną rzeczywistością. I czy są w stanie – w dłuższej raczej niż krótszej perspektywie – pomóc odbudować się amerykańskiej klasie średniej.
– Krzysztof Wołodźko
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy