Oczywiście pojawia się pytanie, czy i teraz tak jest. Jeśli spojrzeć na przykłady np. chińskiej ekspansji w Azji i Afryce, ukrywającej się za zasłoną inwestycji, to oczywiście tak. Przy czym trzeba tu wziąć poprawkę na fakt, że właściwie wszystkie chińskie korporacje uzależniające obce rządy są kontrolowane przez władze w Pekinie. Zatem – podobnie jak w przypadku np. rosyjskiego Gazpromu – są one po prostu instrumentem polityki państwa.
Nieco inaczej ma się rzecz z prywatnymi koncernami działającymi w warunkach wolnego rynku. Różnica polega na tym, że stosują one nieco bardziej wyrafinowane i rozłożone w czasie metody. Pieniądze nie służą, jak kiedyś, organizowaniu zamachów stanu ani korumpowaniu i uzależnianiu obcych rządów, tak jak ma to miejsce np. w przypadku Chin, ale promowaniu w obcych społeczeństwach pożądanych postaw i treści.
Pomocna jest w tym kultura masowa, media – zwłaszcza elektroniczne, a także rozmaite programy pomocowe i granty rozdawane zaufanym środowiskom. Dzięki temu zmiana dokonuje się niejako oddolnie, a więc w zgodzie z procedurami demokratycznymi.
To o tyle istotne, że dziś wielki zachodni biznes pożenił się z zupełnie inną ideologią niż kiedyś. Nie jest jednak tak, że korporacje finansujące zmiany polityczne działają z własnej inicjatywy. Są one nadal instrumentem polityki macierzystych państw, z którymi oprócz wspólnoty pochodzenia łączy je wspólnota interesów – zarówno ekonomicznych jak i politycznych.
Siewcy postępu
Można się zapytać, a jakież to interesy polityczne może mieć wielka korporacja? Otóż kluczem do zrozumienia tych interesów jest zideologizowanie biznesu. Wielkimi koncernami kierują dziś często ludzie, którzy są wychowankami lewicowej rewolucji obyczajowej końca lat 60. Jeżeli nawet sami w niej nie brali udziału, bo urodzili się zbyt późno, to i tak często przesiąkali jej ideologią, choćby podczas studiów na zdominowanych przez lewicową kadrę uniwersytetach.
Dziś na Zachodzie trudno być członkiem elity – również biznesowej – jeżeli nie wspiera się, przynajmniej deklaratywnie, postępowych świętości: praw mniejszości seksualnych, wielokulturowości, genderyzmu itd.
Nie wynika to zawsze z rzeczywiście wyznawanych poglądów. Właściciele wielkich koncernów jeszcze w latach 70. zaczęli stopniowo wchodzić w rodzaj symbiozy z postępowymi buntownikami. Byli gotowi wspierać ich postulaty i finansować ich działalność, ponieważ odwracali tym samym uwagę od problemów ekonomicznych. Walka o równouprawnienie mniejszości seksualnych lub rasowych rozpalała społeczne emocje i była całkowicie niegroźna dla interesów wielkiego kapitału, bo odsuwała na daleki plan spory pracownicze i płacowe.