Uszy szeroko otwarte. Reżyser jest jak dron
piątek,
3 września 2021
Barbara Krafftówna wciela się w postać Dulskiej i ma w głosie wszystko co Dulska mieć powinna: zadziorność, wredność, a jednocześnie twarz aniołka. Jako jej partnera widziałam już tylko i wyłącznie Franciszka Pieczkę, który od razu zgodził się przyjąć tę rolę – mówi Aleksandra Głogowska, dyrektor literacka Radia dla Ciebie, reżyser słuchowiska „Moralność pani Dulskiej”, które 4 września 2021, w dniu Narodowego Czytania, o godz. 20 będzie miało swoją premierą na antenie Radia dla Ciebie.
TYGODNIK TVP: Czy jest radiowe słuchowisko, które zapadło pani w pamięć i rozpalało pani dziecięcą wyobraźnię?
ALEKSANDRA GŁOGOWSKA: To były, ale myślę, że wciąż są, „Muminki” z muzyką Tadeusza Woźniaka. Słuchałam je kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt razy, a teraz puszczam swojej córce. Mimo, że to słuchowisko ma już trochę lat, kompletnie się nie zestarzało.
Dziś pracując nad słuchowiskami, myślę sobie, że to właśnie od niego każde pokolenie powinno zaczynać i naukę radia, i przygodę z radiem. Tam jest dosłownie wszystko. I postacie, które się od siebie odróżniają, i przestrzenie budowane przez muzykę, dźwięk. Wtedy, gdy byłam małą dziewczynką i słuchałam „Muminków” jeszcze o tym nie wiedziałam, ale gdy słucham ich jako dorosły człowiek i reżyser słuchowisk widzę, że to jest majstersztyk pod względem dźwiękowym.
Czy ta fascynacja z dzieciństwa sprawiła, że zajęła się pani słuchowiskami zawodowo? A może okoliczności były zupełnie inne?
To był na pewno jakiś impuls, być może wtedy nieświadomy, że moje zawodowe kroki skierowałam w stronę radia. Przez dwadzieścia lat pracowałam w różnych stacjach radiowych jako wydawca, osoba, która produkuje programy, co de facto jest bliskie reżyserii.
Każdy program trzeba przecież zaplanować, przygotować przez dobór odpowiednich gości, a potem czuwać nad jego przebiegiem. To są podstawy reżyserii, do tego dochodzi też dobre ucho do dźwięków. Szybko okazało się, że posiadam tę umiejętność, która co prawda w pracy wydawcy nie była najważniejsza, ale się przydawała.
Pewnego dnia przyszedł do mnie prezes RDC Tadeusz Deszkiewicz i powiedział, że Szkoła Wajdy wraz z Polskim Radiem organizują kursy reżyserii radiowej. Namawiał mnie, żebym się zgłosiła. Stwierdziłam, że to świetny pomysł, ale ja się tam na pewno nie nadaję. Prezes był jednak nieustępliwy, przychodził wiele razy, aż w końcu stwierdziłam, że dla świętego spokoju pójdę na ten kurs.
Okazało się, że to strzał w dziesiątkę?
Dosłownie (śmiech). Kurs trwał pół roku i był bardzo intensywny. Tydzień w tydzień od poniedziałku do piątku uczyliśmy się warsztatu, sztuki tworzenia słuchowisk, a na koniec mieliśmy za zadanie wyreżyserowanie słuchowiska pod opieką artystyczną kogoś, kto nas szkolił. Dziś śmieję się, że mój bunt przed pójściem tam przerodził się w pasję.
Okazało się, że coś co we mnie drzemie, jest moim talentem. Moim słuchowiskiem dyplomowym był „Wilk” Marka Hłaski. To jego debiutancka powieść, moim zdaniem bardzo niedoceniana.
To, co takiego mają w sobie słuchowiska, że chce się je tworzyć, reżyserować, wypuszczać w świat?
To taka forma, której nie widać. Wszystko trzeba pokazać dźwiękiem. Pracujemy na ludzkiej wyobraźni, to czego nie pokazujemy, wyrażamy właśnie w ten sposób. Pomagamy słuchaczowi wyobrazić sobie całą akcję za pomocą słów, muzyki i wspomnianego już wcześniej dźwięku. To wbrew pozorom ogromna odpowiedzialność. Tak to postrzegam.
Zwłaszcza dziś, czyli w świecie, gdzie wszystko jest obrazkiem. Wystarczy wziąć telefon, użyć wyszukiwarki i już wiedzieć, widzieć. Uważam, że ta walka o wyobraźnię, o coś, czego zwłaszcza teraz w naszym świecie mamy coraz mniej, jest niesamowicie ważna, niezależnie od tego, czy to wyobraźnia dziecięca, czy dorosłego.
To chyba nie jest łatwe zadanie?
Nie jest, zwłaszcza, gdy pomyślimy o tym, że coś, co trwa 40 minut to kilkadziesiąt godzin pracy w studiu, zarówno podczas nagrań, jak i montażu. Trzeba się zamknąć w studiu na 2-3 dni, żeby to zrobić, żeby czasem zamknąć całą książkę w tych 30-40 minutach. Ktoś może uznać, że ta walka nie ma kompletnie sensu, a ja powiem, może górnolotnie, że owszem, ma ogromny, bo jeśli uda nam się pobudzić wyobraźnię jednego, kilku, a tak naprawdę kilku tysięcy odbiorców, to naprawdę warto.
Jak wygląda praca nad słuchowiskiem? Od czego pani zaczyna, na co zwraca uwagę?
Wszystko zależy od tekstu, który wybieram. Mam „ustawowe” 45 minut a w tym czasie często nie da się niestety zmieścić całej książki. Pierwszą rzeczą nad jaką pracuję to adaptacja poematu czy książki. Trzeba wybrać moment, na którym się skupiamy, pominąć niektórych bohaterów, historie, wybrać trzon, to co jest najważniejsze, co nie sprawi, że słuchacz się w pewnym momencie pogubi i nie będzie wiedział, dlaczego w tej historii pojawił się taki, a nie inny wątek.
Na tym poziomie adaptacji powoli zaczynam też wyobrażać sobie głosy, którymi będą mówiły postaci, dobieram aktorów zarówno do bohaterów, jak i sytuacji, w których funkcjonują. Patrzę, czy historia się rozwija, czy nie, czy tego słuchacza po drodze nie zgubię. Muszę być w tej pracy surowa sama dla siebie, dokonywać czasem ostrej selekcji.
Tak było chociażby w przypadku słuchowiska „Przed sklepem jubilera” napisanego przez Karola Wojtyłę. Utwór powstał 60 lat temu, a celem pracy nad nim było przede wszystkim wybranie takich myśli, żeby współczesny człowiek się w nich odnalazł, nie pomyślał, że to stary, niepotrzebny tekst.
Kiedy mam już adaptację, mam głosy, aktorów, zamykamy się w studiu i nagrywamy scena po scenie. Powtarzamy to tyle razy, ile jest konieczne, aż będzie tak, jak powinno być. Potem z tej surówki podczas montażu powstaje spójna całość.
Jak ważna w słuchowiskach jest muzyka? Czy to tylko dodatek?
Dla mnie jest tak samo ważna jak każdy szmer, monolog, dialog. Kiedy myślę o całości tekstu, od razu myślę także o muzyce. To taka kropka nad i, którą chcę dopasować i często sama się tym zajmuję. Zdarza mi się rzecz jasna współpracować z kompozytorami, ale budżet nie zawsze na to pozwala. Kiedy wysyłam do montażu tę nagraną w studiu surówkę zaznaczam, gdzie chciałabym by muzyka była groźna, a gdzie lekka.
Nawet wtedy, kiedy nie pracuję a słyszę jakiś ciekawy utwór, kompozycję zapisuję go w swojej bibliotece, czyli w głowie i sięgam po niego w odpowiednim momencie. Kiedy pracowałam nad słuchowiskiem na podstawie książki Marka Hłaski „Wilk” wykorzystałam w nim muzykę z krótkometrażowego filmu Stanisława Jędryki, którą skomponował Włodzimierz Kotoński.
...a teraz potrafią dzwonić w trakcie transmisji mszy z krzykiem: „Czterdzieści lat słucham i czegoś takiego nie było”.
zobacz więcej
Ten film opowiadał o więźniu, który uciekł z Marymontu, a u Hłaski bohaterem był chłopiec, który się na tym warszawskim Marymoncie wychowuje. Niesamowicie ten utwór zagrał w słuchowisku. Dlatego warto mieć cały czas „uszy szeroko otwarte”.
Pani ma je z pewnością otwarte bardziej, niż słuchacze.
Ludzie są przede wszystkim wzrokowcami i nie doceniają słuchu, a często tak jak dużo widać, tak też wiele słychać. Mało, kto zdaje sobie sprawę, że każde miasto ma inne dźwięki. Ja sama mieszkam pod Warszawą i słyszę, jak inaczej brzmi centrum w przeciwieństwie do tych mniejszych, podwarszawskich miejscowości.
Gdy zaczyna pani pracę nad słuchowiskiem i angażuje aktorów, to czy zdarza się, że w połowie pracy okazuje się, że jakaś osoba się nie sprawdzi i trzeba zrobić zamianę?
Nigdy coś takiego mi się nie zdarzyło i nigdy takich podmian nie robiłam i robić nie będę. Po pierwsze to byłby brak szacunku do aktora, a po drugie obsada jest najważniejsza, więc od początku musi być odpowiednio dobrana. To jest trochę, jak praca sapera. Nie mogę się pomylić, ale zawsze mogę daną scenę nagrać kilka albo kilkanaście razy, bo wiadomo, że i ja jako reżyser, i aktorzy możemy mieć gorsze dni. Jesteśmy tylko ludźmi.
Uważam, że ważnym elementem tej pracy jest także to, by słuchać ludzi, którzy ze mną współpracują. Nie chodzi o to, by krzyczeć, stawiać tylko i wyłącznie na swoim, ale korzystać z doświadczenia osób, które ze mną współpracują, wykorzystywać ich pomysły na interpretację. Zawsze mam to w tyle głowy. Grzechem byłoby z tego nie korzystać. Reżyser jest trochę jak dron. Musi patrzeć z góry, bo z góry widać więcej, czasem dać aktorowi coś, czego on sam nie dostrzegł, a czasem zdać się na to, co zasugerował.
Czy na tej ostatniej prostej, czyli podczas montażu, czasem pani odpuszcza?
Nie odpuszczam, nie umiem. Wolę poprawić coś dziesięć razy i mieć pewność, że to płynie, że jeden dźwięk a nawet takt muzyczny wypływa z drugiego. Dopóki nie wyczyścimy, nie zaznam spokoju (śmiech).
W 2020 roku podczas Festiwalu Sztuki Reżyserskiej «Interpretacje» zrealizowane przez panią „Przed sklepem jubilera” uznane zostało za najlepsze słuchowisko. Jak pracowała pani nad tym niełatwym i napisanym ponad 60 lat temu dramatem Karola Wojtyły?
Najważniejsze w tym tekście były dla mnie wartości uniwersalne, które łączą, a nie dzielą. Chodziło mi o to, by spojrzeć na Wojtyłę jako na twórcę, a nie przez pryzmat jego pontyfikatu. Ważne było dla mnie skupienie się na tym, co on, jako dramaturg, dostrzega w kontaktach międzyludzkich. Tak się złożyło, że premiera słuchowiska odbyła się tydzień po ogłoszeniu pandemii, kiedy siedzieliśmy zamknięci w domach. To jeszcze bardziej, jak się okazało, skłoniło słuchaczy do zastanowienia się, kim jest ten drugi człowiek, z którym żyję, mieszkam pod jednym dachem, czyli moja żona, czy mąż. Każdy z nas ma różne chwile – dobre i złe, czasem się od siebie oddalamy, wkrada się rutyna.
Wojtyła w tym dramacie mówi właśnie o tej miłości, szacunku, odpowiedzialności za drugiego człowieka. Niby wydaje nam się czasem obcy, a jednak tak dużo nas wciąż łączy. Miałam wiele sygnałów, że właśnie do takich refleksji ta adaptacja skłaniała. Starałam się właśnie nad tym skupić podczas pracy nad tym słuchowiskiem, tak je poprowadzić, by to wyeksponować.
Przed nami coroczne Narodowe Czytanie, w którym tegoroczną lekturą będzie „Moralność Pani Dulskiej”. W Radiu dla Ciebie usłyszymy słuchowisko zrealizowane przez panią na podstawie tego utworu.
„Dulska” jest utworem ponadczasowym. Kiedy nad nim pracowałam, chciałam, by była tekstem, który będzie łączył wszystkie pokolenia aktorów. Owszem można go było zawęzić do pokolenia 40-latków, ale zdecydowałam, że nie tędy droga.
Nagrania zaczęliśmy od pracy z Barbarą Krafftówną, która wciela się w postać Anieli Dulskiej. To jest aktorka, która ma w głosie wszystko co Dulska mieć powinna – zadziorność, wredność, a jednocześnie twarz aniołka, czy niewinnego dziecka.
Jako partnera „tej” Dulskiej, widziałam już tylko i wyłącznie Franciszka Pieczkę, który od razu zgodził się przyjąć tę rolę. Z racji tego, że słuchowisko powstawało w trakcie pandemii, a pan Franciszek bał się przyjechać do studia, przenieśliśmy część nagrań do jego domu.
Przez większość tekstu Felicjan Dulski działa dźwiękami – chrząka, przechadza się, słychać jak rozkłada gazetę, a odzywa się tylko raz. Magia radia sprawia, że choć Krafftówna i Pieczka nie spotkali przy realizacji materiału, to w tym słuchowisku są razem.
A reszta obsady? Czy też od razu widziała pani danego aktora w danej roli?
Owszem. Zalotną w kontaktach ze Zbyszkiem, ale też wyrachowaną jeśli chodzi o sytuację Hanki i Zbyszka postać, czyli Juliasiewiczową z Dulskich mogła zagrać tylko Sławomira Łozińska. Ta aktorka ma wszelkie potrzebne atrybuty, by z jednej strony grać właśnie postać takiej kobiety, a z drugiej niesamowicie potrafi współpracować z młodym człowiekiem, aktorem.
Obsadę skończyliśmy zaś na młodym pokoleniu, które dopiero zaczyna swoją przygodę z zawodem. To m.in. niedawne absolwentki szkół teatralnych jak Zuzanna Saporznikow, czy Elżbieta Nagel. Jestem przekonana, że za kilka lat będzie o nich głośno w całej Polsce, a dzięki swojemu talentowi i pokorze zajdą daleko.
Kiedy odbędzie się premiera tego słuchowiska?
W dniu Narodowego Czytania, a więc 4 września o godzinie 20 na antenie Radia dla Ciebie. Warto przy tej okazji wspomnieć również o tym, że oprócz tego, iż na antenie prezentujemy autorskie słuchowiska, to w każdą sobotę o godz. 20 można posłuchać tego, co znajduje się w archiwach Polskiego Radia.
Często są to słuchowiska, które emitowane były tylko raz, lub w ogóle nie zostały zaprezentowane, bo zatrzymała je cenzura albo reżyser nie był zadowolony. Usłyszeć w nich można największych aktorów, jak chociażby Irenę Kwiatkowską, Aleksandrę Śląską, Wieńczysława Glińskiego. Kiedy prezentujemy te nagrania, bywa, że dzwonią do nas rodziny twórców i dziękują za to, że je odkurzyliśmy, bo czasem oni sami nie wiedzieli o istnieniu tych słuchowisk.