Wymazywanie Izraela, czyli dlaczego kocha się martwych Żydów, a żywych już nie za bardzo
piątek,
22 kwietnia 2022
Organizowane są imprezy upamiętniające los Żydów w czasie okupacji, oddolne akcje dbałości o kirkuty, trwa intensywny dialog katolicko-judaistyczny i zabiegi o upragniony postęp feminizmu w rabinacie… Wszystko to w czasie, kiedy Państwo Żydowskie jest cały czas pod ostrzałem, o czym rzadko kto mówi.
Pan postawił mnie pośród doliny. Była ona pełna kości. I polecił mi, abym przeszedł dokoła nich, i oto było ich na obszarze doliny bardzo wiele. Były one zupełnie wyschłe.
Dla wielu Polaków, którzy spoglądają na zagładę Żydów europejskich, widok ten jest wprost paraliżujący. Jak gdyby wszystko zastygło, rozdział 37 Księgi Ezechiela nie rusza już z miejsca po pierwszych dwóch wersetach. Żadne ścięgna nie są z powrotem włożone na kości. Żadne ciało ich nie obrasta. Żaden duch nie wstępuje w nie. A na pewno się nie dostrzega, że końcowe słowa proroctwa się wypełniły: „Oto Ja otworzę wasze groby, wyprowadzę was z waszych grobów, Mój ludu, oraz zaprowadzę was do ziemi Izraela”.
Przeciwnie; wielu – „wmurowanych w pejzaż szubienic” – wydaje się przytakiwać pani profesor Barbarze Engelking, gdy stwierdza, „Moje posłanie jest między zmarłymi” (Psalmy 88, 6). Wielu niewątpliwie też zgodziło się, gdy, przyjmując Medal Św. Jerzego w 2018 r., mówiła o swoim odkryciu, że „zło jest silniejsze od dobra”, dopowiadając, „Badania Zagłady uświadomiły mi nadaremność istnienia”.
Inne słowa profesor Engelking z tego przemówienia początkowo wydają się sugerować drogę naprzód od mrożącej krew w żyłach przeszłości. „Przeciwstawiam troskę popularnej ostatnio pamięci, która jest historyczna, zamknięta, skoncentrowana na przeszłości. Troska jest żywa i aktualna. Należy do teraźniejszości.” Niemniej, oszczędne wyjaśnienie, które Engelking potem przedstawiła o istocie takowej troski, prowadzi jednak z powrotem do przeszłości – konkretnie, do „andragogiki”, która oznacza poniekąd wpajanie dorosłym paraliżującego widoku wiecznie wyschłych kości.
„Nie mogę nikogo ostrzec, uratować, nikogo przywrócić do życia.”
* * *
Kilka miesięcy temu, Dara Horn – Amerykanka, profesor judaistyki i powieściopisarka – wydała prowokacyjnie zatytułowaną książkę „Ludzie kochają martwych Żydów”, której pierwsze słowa rozwijają tytuł w mało zaskakującym kierunku: „Ludzie kochają martwych Żydów. Żywych Żydów, nie za bardzo”. Napisana dowcipnym stylem, który nie kryje oburzenia autorki, książka Horn piętnuje chorobliwą, zinstytucjonalizowaną obsesję na punkcie zuniwersalizowanego zła sprawiającego, że pochodzenie etniczne i religia rzeczywistych ofiar stają się poboczne w rozważaniach nad teodyceą – co czyni żywych Żydów niewidzialnymi.
Wśród wielu wymownych przykładów podanych przez Darę Horn są dwa z Domu Anny Frank w Amsterdamie. Pierwszy dotyczy tego, jak na przełomie 2017/18 r. muzeum zakazało młodemu pracownikowi publicznego noszenia kipy: „Dyrektor zarządzający muzeum powiedział gazetom, że żywy Żyd w jarmułce może »przeszkadzać« w »niezależnej pozycji« muzeum. Po sześciu miesiącach muzeum wreszcie ustąpiło, co wydaje się dość długim okresem dla Domu Anny Frank na zastanawianie się, czy dobrym pomysłem jest zmuszanie Żyda do ukrywania się”.
Horn dzieli się następnie historią o rok wcześniejszą, wskazującą nie na niezwiązane ze sobą wypadki, lecz na tok myślenia. Audioprzewodnik po muzeum, zgodnie ze praktyką stosowaną na całym świecie, zawierał małe ikony flag narodowych dla języków, które można wybrać. Tak więc była flaga Japonii obok przycisku języka japońskiego, flaga Włoch obok włoskiego itd. Ale zwiedzający zauważyli jeden, jedyny wyjątek – wyborowi języka hebrajskiego nie towarzyszyła flaga Izraela. Klimat dyskomfortu wobec żywych Żydów spowodował najwyraźniej „wymazanie”, jak to ujęła Horn.
Zanim przedstawię listę niemal wypisz, wymaluj przykładów ze współczesnych polskich instytucji, należy podkreślić, że zdrada Żydów przez środowiska liberalne nie jest bynajmniej anomalią. Można by zacząć wcześniej niż od Teodora Herzla, ale – jak wyjaśnia jego najważniejszy biograf Jacques Kornberg – to właśnie dojmujące rozczarowanie wiedeńskimi liberałami doprowadziło do „nawrócenia” Herzla na syjonizm.
Oczywiście, zazwyczaj to prawicowy antysemityzm najbardziej przykuwa uwagę mediów i jest słusznie potępiany przez przywódców politycznych i kościelnych, NGOsy itp. Przykłady: brzydka sprawa w Kaliszu czy sterta gruzu wysypana przez wszechpolaków przed ambasadą Izraela w czerwcu zeszłego roku. Jednak wiele osób – w tym i ja – jest przekonanych, że dużo bardziej zasługuje na uwagę „lewicowo-liberalny” antysemityzm obecny w muzeum w Amsterdamie, a zwłaszcza tzw. upoważniona krytyka Izraela (uprawiana przez np. Partię Pracy Jeremy’ego Corbyna w Wielkiej Brytanii, Komisję Śledczą przy ONZ, Amnesty International, intersekcjonalistów – oraz antysyjonistyczną lewicę wszędzie). Zwłaszcza, że oznacza to, iż Izraelczycy (połowa Żydów na świecie) stoją w obliczu mezaliansu globalnej kampanii delegitymizacyjnej z jednej strony oraz ludobójczego, nuklearnego zagrożenia z drugiej.
Oto „żywych Żydów, nie za bardzo”. Ironia ta staje się nawet bardziej gorzka, gdy (tak, jak w Amsterdamie) dotyczy skądinąd filosemickich instytucji i środowisk.
* * *
Wiadomo, że ani Niemcy, ani Rosjanie, ani żaden inny naród nie wwierca się w duszę Polaków tak jak Żydzi. Czy raczej nie drąży „z małą czerwoną latarką przypiętą na czole”, jak ujął to Miłosz w wierszu „Biedny chrześcijanin patrzy na getto”.
Przeróżnie Polacy radzą sobie z tym drążeniem, że przytoczę z bardzo długiej listy tylko co zdrowsze sposoby: szeroko zakrojone badania historyczne; wzmożoną od lat budowę muzeów itp.; organizowanie imprez upamiętniających los Żydów w czasie okupacji; oddolne akcje dbałości o kirkuty, w co zaangażowało się aż 10 tysięcy wolontariuszy w 2021 r.; oraz niezliczone konferencje via Zoom w trakcie pandemii na takie tematy jak upamiętnianie sztetlu, dialog katolicko-judaistyczny, upragniony postęp feminizmu w rabinacie… Jednak wszystko to w czasie, kiedy Izrael jest zagrożony ostrzałem. Z Gazy, owszem, ale przede wszystkim z Iranu, który to temat ledwo istnieje w publicznym dyskursie w Polsce.
Nie, to nie całkiem to samo, co Campo di Fiori („Śmiały się tłumy wesołe / W czas pięknej warszawskiej niedzieli”) – choć również i tu pobrzmiewają wyparcie i neuroza. To może trochę tak, jak z moim kolegą z dawnych lat, który, gdy z jakiegokolwiek powodu zepsuło mu się stare auto, robił jedną rzecz: panicznie wymieniał olej, bo tylko tyle umiał. Może być też tak, jak w znanym nam wszystkim dowcipie o człowieku, który wracając z szalonej imprezy gdzieś zgubił klucze, niemniej skierował się pod latarnię, by tam ich poszukać – bo tam jest widno.
Bądź co bądź, Izrael, wraz z ruchem syjonistycznym, który dał początek Państwu Żydowskiemu, jest w Polsce zmuszany do ukrywania się. Żydostwo w ogóle zostaje zredukowane do upiornych lat II wojny światowej, jej antysemickiego preludium w Polsce – i jej tutejszej antysemickiej czkawki po niej. Takie widzenie tunelowe odsuwa współczesny Izrael z widoku, od uczciwego portretowania – co ponownie przywołuje na myśl wiersz Miłosza: „Boję się, tak się boję strażnika-kreta”.
Dlaczego Izrael nie nałożył sankcji na Rosję?
zobacz więcej
* * *
Anegdotyczne dowody na lękliwe „wymazanie” Izraela w Polsce są przytłaczające. Zacząć najlepiej od świeżych przykładów. W listopadzie 2021 r. Stowarzyszenie Żydowski Instytut Historyczny (ŻIH) przyznało dwadzieścia cztery małe granty na łączną kwotę niemal 135 000 złotych. Większość tematów dotyczyła Holokaustu, odrestaurowania cmentarzy żydowskich, powstańców z getta itd. Każdy z tych tematów, co trzeba podkreślić, jest sam w sobie godny pochwały.
Problem polega na tym, że żaden z 24 grantobiorców nie zamierza zbadać czy sportretować wieloletniego prężnego ruchu syjonistycznego w Polsce. I to pomimo faktu, że dwoma zdecydowanie najważniejszymi wydarzeniami w historii Żydów w ostatnich stuleciach są: tragicznie, Zagłada oraz, szczęśliwie, powstanie współczesnego Izraela w starożytnej żydowskiej ojczyźnie. Granty rozdane przez ŻIH nakładają na to drugie czapkę niewidkę.
Jeśli chodzi o POLIN, nigdy nie zapomnę warszawskiego spotkania na lunch z nestorką izraelskich historyków syjonizmu. Właśnie zwiedziła POLIN i trzęsła się ze złości, powtarzając mi, że nie może uwierzyć, iż tak straszliwie mało uwagi poświęca ono syjonizmowi. Później wspomniałem o tym komuś związanemu z muzeum, na co odpowiedział: „Natomiast że na wystawie Polin jest za mało o syjonizmie – za mało jest też na każdy inny temat. Słyszałem dziesiątki takich skarg...”. Jednak przeoczenie przeoczeniu nierówne: powtarzam, w ostatnim tysiącleciu żydowskiej historii narodowe odrodzenie Żydów przyćmiewa każde inne wydarzenie poza Szoah.
Ten tok myślenia – który, choć wszechobecny, chyba nie zawsze jest uświadamiany – przejawia się również w programie edukacyjnym POLIN dotyczącym dziedzictwa żydowskiego, którego deklarowaną misją jest: „Chronić pamięć i kształtować przyszłość – to misja edukacyjna Muzeum POLIN, a zarazem misja projektu Żydowskie Dziedzictwo Kulturowe. Spaja je wiara, że poznanie historii Żydów polskich wzmacnia świadomość historyczną Polaków, Żydów i Europejczyków, ponieważ jest ona częścią historii Polski, Europy i żydowskiej diaspory”.
Jest przecież również i częścią historii Izraela. A pominięcie tego faktu każe podejrzewać, że termin „Żydzi” w wcześniej wymienionym zbiorze trzech grup wcale nie obejmuje Izraelczyków.
W dalszej części oświadczenia POLIN wyjaśnia, że „Celem projektu jest ochrona i popularyzacja dziedzictwa polskich Żydów poprzez programy edukacyjne i kulturalne, zgodnie z przekonaniem, że poznanie bogatej i dramatycznej historii polskich Żydów nie tylko pogłębia wiedzę, lecz także uczy szacunku do osób odmiennych wyznań i kultur, przeciwdziała ksenofobii, przygotowuje młodych ludzi do życia we współczesnym zróżnicowanym społeczeństwie”.
Sęk nie w tym, że wiara w uczenie szacunku do osób trzecich jest najczęściej urojona (co wobec antysemickich postaw postępowej lewicy w UK oraz USA wielu musiało ostatnio przyznać). Chodzi raczej o to, że fragment ten pomija fakt, że popularyzacja dziedzictwa polskich Żydów może, odpowiednio przedstawiona, sprzyjać zdrowym więzom z Izraelem.
Wystarczy dodać, że ostatnich sześciu finalistów Nagrody POLIN 2021 – a wszyscy oni naprawdę bardzo zasłużyli na te nominacje – to ludzie zajmujący się Holokaustem i zachowaniem pamięci o sztetlu. Tylko nieco inaczej, choć wciąż jaskrawo nierówno, jest w przypadku nowej Galerii „Dziedzictwo” w muzeum, gdzie wśród dwudziestu czterech przedstawianych postaci jest tylko jeden samotny syjonista: Dawid Ben-Gurion.
Numerus clausus wpuściłby więcej. Przy czym należy podkreślić, że twierdzenie profesor Barbary Engelking udzielone kilka lat temu Tomaszowi Lisowi w telewizji – „historia Polski nie jest szwedzkim stołem, z którego możemy sobie wybrać tylko to, co nam pasuje” – pozostaje w sferze życzeń.
Polska Rada Chrześcijan i Żydów też niechętnie angażuje się w kwestie związane z Izraelem. W maju ubiegłego roku Rada nie zabrała głosu, gdy rakiety wystrzeliwane ze Strefy Gazy uderzały na oślep w izraelskie miasta. Ale kiedy zaledwie miesiąc później wysypano stertę gruzu przed ambasadą Izraela w Warszawie (z podpisem „Oto wasze mienie”), Rada stanowczo to potępiła. I słusznie. Tylko dlaczego zabrakło potępienia, gdy bombardowani i zabijani byli żydowscy cywile?
Równie wymowne jest to, że w skład PRCHiŻ wchodzi kilku protestantów starych zborów, stojących na stanowisku, że Bóg zrzekł się biblijnego Przymierza z Żydami – co jest w ostrej sprzeczności z doktryną katolicką od czasu „Nostra Aetate” z 1965 r., a mocno powtórzoną w „Evangelii Gaudium” z 2013 r.: „Bardzo szczególne spojrzenie kierujemy na naród żydowski, którego Przymierze z Bogiem nie zostało nigdy odwołane, ponieważ «dary łaski i wezwanie Boże są nieodwołalne» (Rz 11, 29)”.
Inna sprawa, że Kościół ewangelicko-reformowany liczy podobno nieco ponad 3 000 osób, co (jeżeli tak jest naprawdę) można nieładnie umieścić w granicach błędu statystycznego. Należy jednak podejrzewać, że rzeczywista liczba jego członków jest dużo mniejsza. Dziś w Polsce, Kościół ewangelicko-reformowany ma tylko dwa czynne zbory – w Warszawie i Zelowie. A kiedy, co rzadko się zdarza, chodzę do zboru w Warszawie, raczej nie widuję więcej niż 70-80 osób.
Natomiast polscy protestanci ewangelikalni (czyli baptyści, zielonoświątkowcy, itp.) nie są w Radzie reprezentowani w ogóle, mimo że – mając około 70 tys. osób w kościołach na terenie całego kraju – są nieporównalnie bardziej znaczący niż protestanci ewangelicko-reformowani. Nieobecność ewangelikalnych w PRCHiŻ jest tym bardziej zdumiewająca, że, zgodnie z ewangelikalizmem na całym świecie, są oni żarliwie proizraelscy. Owszem, protestanci starych zborów też żarliwie skupiają się na Izraelu – a dokładnie, na grzechach Izraela. Ba, Kościół ewangelicko-reformowany w USA (czyli prezbiteriański – do którego full disclosure sam należę) wspiera ruch BDS [Boycott – Disinvestment – Sanctions] skierowany przeciwko Izraelowi (bojkot, wycofanie inwestycji, sankcje).
Członkostwo jednych i nieuwzględnienie innych protestantów pomaga zatem zrozumieć, dlaczego PRCHiŻ nie wydała np. apelu do władz polskich, aby te potępiły na forach UE oraz ONZ działań Hamasu czy ludobójczych gróźb Iranu. I pomaga zrozumieć, dlaczego Żydzi, do których Rada zwraca się (lub których sobie wyobraża), czasem zdają się być „bezcieleśni”, a przynajmniej nie mieszkający w Izraelu.
Kolejny przykład to Dzień Judaizmu,10-20 stycznia 2022. Otóż specjalnie uhonorowaną postacią żydowską był rabin Akiwa Eger (1761-1837) z Poznania. Owszem, „najważniejszy uczony talmudyczny swoich czasów” (Jody Myers), ale postać całkowicie przyćmiona w historii przez swoich uczniów Elijahu Guttmachera i Cwi Hirsza Kaliszera z Torunia. Wszak ci dwaj rabini położyli podwaliny pod ruch syjonistyczny oraz Państwo Żydowskie. Natomiast rabin Eger stanowczo odrzucił syjonizm rabina Kaliszera, a więc nie za bardzo może służyć stosunkom polsko-izraelskim – choć rabini Kaliszer i Guttmacher mogą im służyć znakomicie.
Emigracja kiełbasiana, postsowieccy miliarderzy i antyputinowcy.
zobacz więcej
Zamiast tego, tradycyjnie i w tym roku położono nacisk na lepsze zrozumienie duchowych korzeni chrześcijaństwa, tkwiących w judaizmie oderwanym od współczesnego Izraela. Przecież żywi Żydzi – poza oczywiście znanymi liderami społeczności żydowskiej w Polsce – raczej nie są potrzebni do promowanej w ramach Dnia Judaizmu refleksji nad tożsamością chrześcijańską: „Inicjatywa ma pomagać katolikom w odkrywaniu judaistycznych korzeni chrześcijaństwa, w pogłębianiu świadomości tego, że, jak przypominał Jan Paweł II, religia żydowska nie jest wobec katolicyzmu rzeczywistością zewnętrzną, lecz czymś wewnętrznym”.
Przypadków takich jak ten, gdy organizacje czy akcje skądinąd filosemickie pomijają Izrael, jest więcej. Weźmy na przykład stronę „Otwartej Rzeczpospolitej: Stowarzyszenia Przeciw Antysemityzmowi i Ksenofobii”, gdzie odnośnie do Izraela można znowu przeczytać o skandalu w Kaliszu i taczce gruzu przed ambasadą. Jest też artykuł o „Niedzieli Izraela” (organizowanej w... Kościele ewangelicko-reformowanym w Warszawie) oraz tekst „Przełom dla społeczności LGBT w Izraelu! Wykreślono transpłciowość z listy chorób” – ale jak się wydaje, nie ma tam żadnego apelu o przeciwstawienie się kampanii na rzecz delegitymizacji Izraela ani o zwrócenie uwagi na działania Iranu.
Stroni od Izraela także Stowarzyszenie „Nigdy Więcej”, którego publikacja „Brunatna Księga” monitoruje m.in. przejawy antysemityzmu. W osłupienie wprawia fakt, że „Nigdy Więcej” chwali się swoją rolą we wznowieniu powieści George Eliot „Middlemarch”, choć jej syjonistyczna powieść „Daniel Deronda” (1876) do dziś nie ukazała się w języku polskim, co stanowi ewenement wśród języków europejskich. I to pomimo (z powodu?), że „Daniel Deronda” był jedną z najważniejszych iskier, które rozpaliły pierwszy ruch syjonistyczny, czyli Chowewei Syjon na początku lat 80. XIX wieku.
Na zakończenie tej pobieżnej listy, w sierpniu ubiegłego roku dołączyłem do znajomych z Falenicy, którzy zaprosili mnie na obchody rocznicy likwidacji przez nazistów miejscowego getta. Po wzruszającej ceremonii na małym placyku nastąpił długi wieczór czytania z relacji ocalałych. Zostały one spisane w ramach działalności izraelskich ziomkostw – powszechnych niegdyś w Izraelu organizacji skupiających ludzi, których łączyło miejsce pochodzenia, głównie z ziem Europy Środkowo-Wschodniej. W przypadku ocalałych z Falenicy – Izraelczyków z Hajfy, Tel Awiwu, Jerozolimy – przeczytane relacje dotyczyły, jak można się było spodziewać, wyłącznie tego, co wydarzyło się w czasie okupacji.
Po spotkaniu, na małym przyjęciu kilku z wieloletnich organizatorów z ubolewaniem stwierdziło, że impreza stała się schematyczna. Co innego jednak można zrobić, skoro formuła jest ustalona? Zaproponowałem, by pokazać pomijane do tej pory powojenne historie wielu z ocalałych z Falenicy (Otwocka, Józefowa, itd.), opowiedzieć o tym jak zakładali rodziny i układali sobie życie w nowo powstałym Izraelu. Miałem wrażenie, że pomysł się spodobał.
* * *
Żeby nie zostać źle zrozumianym, jeszcze raz podkreślam, że badania historyczne, obchody rocznic, tablice upamiętniające miejsca, w których niegdyś znajdowały się synagogi, sprzątanie cmentarzy, noszenie żonkili, zapoznanie się z judaizmem – to wszystko jest godne najwyższego szacunku. Choć nie, moim zdaniem, jeśli przypomina niedawną satyrę „Nie patrz w górę”, gdy towarzyszy mu znieczulica względem obecnych gróźb wobec tegoż samego przecież narodu – gdy dostrzega się tylko „martwych Żydów”.
Antyizraelizm bywa oczywiście ważną odmianą antysemityzmu, zazwyczaj sublimacją niechęci i lęków wobec Żydów. Stwierdzenie to nie wymaga specjalnego uzasadnienia w regionie świata, w którym terminy syjonizm/syjonista były używane przez reżimy komunistyczne jako kamuflaż dla antysemityzmu. Rzeczywiście, do dziś termin syjonizm jest w Polsce skażony, czego niedawno (i nie po raz pierwszy) doświadczyłem w związku z planowanym wykładem na Śląsku. Poproszono mnie mianowicie o usunięcie słowa „syjonizm” z tytułu mojej prezentacji, ponieważ „słowo »syjonizm« budzi w kręgach akademickich zbyt gomułkowskie skojarzenia, a poza tym sam też nie chcę przywoływać rozmaitych upiorów”.
Znaczące w tym zakresie są też dostępne statystyki. Niedawno „Action & Protection League” (rzekomo „najważniejsza organizacja w Europie walcząca z antysemityzmem”) przeprowadziła szeroko zakrojone badania w 16 krajach europejskich. Wykazały one, że aż 74% Polaków w wieku 18-75 lat wyraża antyizraelską odmianę antysemityzmu, przy czym Polacy wypadają nieco lepiej tylko od Austriaków – u nich odsetek ten wynosi 76%.
Głęboki pesymizm co do negatywnych postaw wobec Izraela jest więc całkowicie uzasadniony, tym bardziej że antyizraelizm w Polsce ma charakter „strukturalny” (słowa tego używam oszczędnie, a wręcz odrzucam „strukturalny rasizm” w odniesieniu do USA). W końcu od kilku dziesięcioleci tutejsze instytucje – od naukowych i wydawniczych przez muzealne, po niezliczone organizacje pozarządowe – zawężały zakres tematyczny dla praktycznie wszystkich zainteresowanych sprawami żydowskimi do Holokaustu i/lub antysemityzmu. Wiadomo, że są to tematy instytucjonalnie królujące niemal niepodzielnie – i że innych uprawianych obszarów (np. historii syjonizmu, współczesnego Izraela) szukamy ze świecą.
Co więcej, narasta poczucie, że powyższe „niewinne” dla niektórych przykłady lewicowo-liberalnego antysyjonizmu w Polsce to tylko pierwsze jaskółki. Przykłady te świadczą bowiem o braku realnych zapór ogniowych przeciw zjadliwemu antysyjonizmowi postępowego Zachodu, którego postulaty w przeróżnych dziedzinach już są zaraźliwe także i u nas.
* * *
Nigdy, przenigdy w życiu nie byłem na żadnym marszu. Dopiero wiosną zeszłego roku to się zmieniło, gdy znajomi polscy chrześcijanie ewangelikalni zaprosili mnie na demonstrację przed ambasadą Izraela podczas ataków ze Strefy Gazy.
Najbardziej przejmujący był moment, gdy pastor Edward Ćwierz wezwał zebranych, by zwrócili się w stronę ambasady i skandowali po hebrajsku: „Am Izrael Chai!, Am Izrael Chai!” – „Lud Izraela żyje!”. Kontrast z powszechnym podejściem w Polsce, gdzie dostrzega się (cóż) jedynie „martwych Żydów” – był objawieniem.
Skłoniło mnie to na nowo do zastanawiania się, kiedy odmrożony zostanie Ezechiel 37 po wersecie 2: „I poznacie, że Ja jestem Pan, gdy wasze groby otworzę i z grobów was wydobędę, ludu mój. Udzielę wam mego ducha po to, byście ożyli, i powiodę was do kraju waszego”. Kiedy w Polsce wreszcie będziemy się cieszyć takimi wiadomościami, jak nawiązanie pokojowych stosunków między Izraelem a krajami świata arabskiego? Porozumienia Abrahamskie, wspólne manewry wojskowe z Emiratami i Bahrajnem, historyczny układ z Jordanią dotyczący wymiany woda w zamian za ogromne farmy energii słonecznej, udział palestyńskiej partii arabskiej w obecnym rządzie... Wydaje mi się, że te przełomowe wydarzenia przeszły bez echa.
Kiedy dowiemy się z prasy, że: „Postanowiono: Polska przeniesie ambasadę do Jerozolimy”? Albo: „Rząd RP składa wniosek w Brukseli o potępienie Iranu za produkcję wzbogaconego uranu”, czy „Muzeum POLIN zaprasza na nową, stałą wystawę poświęconą syjonizmowi polskich Żydów”. „Toruń zaprasza na festiwal im. rabina Kaliszera oraz do nowo otwartej izby pamięci jemu poświęconej”.