I już mamy tegorocznego młodego księdza – i jego brata, też księdza – wpisanych w długą linie historii Polski. Kiedyś, za pół wieku może, każdy z nich – i oby żyli jak najdłużej – może swoim następcom opowiedzieć, że jego proboszczem był ksiądz, który przyjaźnił się z zamordowanym przez komunistów męczennikiem. Tak przenosi się doświadczenie, tak się tworzy historia.
Prywatna sprawa?
Nie ma znaczenia, czy takich młodych księży jest w diecezji czterech, ośmiu czy dziesięciu, wejście każdego z nich na nową drogę życia jest wydarzeniem o dalekosiężnych skutkach społecznych. To nie jest prywatna sprawa tego czy tamtego chłopaka, tej czy innej rodziny.
Ale tego już się dziś nie zauważa, nie pokazuje i komentuje, a jeśli to tylko negatywnie. Księdza, także młodego, także tego dopiero wchodzącego w kapłańskie życie, „obowiązkowo” pokazuje się w kontekście pedofilii, gejozy, chciwości, pazerności, żądzy władzy i tak dalej. Zupełnie jakby autorzy tych wszystkich artykułów, komentarzy i wpisów nie żyli wśród nas, nie znali nikogo, kto chodzi do kościoła co niedziele (a może nawet i w tygodniu), nie doświadcza z tego powodu dobra, nie cieszy się z tego, że jest katolikiem. Albo jakby zupełnie nie mieli zamiaru tego widzieć ani o tym wiedzieć. Czy są tak bardzo zlewicowani, że nie są w stanie – i nie mają zamiaru – dostrzegać jakiegokolwiek dobra poza swoim własnym kręgiem wartości, a już na pewno nie wśród ludzi wiary? Nie są w stanie użyć rozumu, żeby dostrzec inny świat?
W minionych dniach pewne – ale nietrwałe – poruszenie w mediach społecznościowych wywołał wpis jakiegoś świeżo wyświęconego młodego księdza, którego profil został – kiedy napisał o swoich święceniach – wprost zalany falą nieżyczliwości, chamstwa, wulgaryzmów i ordynarnych pomówień. Z jakiego powodu? Że został księdzem?
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Nie ma w mediach, uznawanych przez naszych twórców opinii za „opiniotwórcze”, reportaży i artykułów o księżach, którzy pozytywnie działają w wielu dziedzinach, nie mówiąc o tej podstawowej, jaką jest praca duszpasterska z wiernymi w parafiach. Księża – i siostry zakonne, które już w żadnym kontekście nie są zauważane, choć czynią tyle dobra – prowadzą koła samokształceniowe i inspirują do pogłębiania wiedzy, bo wiedza biblijna też jest wiedzą!), jeżdżą z młodzieżą w góry, organizują rozgrywki sportowe, prowadzą pielgrzymki po świecie (bo Polacy, wbrew pozorom, jeżdżą nie tylko do egipskich kurortów na wypoczynek „last minute”), organizują kręgi pomocy charytatywnej, kluby seniorów i biblioteki.
Kilka lat temu podczas jakiegoś panelu dr Barbara Fedyszak-Radziejowska, znakomita socjolog o rozległych zainteresowaniach badawczych, mocno potrząsnęła zgromadzonym gremium, ukazując oczywiste – a całkowicie nieuwzględniane – aspekty tego zjawiska, jakim są studia seminaryjne i coroczne wejście w społeczeństwo nowej grupy wykształconych, ze znajomością (lepszą czy gorszą, ale jednak) języków obcych, uformowanych duchowo młodych mężczyzn z określoną drogą życiową, przygotowanych – lepiej czy gorzej, ale jednak – do pracy z innymi ludźmi, ukierunkowanych patriotycznie. Czy na pewno ich wiedza i umiejętności są należycie wykorzystywane – pytała wtedy – czy są zauważani i czy w ogóle mamy świadomość ich istnienia? Czy są obecni w naszym myśleniu? Pytania są dramatyczne, a odpowiedzi jeszcze trudniejsze niż wtedy.
Tacy sami jak my
Dwóch braci z tej rembertowskiej rodziny, dwóch braci z innej, warszawskiej, trzech z lubelskiej – gdzie w mediach spoza katolickiego kręgu znajdzie czytelnik reportaże o takich rodzinach, które nie tylko same wychowują dzieci w duchu najwyższych wartości, ale też oddziałują na innych życzliwością, kulturą, szacunkiem dla każdego człowieka, pracowitością, wiedzą i umiejętnościami? Jak ma oddziaływać dobro, które tworzą, jeśli jego istnienia nie dopuszcza się nawet do świadomości?