Kiedy z Ukrainy wyjeżdżały tłumy matek i dzieci, ona szukała możliwości, aby tam wrócić.
zobacz więcej
Słyszę w radiu i w kościele, że ukraińskim parafiom potrzebne są generatory, żeby można było choć minimalnie ogrzać podziemia, w których ludzie chronią się przed nalotami. A nalotów jest coraz więcej! Czy uzbieramy na te generatory, żeby rozświetlić adwentowym światłem mrok kijowskiej nocy?
W tym roku jest inaczej – i nawet szał świątecznych zakupów też się w tym mieści. Bo panie Oksana, Ołena i Natalia też kupują – i wysyłają te zakupy do swoich bliskich, żeby oni też coś mieli na święta. Kupują zwyczajne zgoła przedmioty, bo tam po prostu ich nie mają. „Nasz” pan Sławek spod Charkowa, zaprzyjaźniony już znajomy, choć z trudną chorobą, do tego z dziewięcioletnią córeczką i słabą żoną, chce jechać do domu: tam są starzy rodzice, zakład czeka na jego informatyczne umiejętności, tam się serce wyrywa. Pojadą pociągiem, choć w mróz i w niepewność, wezmą wszystkiego po trochu, bo tam wszystkiego brakuje i nie wiadomo, co zastaną. Przecież nie puścimy go z pustymi rękami. W tym roku jest inaczej.
W adwentowym tygodniu, czterdzieści jeden lat temu, wśród świszczącego wichru i śnieżnej zamieci stanu wojennego, na opustoszałym placu w środku stolicy jakiś mężczyzna z wielkiej ciężarówki z holenderską rejestracją podszedł do mego męża i wrzucił mu do samochodu opakowany, niewielki karton, po czym uścisnął rękę i odszedł. To była paczka od nieznajomych ludzi z Holandii, w podstawowym – jakże wtedy pięknym i wzruszającym – zestawie: kawa, herbata, kakao, ciasteczka, sucha kiełbasa, konserwy, soczewica, suszone owoce i migdały z rodzynkami – były tez życzenia świąteczne i kartki w „mikołąje”. Do dziś pamiętamy tamten niezwykły moment – kiedy z każdą odwijaną z kolorowego papieru rzeczą odkrywaliśmy znaki więzi z nami i nadziei dla nas. Wtedy też było inaczej, ale paczka – sygnał ze świata, który o nas nie zapomniał – sprawiła, że owo „inaczej” nabrało nieoczekiwanego wcześniej wymiaru. Nasza adwentowa świeca – do której oczywiście nie mieliśmy wtedy głowy – zapłonęła nagle ciepłym blaskiem.
Teraz to my będziemy zapalać takie „świece” na ukraińskich stołach, nawet nie trzeba tego postulować, to się dzieje od dziewięciu miesięcy. A mamy jeszcze więcej do zrobienia, bo przecież w tym roku jest zupełnie inaczej. – Ach, mój Boże – mówimy – zrób wreszcie porządek, bo my sami nie dajemy już rady. Dlatego musi przyjść Boże Narodzenie.
I dlatego potrzebny jest nam Adwent. Zwłaszcza że w tym roku będzie inaczej.
– Barbara Sułek-Kowalska
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy