Polski Żyd w sercu nazistowskiej Rzeszy. Zadbany, piękny, we fraku, a nie biedna ofiara z zapadniętą klatką
piątek,3 marca 2023
Udostępnij:
Sceny krzyku nie powinno być w filmie, bo jest bardzo osobista. Eryk obnaża się w niej, wychodząc wręcz poza graną postać. To jego prywatne emocje. Nakręciliśmy jeden dubel, który tak nami wstrząsnął, że nie prosiliśmy już o powtórkę. Powiedział potem, że ten krzyk poświęcił swojej matce oraz ojcu, którzy niedawno zmarli – mówi Michał Kwieciński, reżyser filmu „Filip”.
TYGODNIK TVP: 3 marca wchodzi do kin film „Flip”, który powstał na podstawie powieści Leopolda Tyrmanda o tym samym tytule. Dlaczego wybór padł właśnie na tę książkę?
MICHAŁ KWIECIŃSKI: Dlatego, że dawała mi możliwość osobistej wypowiedzi na temat II wojny światowej. Bardzo mi się w tej historii podobała szczególna sytuacja Żyda w centrum nazistowskich Niemiec, w mieście kobiet, jakim był Frankfurt. Chciałem, by w filmie wybrzmiała ta próba życia w ekstremalnych okolicznościach, po utracie najbliższych.
Podobno nie jest pan fanem twórczości Tyrmanda.
„Filip” to jedna z nielicznych jego powieści, które mnie urzekły. Nie jestem fanem „Złego”. Na mnie ta książka już nie działa. „Życie towarzyskie i uczuciowe” jest bardzo ciekawe jako pewnego typu notacja obyczajów powojennej Polski. Ale pod kątem materiału na adaptację „Filip” przekonywał mnie najbardziej, bo to książka oparta na faktach z życia autora i jest nagromadzeniem prawdziwych i tak różnorodnych doznań, że aż proszą się, by przełożyć je na filmową fikcję.
Czy ten film to także pana osobista wizja wojny?
To wizja, którą sobie stworzyłem. Sam nigdy w centrum wojny na szczęście nie byłem, ale pochodzę z rodziny, która wojną została bardzo dotknięta. Stąd moje wcześniejsze „rozliczenia” z nią w postaci filmów „Katyń” czy „Miasto 44”, ale także „Czas honoru”. Sam wyreżyserowałem „Jutro idziemy do kina”. W Powstaniu Warszawskim zginęło wielu członków mojej rodziny, pierwszy mąż mojej matki został zamordowany w Katyniu. Dlatego też bardzo chciałem być producentem filmu Andrzeja Wajdy, walczyłem też o film o Powstaniu. „Filip” to również moje prywatne rozliczenie się z tym tematem, z naszym silnym syndromem katastrofy. Znalazłem w powieści Tyrmanda podstawę, by tego rozliczenia dokonać. Chciałem opowiedzieć o jednym z tych milionów ludzi wygnanych, opuszczonych, po stracie rodziny. Skłonić widza do odpowiedzi na pytanie: jak człowiek ma sobie w takiej sytuacji dać radę? Jak ma się odnaleźć? Mój bohater prowadzi przedziwne, pełne paradoksów życie i być może to go ratuje.
„Filip” powstał przed wybuchem wojny w Ukrainie w lutym 2022 roku, ale wpisał się w kontekst tego wydarzenia.
Rzeczywiście, kiedy dziś oglądam ten film, sam też mam od razu przed oczami obrazy z Ukrainy z ostatniego roku. Ofiary tej wojny, ludzie, którzy uciekli z terenów walk i dziś żyją wśród nas w Polsce, ale i na Zachodzie – w Niemczech, Szwecji, we Włoszech – są w podobnej sytuacji, jak filmowy Filip. Mamy do czynienia na co dzień z tysiącami Ukraińców – kobiet, mężczyzn, dzieci, których rodziny przez agresję Rosji są pokiereszowane lub przestały istnieć. Żyją wśród nas, ale nie za bardzo zwierzają się z tego, co ich spotkało. Kobiety, które uciekły przed wojną, noszą w sobie coś w rodzaju poczucia winy, że one żyją w ciepłych, cudownych wręcz warunkach, a ich mężowie albo walczą, albo zginęli na tej wojnie. One muszą z tym żyć, ale nie chcą o tym mówić, bo nie chcą litości. Mój bohater też tej litości nie chce. Nie zwierza się nikomu, nie dopuszcza nikogo do prawdy o sobie. Wciąż zastanawia się, co mógłby zrobić z samym sobą. Mógłby popełnić samobójstwo, ale jest stworzony do tego, by żyć, bo przecież jako jedyny z całej rodziny przeżył strzelaninę w warszawskim getcie. Gdy w końcowej scenie znajduje broń, strzela niejako w odwecie, ale czy to przynosi mu ulgę i spełnienie? Wie tylko, że musi żyć, nie może się poddać. A wracając do pani pytania: ten film jest po prostu o wojnie, czy tej sprzed ponad 70 lat, czy tej obecnej.
Nie lubi pan jednak w kontekście „Filipa” określenia „dramat wojenny”, czy też „dramat historyczny”.
To prawda, bo uważam, że to jest film raczej psychologiczny. Chciałbym, by widz odszedł od prostych skojarzeń i popatrzył szerzej. W „Filipie” wojna to jedynie tło, tak naprawdę opowiadamy o ludziach – również Niemcach – skonfrontowanych z ekstremalnymi problemami i żyjących w najgłębszych traumach. Ten film to studium osoby zmagającej się z traumą, która nie wie, jak sobie pomóc. Takich osób są miliony. Niektórzy chodzą na terapię, ale jest też wielu, którzy nie korzystają z tego przywileju, bo ich nie stać albo nie potrafią się przemóc. Filipa dziś też wysłalibyśmy do terapeuty, bo jest emocjonalnie zamrożony, nie potrafi wyrażać uczuć, zamyka się na nie.
W filmie jest symboliczna scena, którą można odbierać jako oczyszczenie bohatera. To scena, gdy wykonując swego rodzaju taniec, bieg, w pewnym momencie zatrzymuje się i zaczyna krzyczeć.
Wszyscy chcemy, by ten bohater rzeczywiście przeżył katharsis. Ten krzyk to moment zwrotny, w którym Filip zaczyna racjonalizować swoje życie. Zabija uczucie, które żywi do kobiety, bo nie widzi sensu ani przyszłości tej miłości. Boi się, że straci kontrolę nad sobą, nad swoim bezpieczeństwem, ale boi się też o nią, boi się, że kontynuując ten związek narazi ją. Ta kobieta jest Niemką, on Żydem. To relacja w tamtych czasach zakazana. Skoro jego przyjaciel zostaje zabity za schowaną w szafce butelkę wina, to tym bardziej związek Niemki z Żydem skończyłby się tragicznie dla obojga.
W „Filipie” – podobnie jak w innych produkcjach, chociażby „Miasto 44”, „Czas honoru” czy „Wojenne dziewczyny” – stawia pan na młode pokolenie aktorów. Czym się pan kieruje przy ich wyborze?
Bardzo lubię obsadzać aktorów, przyglądać się ich zdolnościom, rozwojowi. Casting to dla mnie rodzaj wypowiedzi artystycznej. Wynika to być może z faktu, że skończyłem reżyserię na Akademii Teatralnej. Kiedy rozpoczynamy etap castingów, mam w głowie wizję postaci. Po kilku sekundach nagrania albo spotkania z aktorem wiem, że ktoś jest bardzo blisko danej postaci lub nie. Bywa też, że aktor bardzo dobrze gra, ale wiem, że w tej roli nikogo nie zainteresuje. Niestety jest to bardzo subiektywne.
Jak było z Erykiem Kulmem juniorem, który zagrał tytułowego Filipa?
To była bardzo szczególna sytuacja. Poznałem go przy pracy nad serialem „Bodo”, gdzie wcielał się w postać Karola Hanusza. Wydawało mi się już wtedy, że w Polsce jest niewielu aktorów o tak zachodniej urodzie. Kulm fizycznie nie jest typowym Polakiem, ma ciemniejszą karnację, jak Francuz czy Włoch. Gdy zastanawiałem się nad tym, komu powierzyć rolę Filipa, doszedłem do wniosku, że tylko on ma wszelkie predyspozycje, żeby go zagrać: wiek, fizyczność, znajomość języków. A na początku i na końcu talent. Niepowtarzalny talent i osobowość. Tak naprawdę niewiele w nim trzeba było reżyserować. On ma w sobie 99 procent tej postaci. Pozwoliłem mu zagrać siebie. Dużo na temat tej roli rozmawialiśmy, dałem mu totalną wolność, ale kontrolowałem, by nie wyszedł z tego toru, który sam zaproponował.
Jakich wskazówek mu pan udzielał?
Zazwyczaj po pierwszym dublu coś zmieniałem, prosiłem, by zagrał inaczej. Ale potem na montażu wielokrotnie wracałem do tego, co Eryk dał od siebie. Stwierdziłem, że muszę się przyglądać bardziej temu, co on proponuje, a nie to zmieniać. Ostatnie duble w wykonaniu Eryka były najlepsze, bo podczas pracy nad scenami przechodził pewną drogę i w końcowej fazie uwalniał siebie.
A ta wspomniana scena krzyku jak powstawała?
To scena, której nie powinno być w filmie, bo jest bardzo osobista. Eryk obnaża się w niej, wychodząc wręcz poza graną postać. To jego prywatne emocje. Nakręciliśmy jeden dubel, który tak nami wstrząsnął, że nie prosiliśmy już o powtórkę. Przed realizacją tej sceny powiedziałem Erykowi, by zrobił co chce, sugerując tylko, że może dobrze byłoby, gdyby się położył. Wyprosiłem wszystkich z sali. Został tylko on, operator i dźwiękowiec. Cała scena nakręcona została w jednym ujęciu. Eryk przygotowywał się do niej przez godzinę. Zamknął się, odizolował od ekipy, grał na pianinie, które znajdowało się w sali. Już po zrealizowaniu sceny powiedział, że ten krzyk poświęcił swojej matce oraz ojcu, którzy niedawno zmarli.
Motyw biegania, który staje się dla Filipa rytuałem, wygląda jak taneczna improwizacja.
Taki był mój zamysł. Eryk pracował z choreografem, który zaproponował mu pewne figury. On je przez siebie przefiltrował, dodał do tego więcej fizycznego wysiłku niż tańca i w ten sposób powstał ten niemal zrytualizowany ruch, w którym bohater odreagowuje trudne, stresujące go lub zagrażające mu sytuacje.
Leopold Tyrmand związał się ze środowiskiem, które tradycyjne cnoty i interes narodowy stawiało wyżej niż „prawa człowieka” i równouprawnienie mniejszościowych ekscentryzmów.
Wspomniał pan o fizyczności. Jak wyglądały przygotowania Kulma od tej strony?
Eryk dla tej roli poświęcił się w całości. W okresie zdjęć nie było nic więcej, tylko on i ten film. Przez rok ćwiczył, przybrał parę kilogramów na potrzeby roli. Chciałem, żeby był piękny, nie tylko fizycznie. To piękno jest nawiązaniem do postawy kobiet z Pawiaka. Pracując nad „Miastem 44” ze wspomnień więźniarek dowiedzieliśmy się, że Polki mimo otaczającego ich koszmaru podejmowały decyzję, by nie płakać, nie dać po sobie poznać cierpienia – chciały wyglądać jak najlepiej, prosiły o przysyłanie w paczkach kosmetyków. Podczas przesłuchiwań były bite i poniżane, ale zawsze miały ułożone włosy, były umalowane w miarę możliwości. To była ich forma stawienia oporu i pokazania siły. Chciałem, by Filip też był jak one: zadbany, piękny, w dobrze skrojonym fraku, a nie z zapadniętą klatką, biedny Żyd, ofiara.
Czy współczesny widz wciąż chce oglądać produkcje dotyczące historii? Pracuje pan jeszcze nad serialem albo filmem o tej tematyce?
Jesteśmy w trakcie prac nad serialem szpiegowskim, bardzo gatunkowym, ale dziejącym się podczas II wojny, z Bartkiem Gelnerem w roli głównej. Telewizja niedawno wyemitowała ostatni, piąty sezon „Wojennych dziewczyn”. Czy widzowie nadal mają potrzebę, by takie produkcje oglądać? Nie wiem. Mam nadzieję, że podejście do historii zaproponowane w „Filipie” przyciągnie młodszą widownię. Bo mam wrażenie, że generalnie historycznych seriali i filmów młodzi ludzie nie oglądają.
Porozmawiajmy przez chwilę o panu. Nie od razu został pan filmowcem.
To prawda. Z wykształcenia jestem chemikiem. Zrobiłem nawet doktorat, ale karierę w tym zawodzie porzuciłem. Widocznie tak miało być. Niczego dziś nie żałuję. Może tylko tych pięciu lat poświęconych na ten doktorat, chociaż z drugiej strony może bez niego dziś byłbym w jakimś gorszym miejscu. Historia potoczyła się tak a nie inaczej i dzięki temu byłem i jestem jednym z trzech głównych polskich producentów telewizyjnych.
Pamięta pan ten pierwszy moment fascynacji kinem?
Swojego nie, ale pamiętam ten moment u mojego syna. Poszedłem z nim do kina, gdy miał 10 lat na „Leningrad Cowboys jadą do Ameryki”. Ten film tak go zafascynował, że stworzył z niego reżysera i producenta. Ja to środowisko z kolei poznałem przez brata, który był malarzem. Znał aktorów, reżyserów. Wsiąknąłem w to środowisko. Początkowo chciałem pracować w teatrze, studiowałem reżyserię teatralną, ale zdradziłem teatr i wkręciłem się w film oraz telewizję. Poznałem wszystkich wielkich: Gustawa Holoubka, Tadeusza Łomnickiego, Andrzeja Wajdę, Aleksandra Bardiniego. Przeszedłem też przez wszystkie etapy pracy na planie: od chłopaka na posyłki, przez asystenta, po reżysera i producenta. To było bardzo dobre i owocne doświadczenie, bo w niczym dziś mnie nie można zagiąć.
Wojna to jedynie tło, tak naprawdę „Filip” opowiada o ludziach w traumach
Syn poszedł w pana ślady, ale jestem ciekawa, jak się różnicie w tej pracy?
On stawia na projekty na wysokim poziomie intelektualnym i wyszukane gatunkowo. Ja natomiast od Wajdy wziąłem to, by bawić się wszystkim. Robić zarówno filmy ambitne, jak i telenowele. Nie stawiam ograniczeń, że coś jest szlachetne, a coś innego nie. Film to dla mnie życie, ze wszystkimi jego barwami i tak też podchodzę do swoich produkcji.
Czy pana zdaniem ambitne kino będzie jeszcze miało rację bytu?
Uważam, że musi i powinno być na nie miejsce, aczkolwiek zależy mi na tym, by moje produkcje trafiały do widzów. Ambitne kino skierowane tylko do mnie lub kilku wybrańców w ogóle mnie nie interesuje. Mam różne pomysły na filmy, jakie mógłbym w tym nurcie zrealizować, ale uważam, że nie ma sensu robić filmów, których nikt nie obejrzy.
Wracając jeszcze do „Filipa”. Dlaczego zdecydował się pan na współtworzenie scenariusza?
Nie umiem pisać scenariuszy, ale umiem je współpisać. Kiedy ktoś da mi bazę, potrafię kreatywnie ją rozszerzyć i pogłębić. Tu sytuacja była podobna. Poprosiłem scenarzystę Michała Matejkiewicza (to pseudonim artystyczny, bo ta osoba nie chce się ujawniać), by napisał bazę, a potem przez lata ją przetwarzałem. To było bardzo ciekawe i twórcze spotkanie. Oprócz młodych aktorów, przy tym filmie pracowała też młoda ekipa twórców, jak chociażby Nikodem Chabior, który odpowiadał za montaż. Ci młodzi ludzie są genialni. Wiele od nich czerpię jako „stary dziad” – a oni mnie w miarę słuchają.
Ze sceny pan jeszcze jednak nie schodzi?
Nie. Mam jeszcze dwa projekty, które bardzo chcę zrobić. Tego proszę mi życzyć. Bym je zrealizował i wtedy zszedł z tej sceny.
Film „Filip” to produkcja Telewizji Polskiej w reżyserii Michała Kwiecińskiego. Został okrzyknięty największym odkryciem tegorocznego 47. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, zdobywając Srebrne Lwy. Został również doceniony nagrodami przez jury za: Najlepsze zdjęcia (Michał Sobociński) i Najlepszą charakteryzację (Dariusz Krysiak). mDodatkowo Eryk Kulm Jr (Filip) został laureatem nagrody im. Zbyszka Cybulskiego, która przeznaczona jest dla „młodych aktorów (do 35 roku życia) wyróżniających się wybitną indywidualnością”.
„Filip” to opowieść o młodym Żydzie. Bohater ukrywa swoją prawdziwą tożsamość i pracuje w ekskluzywnej restauracji w sercu nazistowskich Niemiec. W wolnych chwilach świadomie korzysta z uroków życia, otacza się przyjaciółmi i bez skrupułów uwodzi kolejne kobiety. W filmie zobaczymy m.in. Eryka Kulma jr., Maję Szopę, Sandrę Drzymalską, Caroline Hartig, Victora Meuteleta. Produkcję wprowadziła do kin 3 marca 2023 roku TVP Dystrybucja Kinowa.
studio
Zdjęcie główne: Kobiety z Pawiaka, podczas przesłuchiwań bite i poniżane, zawsze miały ułożone włosy, były umalowane – to była ich forma stawienia oporu i pokazania siły. Chciałem, by Filip był jak one: zadbany, piękny, w dobrze skrojonym fraku, a nie z zapadniętą klatką, biedny Żyd, ofiara. Fot. Jarosław Sosiński