Kiedy w 1989 roku został zamordowany i znaleziony w Krynicy Morskiej ks. Sylwester Zych, wcześniej cztery lata więziony – i w więzieniu gnębiony – za opór przeciwko władzy stanu wojennego, „nieznani sprawcy” tego mordu postarali się, aby przedstawić je w głęboko sfałszowanym świetle: nie tylko ciało zamordowanego zostało napompowane spirytusem – choć wiadomo było, że ów młody człowiek nie używał alkoholu – ale przyjechała nawet ekipa z kamerą, aby na polecenie Jerzego Urbana, wtedy szefa Radiokomitetu, przygotować niby-reportaż z udziałem barmanów, którzy jakoby widzieli księdza pijącego całą noc w pobliskiej knajpie.
Chciałabym móc napisać, że i wtedy naród nie uwierzył ani trochę w sączone przez wciąż komunistyczne media kłamstwa na temat tej śmierci, ale nie jestem już taka pewna, choć przecież jestem świadkiem tamtego czasu. – Nie myślałem, że naród jest taki stumaniony – powiedział mi kiedyś prezydent Ryszard Kaczorowski, kiedy w latach 90. zaczął odwiedzać Polskę i powtórzył to, kiedy odwiedziłam go w 2001 roku w Londynie.
Ta przygnębiająca opinia wraca do mnie coraz częściej, zwłaszcza teraz, kiedy w nieprzewidywalnie szybkim tempie mnożą się ataki na Jana Pawła II, a teraz także na „niezłomnego księcia” kardynała Adama Sapiehę. Bo teraz naród już tak łatwo i jednoznacznie nie odrzuca piętrzącego się kłamstwa, nie zauważa manipulacji, nie odgrzebuje w pamięci historii świadczących na korzyść opluwanych, pomawianych i zniesławianych duchownych. A przecież nie trzeba być wielkim znawcą archiwów, żeby zauważyć, że czas, w jakim dzieją przytaczane przez kilku autorów sceny szkalujące kardynała Adama Sapiehę, jest czasem narastającego stalinowskiego szaleństwa represji i prześladowań.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Ksiądz Andrzej Mistat, którego wydobyte z archiwalnej czeluści zeznanie ma być dowodem na dewiację kardynała, składa to zeznanie w areszcie, zapewne w paraliżującym strachu i całkowitej niepewności co do swego losu. Można bez większej fantazji założyć (znając losy wielu więźniów tamtego okresu oraz budowanych, nie zawsze realizowanych, prowokacji czasem na międzynarodową skalę), że wykreowane – jak podejrzewam – czy też pisane pod dyktando zeznania księdza Mistata miały obciążyć kardynała Sapiehę, choć nie wiadomo, w jakim momencie i w jakim celu. Ale o kardynała zatroszczył się sam Pan Bóg i zabrał go z tego świata, prowokacji nie zrealizowano, zeznania zaś pozostały.
Można tylko podziwiać przewrotną mądrość księdza Mistata, że wobec – jak zakładam – trudnej więziennej sytuacji wymyślił scenariusz tak naprawdę niegroźny dla osób trzecich: trochę erotycznych fantazji i żadnego obciążania innych ludzi. A ksiądz Mistat był naprawdę w opałach: też przecież groziło mu oskarżenie o szpiegostwo, bo jako kapelan kard. Sapiehy podróżując z nim do Rzymu w 1946 roku, zabrał korespondencję od osób trzecich (i to jakich! od przedstawicieli Zrzeszenia WiN) i przekazał ją do Sztabu gen. Władysława Andersa – a wracając, zabrał listy od jego oficerów i żołnierzy do rodzin w Polsce. Cała rozległa siatka szpiegowska jak nic!